czwartek, 2 listopada 2017

Rozdział siódmy

- Jaki on jest słodki! - zachwyciła się mała blondynka mocno przytulając mojego Toffee. Jego wzrok jednoznacznie mówił: ''Pomusz!". Biedak próbował  wydostać się z zabójczego uścisku. - Lilia! Złapiesz go dla mnie? Jest taki uroczy i kochany.
Z uśmiechem na twarzy obserwowałam całą sytuację. Młoda, wkurzająca dziewczynka przypominała mi mnie w dzieciństwie. Byłam wówczas taka energiczna, głupiutka wierząca, że świat jest idealny. Chciałam przytulić każdego Pokemona napotkanego na drodze. Pewnie, dlatego wzbudziła we mnie sympatię.
Jej koleżanka wyglądała na bardzo szczęśliwą. Posiadała olbrzymi uśmiech, który roztaczał wokół pozytywną aurę, a w oczach dostrzegłam iskierki radości. Miała długie, jasnobrązowe włosy związane w dwa warkocze za pomocą czarnych wstążeczek. Delikatny makijaż podkreślał jej jasnoniebieskie oczy schowane za oprawkami okularów. Była ubrana w czarne, krótkie spodenki, jasnoróżową bluzkę z krótkim rękawem oraz biały kitel.
- Z przyjemnością oddam ci tego futrzaka. Mogę nawet dopłacić. - zmierzył mnie piorunującym wzrokiem lisek. Dziewczyny początkowo przestraszyły się mnie, ponieważ wyłoniłam się zza regału z książkami niczym duch. Mała blondynka zrobiła ogromne oczy, kiedy zobaczyła moją buzię.
Od spotkania z Deanem minęło z dziewięć dni. Moje podbite oko przybrało piękny, zielony odcień, na nosie pozostały blizny, które zakryłam plastrami, a na czole miałam jeszcze kilka strupów. Prawy nadgarstek był zabandażowany.
- Wampir wyszedł ze swojej ciemnicy. - skomentował Sycamore opierając się rękę na moim ramieniu jakbyśmy byli starymi, dobrymi kumplami. W sumie tak można określić naszą znajomość. - Myślałem, że nigdy nie odezwiesz się do śmiertelników. - stwierdził. Po czym całą swoją uwagę skupił na przybyłych gościach. - Wspaniale, że przyszłyście. Zaraz wręczę wam paczkę dla Clemonta.
Profesor popchał mnie w stronę dziewczyn dając mi jednoznaczny sygnał, żebym przestała być aspołeczną jędzą i zaczęła nawiązywać normalne znajomości. Lilia uśmiechnęła się do mnie promiennie. Miała w sobie coś wyjątkowego, że każdy polubi ją za bijącą uprzejmość.
- Jestem Daphne. Mówicie do mnie Candy. - stwierdziłam. Ta ksywka stała się moim znakiem rozpoznawczym, że przyzwyczaiłam się do niej bardziej niż do własnego imienia. - Ten kurdupel to Toffee.
- Uroczy. - wyznała brunetka. - To moja Bueneary. - za jej nogami była schowana słodka króliczka. Zarumieniła się i z nieśmiałością poprawiła swoje futerko.
- Ja jestem Bonnie. - uśmiechnęła się dziewczynka. - Jesteś tą jedyną! - uklękła przede mną trzymając w rękach przestraszonego Eevee. - Zaopiekuj się moim bratem. Będziesz dla niego idealną dziewczyną.
- Co? - zdziwiłam się.
Toffee wybuchł śmiechem. Wzięłam go na ręce i mocno przytuliłam tak, że wydał z siebie jęk. Nie mógł zaczerpnąć porządnego wdechu.
- Z przyjemnością zostanę jego drugą połówką. - odrzekłam sarkastycznie zgrywając typowo cukierkową dziewczynę.
- Bonnie. - podniosła głos Lilia. Zmarszczyła gniewnie czoło i tupnęła nogą. - Przypadkiem o czymś nie zapomniałaś?
- Przepraszam. - spuściła głowę. - Candy. Cały czas musiałam opiekować się moim braciszkiem. Był on taki nieporadny, więc chciałam zapewnić mu dobrą kandydatkę na żonę. Lilia jest odpowiednia. Pewnego dnia ty też spotkasz swoją drugą połówkę i przestaniesz być wredna i niemiła.
Sycamore wybuchnął śmiechem. Nie ma to jak zostać zdisowanym przez dziewięciolatkę. Z  jej wypowiedzi wnioskuję, że taka zgryźliwa dziewucha jak ja szybko nie znajdzie drugiej połówki. Cóż. Będę skazana na ciągłe dręczenie Ericka.
- Lilia. - profesor zwrócił się do brunetki. - Tutaj są wszystkie potrzebne części dla Clemonta. - podał jej paczkę. -Przy okazji zabierzcie tą wredną wampirzycę na słońce i do ludzi. Przez cały tydzień ciężko trenowała swoich podopiecznych i z pewnością jest gotowa na walkę o odznakę.
- Wypiję twoją krew, kiedy będziesz spał i uczynię z ciebie mojego wiernego sługę-zombie. - wyznałam, kiedy Bonnie wyprowadziła mnie na zewnątrz.
Założyłam okulary przeciwsłoneczne, aby zakryć podbite oko i odizolować się od świata. Przez spotkanie z Deanem moje poczucie wartości drastycznie spadło do zera. Zamknęłam się na ludzi, ponieważ uważam ich za zło konieczne. Chciałam zostać w samotni tak jak było za czasów mieszkania w Lavarre, gdzie przepłakiwałam noce w pokoju, gdy przypomniały mi się wspomnienia z dzieciństwa. Miałam dosyć całego świata, więc włączyłam tryb jeszcze większej aroganckiej dziewuchy, aby zniechęcić do siebie wszystkich wokół. Kiepsko mi to wychodziło.
Wieża Pryzmatu wyglądała tak majestatycznie. Promienie słoneczne odbijały się od budynku połyskując kolorami tęczy. Po chwili znalazłam się wewnątrz ogromnej konstrukcji na typowym boisku do rozgrywania walk.
Zauważyłam wysokiego blondyna w okrągłych okularach rozmawiającym z arbitrem. Miał jasną cerę, mądre oczy i uroczy uśmiech. Był ubrany w granatowe spodenki, białą bluzkę z krótkim rękawem w czarne paski i sportowe buty. Na widok Bonnie serdecznie się do niej uśmiechnął. Lilię obdarzył krótkim pocałunkiem w usta. Uroczo razem wyglądali.
- To jest Daphne. - przedstawiła mnie zarumieniona brunetka. - Chce z tobą stoczyć walkę o odznakę.
- Wspaniała propozycja. - posłał mi uśmiech. - Clembot przechodzi kontrolę po ostatniej bitwie. - wyjaśnił, mimo to nadal nie ogarniałam kim jest ten cały bot. - Dawno nie stoczyłem porządnej bitwy, a ty wyglądasz na ambitną rywalkę.
Nagle poczułam mocny uścisk na moim ciele. Zobaczyłam charakterystyczne białe włosy.
- Angel. - ucieszyłam się. Dziewczyna uśmiechnęła się. Wskazała na swoje uszy. Początkowo nie wiedziałam o co chodzi, kiedy zobaczyłam brak jednego aparatu słuchowego.
- Teras moge cie uslysec. - powiedziała z wielkim trudem.
- To cudownie. - mocno ją uścisnęłam.
- Jędza ma uczucia?! - zdziwił się Sycamore. Obdarzyłam go piorunującym spojrzeniem.
- Co tutaj robisz?
- Przyszedłem zobaczyć twoją porażkę. - wyznał. Cwaniak zabrał ze sobą popcorn i nie chciał się ze mną podzielić twierdząc, że po nim stanę się gruba. Muszę mu porządnie skopać tyłek.
- Pojedynek czas zacząć. - oznajmił entuzjastycznie Clemont zajmując miejsce na polu walki. - Bitwa pomiędzy mną a Daphne właśnie się rozpoczęła. - ukradł kwestię arbitra. Wyrzucił Pokeball, z którego wyskoczył dziwny stworek przypominający trzy złączone ze sobą szare kule.
Oczywiście zapomniałam Pokedexu. Użyłam, więc telefon wpisując opis: ,,trzy, zmutowane, szare kule" i przeczytałam ważną informację o nim. Magneton. Staje się dziwnie pobudzony jak dosięgnął go promienie słoneczne. Widownia zaczęła mi bić brawo jak schowałam telefon, aby wrócić do walki.
- Będziesz odpowiedni. - wyszeptałam do czerwono-białej kuli. Toffee przybrał zazdrosną minę. - Do boju!
Zucco pojawił się na boisku z hardym nastawieniem do walki. Bonnie krzyknęła, że posiadam najsłodsze Pokemony na świecie. Zignorowałam jej komentarz i wydałam mu jasne polecenie: Kula Cienia.
- Piorun!
Zorua wytworzył średniej wielkości, czarną kulę, którą wycelować w stworka. Ten ominął ją zręcznie wypuszczając wiązkę elektryczności. Lis w ostatniej chwili uniknął ataku przeciwnika. Magneton używał tego ruchu coraz intensywniej zmuszając Zucco do nadmiernego wysiłku i czekając, aż piorun go dosięgnie. Myślałam na szybkich obrotach próbując wymyślić sensowną taktykę. Wpadłam na pewien pomysł.
- Zmień się w latającego Pokemona.
Po tej komendzie wszyscy zrobili zdziwione miny. Zorua jest typowym Pokemonem dla regionu Unovy, gdzie tylko tam można go znaleźć.
Większe zamieszanie pojawiło się, kiedy na polu walki pojawił się ogromy Charizard z figlarnym uśmiechem na pysku.
- Nieczysta Gra.
Smok latał wokół Magnetona doprowadzając go do zawrotów głowy. Niespodziewanie zniknął na kilka sekund, aby pojawić się przy przeciwniku i pacnąć go mocno ogonem. Elektryczny stworek z impetem uderzył w pole wbijając tumany kurzu.
- Elektrowstrząs!
Wiązka elektryczności dopadła mojego podopiecznego sprawiając, że spadł na ziemię. Po chwili ukazał się zaskakujący wynik. Magneton lewitował nad ziemią. a Zucco leżał nieprzytomny na ziemi.
- Zorua niezdolny do walki. - oznajmił arbiter. - Zwycięża lider sali.
Byłam na siebie bardzo zła. Zucco dawno temu stracił swoją dobrą kondycję, kiedy wypuściłam go na wolność. Ostatnio do treningu też nie przykładałam odpowiedniej wagi. Bardziej skoncentrowałam się na Mysterio i Toffee. Okropna ze mnie trenerka.
- Świetnie się spisałeś. - oznajmiłam, kiedy schowałam go do kuli. - Teraz twoja kolej, kochany. - powiedziałam. Toffee był gotowy stanąć do bitwy, ale na boisku pojawił się Hawlucha.
Ptak wyglądał jak zawodowy wrestler. Spojrzał dumnie na przeciwnika. Szybko wydałam mu polecenie. Saltocios. Stworek podbiegł do przeciwnika zadając mu mocny cios kolanem. Siła ataku była tak duża, że Magneton uderzył w ścianę.
- Magneton niezdolny do dalszej walki. - oznajmił arbiter.
- Bitwa zaczyna się rozkręcać. - uśmiechnął się Clemont po czym wyrzucił kulę, z której wyskoczył duży lew. Ponownie sięgnęłam informacji z internetu. Luxray. Bosz. Co za duże bydle?!
- Ukryta Moc! - Mysterio wytworzył dużą, jasnoniebieską kulę energii, którą rzucił w lwa. Ten machnął swoim długim ogonem posyłając tabun złotych gwiazdek w mojego podopiecznego. Hawlucha wbił się w powietrze w ostatniej chwili.

- Młoda wybrała złego Pokemona do tego starcia. - skomentował Sycamore widząc Hawluchę próbującego ominąć Dziką Energię Luxraya. Wiązki elektryczności sięgały sufitu, a Mysterio był za bardzo skoncentrowany na zbliżaniu się do lwa. - Hawlucha nadaję się idealnie do walki fizycznej z przeciwnikiem. W starciu z atakującym elektrycznym Pokemonem ma małe szanse, aby wykazać swoje zdolności. Candy tego nie przemyślała. - pokazał na Daphne zasłaniającą oczy przed oślepiającym blaskiem Dzikiej Energii.
- Nie wygląda to za dobrze. - stwierdziła Lilia.


- Powrót! - krzyknęłam, kiedy zobaczyłam Hawluchę uwięzionego w burzy elektryczności.
Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco. Nie wiedziałam za bardzo co mogłam zrobić. Toffee nie był gotowy do dalszej walki. Po zobaczeniu ogromnej siły Luxraya w jego oczach dostrzegłam iskierki strachu.
- Chce zakończyć walkę. - oznajmiłam głośno. - Przepraszam. Nie jestem jeszcze gotowa do stoczenia z tobą walki.
Toffee popatrzył na mnie pytająco. Wyciągnęłam jego kulę i schowałam go do środka zanim wyraził jakikolwiek sprzeciw.
- Młoda? - spytał zaniepokojony Sycamore.
- Proszę zostawić mnie samą. - oznajmiłam. - Muszę przemyśleć kilka ważnych spraw.
Szybkim krokiem opuściłam salę. Musiałam przypomnieć sobie cały przebieg walki i przeanalizować wszystkie błędy. Udałam się do laboratorium profesora, a konkretniej do olbrzymiej szklarni pełnej Pokemonów. Tam w spokoju będę mogła pomyśleć.
Przywitały mnie małe stworki myśląc, że przyniosłam im coś dobrego do schrupania. Zignorowałam je i zaszyłam się pomiędzy drzewami. Oparłam brodę na kolanach i pustym wzrokiem wpatrywałam się w małe, sztuczne jeziorko.
W dzieciństwie zawsze bez problemu zdobywałam odznaki. Nie mogłam się doczekać, kiedy stanę naprzeciwko lidera i z przyjemnością skopię mu tyłek. Na początku traktowałam walki jako zwykłą rozrywkę, która przerodziła się w coś więcej niż hobby. To była pasja.
Na pierwszym miejscu stawiałam zdrowie, samopoczucie i chęć zaangażowania Pokemona. Nigdy nie zmuszałam podopiecznych do walki. Zdarzały się przypadki, że nie chciały walczyć, więc kończyłam pojedynek. To one tutaj są gwiazdami. I posiadają najwięcej głosu. Później szedł solidny trening. Bez codziennych ćwiczeń nie można zajść daleko. Urozmaicałam im treningi chcąc, aby stawały się jeszcze lepsi, silniejsi. Kolejna była taktyka. W tym byłam - nie chwaląc się - całkiem dobra. Skomplikowane kombinacje, wykorzystywanie terenu, największe zalety podopiecznych oraz znalezienie wady przeciwnika. Najważniejsze w tym wszystkim były relacje. Pokemon ufa trenerowi. Jak popełnię błąd to wszystko może się obrócić na moją niekorzyść. Zawsze muszę być pewna siebie w bitwie. Jestem czymś w rodzaju napędu dla podopiecznego. Dodaję mu wolę walki i hart ducha jak wyczuję moje zaangażowanie. Będzie starał się jeszcze bardziej. Jak tego zabraknie Pokemon może się poczuć zagubiony...
To ostatnie zadecydowało najbardziej na porażce. Byłam rozdrażniona, przestraszona, nie skoncentrowana na walce. Wszystko zaczęło się z przekroczeniem progu sali. A może wcześniej? Jak opuściłam laboratorium profesora? Bałam się, że znowu spotkam Deana. Przeszłość jest o wiele bardziej boleśniejsza i podcinająca skrzydła niż myślałam.
Moje przemyślenia zostały przerwane przez nagłe poruszenie małych Pokemonów. Uciekały i chowały się jakby zobaczyły ducha. Usłyszałam kroki.
Zobaczyłam go.
Wyglądał niczym prawdziwy trup, który powstał z grobu.  Miał przerażająco bladą cerę, sine usta, szmaragdowe oczy przepełnione zazwyczaj obojętnością czy nienawiścią do świata, ale teraz zobaczyłam w nich małe iskierki radości. Posłał mi słaby uśmiech. Kruczoczarne włosy miał związane w małą kitkę. Był ubrany w szary podkoszulek, skórzaną kurtkę, ciemne jeansy i bordowe trampki.
Wstałam.Nie wierzyłam własnym oczom. że spotkałam go tutaj. Podeszłam do niego niczym zaczarowana i zrobiłam najbardziej nieprzewidującą rzecz.
- Mój mały, kochany kuzyn Ethan. - chwyciłam go za policzki i mocno wytarmosiłam niczym stara ciotka. - Jak ty wyrosłeś! Kurde! Prawdziwy z ciebie przystojniak.
- Przestań Candy. - uśmiechnął się. - Jestem od ciebie tylko trzy miesiące młodszy. - mocno mnie objął i zaczął tarmosić po włosach.
- Przestań idioto!
Ethan Callaway to mój kuzyn z Unovy. Odwiedzam go zawsze w wakacje i na feriach zimowych. Jedyny, normalny kuzyn w mojej pokręconej rodzince, którego naprawdę i szczerze lubię. Jest on dość specyficzną osobą. Typowy samotnik odstraszający innych swoim mrocznym wyglądem i chłodnym charakterem. Bardzo małomówny. W obecności obcych oziębły. Obojętnie patrzący przez świat namalowany w szarych odcieniach.
Znamy się od najmłodszych lat, więc możemy być w pełni sobą w swoim towarzystwie. Urządzaliśmy konkursy bekania, rzucania się błotem, oglądania dziwnych filmików z Pokekotami, jedzenia słodyczy na czas, rozmawialiśmy o rzeczach ważnych i głupich. Jest moim najlepszym przyjacielem. Chciałam nawet do niego przeprowadzić, ale w kwietniu wyruszył do Aloli i słuch po nim zaginął! A tu taka niespodzianka!
- Skąd wiedziałeś, że jestem w Lumiose? - zdziwiłam się.
- Jestem na bieżąco z każdym postem na Pokeface. - wyznał. Mogłam się tego spodziewać. Uwielbiał memy z Pokemonami. Oglądał je nałogowo. - Zobaczyłem twoje zdjęcie z Eevee w Lumiose. - pokazał mi selfie z Toffee w tle z Wieżą Pryzmatu. - Kupiłem bilet i późnym wieczorem przyleciałem do Kalos. Zobaczyłem cię przez przypadek jak biegłaś ulicami miasta. Coś się stało?
- Walka mi średnio poszła. - wyznałam. - Dlaczego w ogóle przyleciałeś?
- Obiecałaś mi, że jak wyruszysz w podróż to będziemy razem przemierzać cały region.
- Powiedziałam to, żebyś się ode mnie odczepił. To była forma żartu.
- Ja wszystko biorę na poważnie. - powiedział z powagą na ustach. - Spędzimy razem tyle czasu, że będziemy mieć siebie dosyć.
- Daphne?
Do szklarni wszedł profesor, Angel, Clemont, Lilia i Bonnie.
- Towarzystwo. Poznajcie Ethana Callawaya - mojego kuzyna z Unovy. To jest profesor Sycamore, Angel, Clemont, Bonnie i Lilia. - przedstawiłam wszystkich.
- Clemont. - zwrócił się kuzyn do blondyna. - Co powiesz na małą walkę jeden na jeden? Lana powinna wyprostować kości po długiej podróży.
Przeciwnicy ustawili się na boisku znajdującym się za Centrum Pokemon. Ethan wyglądał ponuro jak zawsze, a na twarzy lidera sali zagościł pewny siebie uśmieszek.
- Luxray!
Na polu walki pojawił się elektryczny lew. Wyczuł hart ducha swojego trenera i głośno zaryczał prezentując siłę. Na kuzynie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Wypuścił Lieparda, która dumnie poruszała się po placu.
- Prędkość!
- Cienisty Pazur!
Złote gwiazdki leciały w stronę spokojnej Lany. Jej pazury wydłużyły się fioletową energią. Skoczyła prosto na gwiazdki i wszystkie zniszczyła za pomocą szybkich ruchów łapkami. Z gracją wylądowała na ziemi, a złoty pył podkreślił jej piękno.
- Elektryczny Kieł!
- Nocne Cięcie!
Luxray biegł w stronę przeciwniczki. Ta cierpliwie czekała na niego. Kiedy chciał jej zadać elektryczny cios ta podrapała go ostrymi pazurami. Zadała mu serię mocnych cięć, że lew zaczął się cofać przed nawałnicą uderzeń. Po krótkim czasie stracił cierpliwość i ugryzł Lanę w tylną łapę. Przez jej ciało przeszła wiązka elektryczności.
- Kula Cienia!
Wytworzyła w pyszczku sporej wielkości kulę energii. Lew puścił ją i głośno zaryczał obrywając z małej odległości.
- Kończmy to. - powiedział poważnie Ethan.
Dotknął srebrnej bransolety na prawym nadgarstku. Ciemnofioletowa wiązka otoczyła mojego kuzyna i jego podopieczną. Wyglądało ta tak jakby dwójka się ze sobą zjednała.
- Zadziwiające. - skomentował Sycamore.
- Dzika Energia!
Lew głośno zaryczał. Boisko zapełniło się niebezpiecznymi wiązkami elektryczności, które pewni było widać z odległości kilku kilometrów. Powoli zbliżała się do Lany.
- Prychnięcie!
Kuzyn zrobił krok w przód, później obrót i wysunął prawą pięść jakby trenował karate. Zadziwiające było to, że Lana wykonała tą samą czynność w tym samym czasie co jej trener tylko zamiast uderzyć pięścią z paszczy wyrwał się głośny ryk, który spowodował powstanie ogromnej ciemnofioletowej ściany. Moc ataku była tak silna, że połączyła się z Dziką Energią i uderzyła z większą siłą w bezbronnego Luxraya. Po opadnięciu tumanu kurzu zobaczyłam lwa leżącego kilka metrów dalej od boiska. Clemont wezwał go do Pokeballa.
- Wspaniała walka. - podszedł do Ethana.
- Tak. - posłał mu delikatny uśmiech i podał dłoń. - Musimy to kiedyś powtórzyć.- Clemont odwzajemnił gest.
- Świetnie się spisałaś Lana. - pogłaskał swoją podopieczną po brzuchu.


Słońce powoli zaczęło się chować za górami. Tysiące lamp zajaśniało w Lumoise. Poprawiłam szelkę plecaka. Z wojowniczym nastawieniem obserwowałam krętą ścieżkę prowadzącą do Santalune - mojego kolejnego celu w podróży.
- Bardzo dziękuję. - odwróciłam się do Sycamore i Angel. - Bez was moja podróż skończyłaby się zdecydowanie szybciej.
Angel rzuciła mi się w ramiona głośno płacząc. Mocno ją przytuliłam i próbowałam nie uronić łzy. Białowłosa stała się moją prawdziwą przyjaciółką i czułam się okropnie, że musiałam zostawić ją w Lumoise. Dziewczyna nie mogła podróżować, bo czeka ją jeszcze kilka ważnych spotkań z lekarzem.
- Kocham cię Angel. - wyznałam. - Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
Jeszcze chwilę stałyśmy w uścisku. Później zajęła się przytulaniem moich Pokemonów.
Mocno uściskałam Sycamore.
- Nie wiedziałem, że wampirzyce mają uczucia.
- W taki razie zero czułości dla starego dziada.
- Jestem młody.
- Prawie czwarty krzyżyk nad tobą wisi.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Profesor pocałował mnie w czoło i powiedział, że wierzy we mnie, mam się często odzywać i być bardziej otwarta na ludzi. Oznajmił też, że jego dom zawsze będzie dla mnie otwarty.
Ostatni raz spojrzałam na moich bliskich. Uśmiech sam wkradł mi się na usta. W Santalune czeka na mnie wyzwanie z inną liderką, ciężkie treningi oraz pewien, uroczy blondyn. Jestem gotowa na zostanie dobrą trenerką.
- Kto ostatni w Santalune ten jest frajerem! - wrzasnęłam. Ruszyłam z górki na moim jasnoróżowym rowerze. Za mną pobiegła Lana. Ethan przewrócił się zanim w ogóle wsiadł na rower.
Przygoda się zaczęła...

Hej kochani <3
Bardzo się za mną stęskniliście? Jak Wam się podoba rozdział?
Jak znajdziecie błędy to napiszcie. Sprawdzałam rozdział, ale mogłam coś ominąć.

piątek, 8 września 2017

Ważne informacje!

1.Poznajcie Ethana Callaway - dobrego kuzyna Daphne. Chłopak w najbliższych rozdziałach będzie towarzyszył swojej kuzynce w podróży po Kalos. Największym marzeniem nastolatka jest zostanie liderem sali specjalizującym się w mrocznym typie. Jednak zanim chciał spełnić swój życiowy cel wyruszył w podróż po rodzinnym regionie - Unovie, aby zyskać doświadczenie, zdobyć Pokemony oraz wziąć udział w Lidze.
Chcecie poznać jego przygody? Piszcie w komentarzach. Opowiadanie byłoby w formie one-shotów. Pisałabym o najważniejszych szczegółach z życia nastolatka. 
2. Z powodu matury rozdziały będą pojawiać się rzadziej. W styczniu lub lutym mogę nawet zawiesić bloga. Proszę o wyrozumiałość oraz ogromne wsparcie. Oczywiście po maturze wracam do pisania i komentowania.
3. Zapraszam do zakładek z bohaterami. 
4. Postaram nadrobić się blogi. 

piątek, 1 września 2017

Rozdział szósty

 Rozdział zawiera dużo wulgaryzmów.


Srebrna tarcza rzucała słaby blask na tętniące życiem miasto. Wieża Pryzmatu zajaśniała kolorami tęczy przyciągając turystów, którzy z oczekiwaniem czekali na pokaz świateł. Młodzi ludzie oblegali restauracje i kluby z dyskotekami chcąc porządnie zaszaleć. Dorośli spotykali się ze znajomymi przy mocniejszych napojach. Niektórzy wracali z pracy, młodsi trenerzy zmierzali do Centrum Pokemon, aby porządnie się wyspać przed kolejnym dniem pełnym przygód.
Z pomocą telefonu udało mi się dojść do klubu ,,Złote Lumiose". Dostałam się do niego po znajomości z ochroniarzem, któremu uratował kilka razy tyłek przed wujkiem. Teraz dorabiał sobie jako bodyguard eleganckich i drogich klubów. Poczułam na sobie ukradkowe spojrzenia wszystkich bogatych dzieciaków stojących w kolejce. Klub był dla osób z wyższych sfer. Drogie oświetlenie, puszysty dywan, kosmiczne ceny drinków, pusta, egoistyczna młodzież uważająca się za niesamowicie ważne osobistości. 
Usiadłam na czarnym, skórzanym siedzeniu barowym i zaczęłam obserwować ludzi. Na kilometr rozpoznam osoby, które zachowywały się podejrzanie lub odstawały od bogatego towarzystwa. Zamówiłam mojito i zerkałam na ludzi. Osoby, które szukałam mogły mnie zaprowadzić do sali, gdzie rozgrywały się nielegalne walki. Przez krótki moment zdawało mi się, że barman za ladą to Erick. Miałam ochotę porozmawiać z nim o moich przygodach w pracy i posłuchać o jego drętwych próbach podrywu. To były czasy.
Po paru minutach zauważyłam mojego znajomego, który wcześniej wręczył mi bilet. Dopiłam szybko drinka i normalnie za nim podążyłam. Weszłam przez drzwi dla pracowników, a później udałam się do piwnicy. Chłopak wślizgnął się za ogromne, czarne wrota. Zrobiłam coś podobnego, ale spotkałam małą przeszkodę na drodze. W sumie całkiem sporą. Kolejnego bodyguarda, któremu przybiłam piątkę. Poszłam w głąb korytarza. Piwnica była ogromna. Znajdował się tutaj prototyp boiska do walk zamknięty klatką. Wszędzie stały ławki ustawione jak trybuny na boisku. Publiczność stanowili młodzi ludzie będący zbuntowani, mający problemy z prawem oraz uwielbiających adrenalinę. Wrzeszczeli jak opętani. Widziałam, że większość z nich płaci spore sumki obstawiając najlepsze Pokemony. Niektóre wraz z trenerami prezentowali swoją siłę, a inne były zupełnie skazane na siebie. Po prostu złapane w dziczy. Takim wyjątkiem był mój Hawlucha, którego uwolniłam niedaleko Santalune, ale nigdy nie zniszczyłam jego Pokeballa. Prawnie należał do mnie.
Większość osób znałam lub kojarzyłam. Jak one mnie rozpoznały zaczęły szeptać pomiędzy sobą. W sumie się im nie dziwię. Znając życie powstało wiele plotek na mój temat tłumaczących moje nagłe zniknięcie z pracy oraz z domu wujka. Jak jest się siostrzenicą znanego właściciela ogromnej korporacji to zdobywa się pewien szacunek i respekt. Wiele osób nie wchodziło ze mną w konflikt w obawie przed gniewem wuja. Poza tym zdobyłam zasłużony szacunek w pracy, ponieważ potrafiłam wywiązać się z zadań i nikomu tak bardzo nie wchodziłam za skórę. Byłam takim śmieszkiem posiadającym większe przywileje i prawa.
Niepostrzeżenie weszłam do kolejnego pomieszczenia, gdzie znajdowały się uwięzione dzikie Pokemony. Serce mi zamarło. Stworki były zamknięte w ciasnych klatkach bez możliwości zobaczenia promieni słonecznych czy gwieździstego nieba. Co prawda posiadały świeżą wodę i duży zapas karmy, ale uznałam to za okropne warunki do życia.
Ogarnęła mnie ogromna fala poczucia winy. Niecały miesiąc temu zajmowałam się łapaniem Pokemonów, ale moje zadanie polegało głównie na namierzaniu danego gatunku jakiego zażyczył sobie klient oraz zajęcie się transportem. Brudną robotę wykonywali inni. Nie chciałam mieć styczności z żadnym stworkiem, ponieważ uważam się za okropną trenerkę, ale okazałam się jeszcze gorszym człowiekiem. Sprawiłam im cierpienie, ból oraz pogorszyłam na zawsze stan psychiczny.
Jaka jestem beznadziejna.
W kącikach oczu stanęły mi łzy. Szybko, jednak otrząsnęłam się ze stanu użalania się nad sobą. Byłam beznadziejna. To prawda. Nie mogły, jednak cierpieć przez to Pokemony. One nie były nikomu winne.
- Mysterio! - ucieszyłam się na widok mojego dobrego przyjaciela, który siedział w klatce.
Wiele razy wyobrażałam sobie spotkanie ze starymi podopiecznymi. Byłam gotowa na ignorancję, smutek czy zawód z ich strony. Po prostu zwykłą wściekłość, że miałam czelność po tylu latach po nich wrócić.
Hawlucha za pomocą Łamacza Murów przeciął żelazne kraty i dosłownie rzucił mi się w ramiona. Przewróciłam się i ze szczęścia mocno go przytuliłam.
- Co za wzruszająca scena. - rzucił sarkastycznie pewien chłopak. Wszędzie rozpoznam ten drwiący głos. Szybko pozbierałam się z ziemi. Obdarzyłam go złowrogim spojrzeniem. To samo uczynił Hawlucha. - To prawda. Wyruszyłaś w podróż.
- Nienawidzę cię! - wrzasnęłam. - Lodowa Pięść!
Hawlucha pobiegł szybko do nastolatka z wystawioną prawą pięścią, która była otoczona przez jasnoniebieską aurę tworzącą lodową pięść.
- Głupia. - uśmiechnął się pobłażliwie. - Niczego się nie nauczyłaś.
Z ciemności wyłonił się żółty Lucario z niezwykłą prędkością zmierzając w mojego podopiecznego.
- Gwiazda Rocka. - zażądałam. Na twarzy przeciwnika zniknęła pewność siebie. - Od dołu!
Lucario stanął przed swoim trenerem. Pies wyrzucił swoją kulę, którą zręcznie ominął Mysterio. Hawlucha wykorzystał idealnie moment, kiedy atak przeciwnika wybuchł wznosząc tumany kurzu. Zrobił ślizg po podłodze jak prawdziwa gwiazda rocka grająca solówkę na gitarze. W ten sposób przejechał pod Lucario zamrażają mu przy okazji prawą łapę. Stworek zawył z bólu. Mysterio szybko wstał. Miał zadać cios nastolatkowi, ale ten zamachnął się łomem i mój podopieczny poleciał w ścianę robiąc w niej nieźle wgniecenie.
- Mysterio!
Pokemon dzielnie wstał rozprostowując przy tym skrzydła. Był gotowy na dalszą walkę. Wyciągnęłam jego stary Pokeball i schowałam go. Rywal zrobił to samo ze swoim Lucario.
- Nieuczciwe zagranie. - wyznałam zirytowana.
- Przypominam tylko, że użyłaś Pokemona, aby skrzywdził bezbronną osobę. To tylko i wyłącznie twoja wina, że Hawlucha ucierpiał. Mogłaś to przewidzieć, a nie kierować się emocjami. Mój Lucario stanął w mojej obronie. Ty użyłaś swojego podopiecznego dla własnego pożytku. - wytłumaczył z ogromnym uśmiechem wyższości na twarzy.
Przewróciłam lekceważąco oczami.
- Przestań pieprzyć durne kazania. To ty uderzyłeś Pokemona. Tylko tchórze się tłumaczą. Poza tym zasłużyłeś sobie na poważny wpierdol. Osobiście powinnam ci go dostarczyć frajerze.
- Jesteś jak zwykle wyszczekana siostrzyczko.
- Przestań pierdzielić Dean. - zirytowałam się. - Nie jestem twoją siostrą od dobrych kilku lat. Nie chce mieć do czynienia z takim idiotą jak ty. Wstyd mi, że kiedyś nazywałam cię moim najlepszym przyjacielem oraz bratem. Przyrodnim bratem! - wrzasnęłam. - Kochałam cię. Byliśmy rodziną...
- Nadal nią jesteśmy. Geny...
- Nie! - wyszeptałam. - Odkąd mnie zostawiłeś straciłeś przywilej bycia członkiem mojej rodziny. Tyle razy dawałam ci szansę. Tak głęboko wierzyłam, że zawsze będziesz dla mnie wsparciem... tylko od wypadku stałeś się oziębły. Cholernie ciebie potrzebowałam. Zostałam sama. Znienawidzona przez matkę i własnego brata.
- To nie było takie proste.
- Wstydziłeś się mnie?
- Tak.
Wbił nóż w moje serce.
Dean był moim przyrodnim bratem. Kiedyś. Dużo razem przeszliśmy. Wspólne dzieciństwo. Wspólna podróż po Hoenn. Później odepchnął mnie. Problemy z prawem. Coraz częstsze kłótnie z matką, nieciekawe towarzystwo. Krzyczał na mnie, przezywał, stosował przemoc. Przelewał wszystkie negatywne emocje na mnie. Byłam młoda, uległa, strachliwa. Poza tym mocno go kochałam i za każdym razem mu wybaczałam. Tylko jego miałam. Na nim mi zależało. To był mój brat,
Teraz jest nikim.
Jak wykrzyczałam mu to w twarz poczułam ulgę. Nie obchodziło mnie, że moje słowa mogły go zranić. Miałam go po prostu dosyć. Chciałam, żeby poczuł jak cierpiałam. On widocznie się nie zmienił. Nadal był taki oschły.
- Powiedz mi tylko co się stało ze starym, kochanym Deanem. - powiedziałam spokojnie. Emocje opadły. Została tylko pogarda i czysta nienawiść.
- Umarł.
- Kiedy?
- Jak spotkałem naszego kochanego ojca.
- Twojego tatusia. - poprawiłam go. - Byłam twoją przyrodnią siostrą.
- On jest naszym ojcem. - powiedział pewnie.
- Mama nigdy tego nie potwierdziła ani zaprzeczyła. Nawet, jeśli jest moim ojcem jakoś nie śpieszyło mu się z zobaczeniem mnie.
- To podły człowiek.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni. - skomentowałam. - Najpierw zgrywał kochanego tatusia, ufałeś mu jak głupi, a później zostawił cię z masą problemów. Wszystko opowiedział mi wujek.
- To kłamstwo! - wrzasnął. - Nasze relacje są świetne.
- Rzeczywiście. - zauważyłam. Uśmiechnęłam się zwycięsko. - Wplątał cię w niezłe bagno. Team Flare poluje na ciebie od kilku miesięcy. Mam paru znajomych, którzy za twoją głowę daliby sobie rękę uciąć, abym przekazała im, gdzie się znajdujesz. - powiedziałam z cwaniackim błyskiem w oczach. - To, że nie pracuję już w spółce przestępczej nie znaczy, że nie jestem na bieżąco z ważnymi i tajnymi informacjami. W tej branży nie można mieć zaufania do ludzi. Myślisz, że dlaczego nie mam żadnych problemów. Zdecydowanie za dużo wiem.
- Znam twoją przeszłość.
- I co z tego. - machnęłam pobłażliwie dłonią. - Moja historia w porównaniu do twojej i większości znajomych to zwykły pryszcz. Masz więcej na sumieniu Dean. Czy może mam do ciebie mówić Dylan Jorson?
- Co? - zdziwił się. - Skąd wiesz o mojej drugiej tożsamości?
- Świat jest mały.
Dean ostatnio spieprzył swoje życie zawodowe. Zatrudnił się w siedzibie Team Flare, zdobył ich zaufanie oraz wykradł plany dotyczące broni. Wszystko odkryłam w dokumentach wuja. Przez co byłam na bieżąco z każdą sprawą.
Dean zmarszczył czoło. Jego ruda czupryna wyglądała niczym prawdziwy ogień. Szmaragdowe oczy lśniły mu od złości. Usta ułożyły się w grymas. Nastolatek miał na sobie jasnoniebieską koszulę, czarną kamizelkę, czarne spodnie oraz eleganckie buty.
- Co powiesz na mały pojedynek?
- Co chcesz osiągnąć? - zainteresowałam się.
- Dasz mi pewne informacje z branży wuja Harolda.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Nigdy w życiu. Jeśli wygrasz dam ci równy dzień, żebyś zniknął z mojego życia zanim poinformuję Team Flare o twojej działalności. Całkiem dużą sumkę dają za twoją głowę.
- Nie zrobisz tego.
- Czasy się zmieniają.
- Czego chcesz?
- Wszystkie Pokemony, które się tutaj znajdują. - wskazałam na pomieszczenie. - będą należeć do mnie.
Wybuchnął śmiechem.
- Nigdy ze mną nie wygrasz.
Niespodziewanie z ciemności wyłonił się tajemniczy chłopak w bluzie. Obezwładnił mnie paroma sprawnymi chwytami tak, że ręce miałam wygięte do tyłu i żadnej możliwości skrzywdzenia oprawcy.
- Miałaś swoją szansę Candy. - podszedł do mnie z chytrym uśmieszkiem wypisanym na twarzy.  - Coś za coś. Te Pokemony - wskazał na zamknięte w klatce stworki - należą do ciebie. W walce są całkowicie bezużyteczne. Okazałaś się być ich bohaterką. Prawdopodobnie za kilka godzin oddałyby ostatnie tchnienie. Natomiast twój Hawlucha - wyciągnął jego Pokeball.  - oraz inny kochany podopieczny z przyjemnością zobaczą cierpienie trenerki na żywo bez możliwości pomocy.
- Co ty pieprzysz?
- Jak zawsze niewyparzony język. - uśmiechnął się.
Zamknął Hawluchę w przeźroczystej klatce razem z czarnym szczeniakiem z jasnoniebieską fryzurą.
- Pamiętasz Zucco?
- Co mu zrobiłeś potworze? - wrzasnęłam.
- Nic złego. - pokazał na Zoruę próbującego uwolnić się z klatki. - Przywitaj się z twoimi dobrymi znajomymi.
Zobaczyłam Michelle i Lanę wyłaniające się zza pleców Deana z triumfującymi uśmieszkami na twarzy. Ale miałam przeje...
Pierwszy cios w brzuch został zadany przez Lanę na powitanie. Pokemony zareagowały agresywnie. Za wszelką cenę chciały wydostać się z więzienia i mi pomóc. Później było coraz gorzej. Policzkowanie, mocne uderzenia. Straciłam siłę, aby się bronić.
Czułam jak z ust oraz nosa powoli spływa świeża krew. Ręce miałam związane, brzuch oraz uda poobijane. Toffee okazał się być moim bohaterem. Wypuścił z klatki moich podopiecznych oraz namówił resztę towarzystwa na zemstę. W ten sposób czwórka moich oprawców wybiegła z pomieszczenia z głośnym wrzaskiem.
- Jak mnie znalazłeś? - zdziwiłam się. - Przecież zostawiłam cię u siostry Joy.
- Zaczęłam się martwić, kiedy po kilku godzinach nie odebrałaś mnie od pielęgniarki. - wyznał. - Sycamore i Angel zaczęli cię szukać. Postanowiłem to zrobić na własną łapę.
- Jesteście bohaterami. - pochwaliłam ich. - Tak bardzo was kocham. - przytuliłam trójkę moich Pokemonów. - Musimy uciekać. - oznajmiłam po miłym przywitaniu.
Pozostałe stworki wydostały się przez okno. Hawlucha zamknął drzwi od wewnątrz tak, że Dean nie mógł wejść do środka, jednak nadal czułam się zagrożona.
Z ogromny trudem wstałam. Na twarzy pojawił się grymas prawdziwego, nieopisanego bólu. Zacisnęłam mocno zęby na dolnej wardze, żeby uciec z tego piekła jak najszybciej. Ostatkiem sił wyszłam przez okno i wraz z eskortą z Pokemonów szłam w stronę laboratorium Sycamore. Znajdowało się ono bliżej niż Centrum Pokemon.
- Jeszcze jej nie znaleźliśmy. - usłyszałam stłumiony głos profesora. - Powiedz Angel, żeby wróciła do domu i poszła spać. Na pewno ... znalazłem ją. Siostro Joy przyjedź. Potrzebna będzie pomoc medyczna.

- Dziękuję. - wyszeptałam, kiedy profesor podał mi kubek gorącej herbaty. Przyłożyłam sobie go do policzka i poczułam przyjemne ciepło powoli rozchodzące się po ciele.
- Pójdę jeszcze zerknąć do twoich podopiecznych. - oznajmił.
- Dziękuję.
Ogarnęła mnie fala poczucia winy. Narzucałam się Sycamore z moimi problemami i zabierałam mu cenny czas. Byłam niczym irytujące dziecko uwieszone na ramieniu rodzica. Mogłam normalnie wślizgnąć się do centrum, ale siostra Joy narobiłaby większego szumu. Podejrzewam, że Erick o wszystkim już wie i z samego rana wyruszy w podróż. Angel zamartwiała się na śmierć co wywnioskowałam z opowieści profesora.
Jestem beznadziejna. Sprowadzam na ludzi same nieszczęścia i zawracam im głowy. Po cholerę wybrałam się w podróż. Mogłam zatrudnić się jako barmanka i wynająć mieszkanie lub prosić wujka o jeszcze jedną szansę. Tylko zachciało mi się podróżować. Szansa, że osiągnę sukces jest znikoma. Dlaczego jestem taka uciążliwa?
- Młoda. - zaczął niespodziewanie Sycamore. - Gdzie byłaś? Kto ci to zrobił?
- To tylko i wyłącznie moje sprawa. - oznajmiłam. - To są moje problemy, które sama rozwiążę w swoim czasie. Pan nigdy ich nie zrozumie. Mam kilka zatargów z przeszłości i tyle. Sama naważyłam sobie tego piwa i zamierzam je wypić.
- Dlaczego nie chcesz pomocy?
- Dlaczego pan tak chce mi pomóc? Jestem tylko kolejnym problemem. Nie musi się pan wysilać.
- Co ty wygadujesz? - zdziwił się. - Martwimy się o ciebie.
- Nie trzeba.! - wrzasnęłam. - Sama dam sobie radę w życiu. Tak było zawsze.
- Co masz na myśli?
- Nikt się o mnie nie martwił. - wyszeptałam. - Musiałam sobie sama radzić. Nie wiem jak mam zareagować na waszą troskę, ponieważ nigdy jej nie zaznałam. Przynajmniej zapomniałam jak to jest. Jak komuś na mnie zależy.
- Daphne. - powiedział łagodnie. - Jesteś dla nas naprawdę ważna. Chcemy, żebyś czuła się bezpieczna, kochana w naszym towarzystwie. Ja, Angel i twoje Pokemony... traktujemy cię jak poważnie.
Moje serce powoli zaczęło się uspokajać. Profesor powiedział to tak szczerze, że uwierzyłam mu na słowo. Jakby jego wyznanie płynęło z głębi duszy. Poczułam się o wiele lepiej. Przypomniałam sobie najważniejsze wartości w życiu: kochać i być kochanym. Właśnie doznałam prawdziwego szczęścia związanego z prawdziwym sensem życia.



Hej :3. Przepraszam za długą nieobecność. Ten rozdział długo pisałam i ciągle go zmieniałam, ale i tak jest średni. Przepraszam za błędy. Wyjeżdżam na weekend i muszę się jeszcze spakować. Poprawię w następnym tygodniu. 

niedziela, 20 sierpnia 2017

Rozdział piąty

- Jestem kapitan Toffee. - oznajmił dumnie Eevee przybierając postawę prawdziwego bohatera. - Moim zadaniem jest pokonanie paskudnego potwora zjadającego nasze zapasy słodyczy. Ta bestia jest przebiegła. - powiedział do swoich kompanów. - Jako Wasz kapitan będę musiał się z nią zmierzyć. Ta misja jest niezwykle ryzykowna, ale dla dobra całego świata oddam życie, aby uratować zapasy słodkości.
Pokemon zeskoczył z szafki nocnej prosto na moją twarz. Obudziłam się z głośnym krzykiem. Eevee zapiszczał ze strachu. 
- Stary! - zdenerwowałam się. - Odbiło ci? Co ty masz na głowie?
- Zarąbiste słuchawki.
- To mój stanik. - chwyciłam biustonosz i ukryłam pod poduszką czerwona ze wstydu.
- Co to jest stanik? - zainteresował się.
Byłam jeszcze bardziej zawstydzona i zażenowana tą sytuacją.
- Dlaczego grzebałeś w moim plecaku? - zirytowałam się. - I dlaczego moje pluszaki są na półce?
- To załoga statku. - wskazał na pluszowego Chespina i Panchama. - Razem bronimy świat przed cukierkowym potworem.
Podniosłam znacząco prawą brew.
- Nudzi mi się. - wyznał. - Jest prawie siódma rano.
- Normalni ludzie o tej porze śpią. - oznajmiłam. Położyłam się, zakryłam szczelnie pościelą i zamknęłam oczy z zamiarem spania jeszcze dobrych dwóch godzin.
- Odznaka na nas czeka! - wskoczył na mnie. - Nie mamy czasu na marnowanie dnia w łóżku.
- Toffee. - zaczęłam. - Brakuję nam dwóch Pokemonów do wyzwania lidera na pojedynek. Przydałoby się też opracować dobrą taktykę oraz przeprowadzić porządny trening. Nasz wczorajszy był całkiem niezły, ale koniecznie trzeba odnaleźć moich starych podopiecznych.
- To na co czekamy! Z łatwością pokonam tego lidera! A nowych członków drużyny możemy dostać od tego szaleńca.
- Jakiego szaleńca?
- Tego odjazdowego gościa, który wczoraj dał nam dach nad głowa. On z zawodu jest szaleńcem.
- Masz na myśli naukowcem. - zakryłam usta przed wybuchem niekontrolowanego śmiechu. - Możemy poprosić go o startera.
- Właśnie. Chociaż z pewnością dałbym sobie radę sam w starciu z futrzakami tego lidera. - powiedział dumnie.
- Profesor jest fajnym gościem. Miał rację co do Michelle i Lany. Nie zgłosiły tej sprawy sierżant Jenny. Angel omijały szerokim łukiem. Zdobyłam świetną koleżankę. I zobaczyłam prawdziwe perełki kina. W sumie wszystko wyszło na dobre. - wyznałam niespodziewanie. - Chodźmy do Sycamore.
Po godzinie wyszłam z łazienki całkowicie odświeżona. Upał był odczuwalny. Założyłam na siebie czarne szorty, karmazynową bluzkę z krótkim rękawem oraz jasnoróżowe trampki, które kupiłam wczoraj będąc na zakupach z Angel. Śniadanie w Centrum Pokemon minęło nam nadzwyczaj szybko.
Szłam ospałym krokiem do laboratorium Sycamore. Przechodząc obok Wieży Pryzmatu zobaczyłam duży tłum młodych ludzi oraz niezwykłe zamieszanie. Podeszłam bliżej z czystej ciekawości.
Wynajęci mężczyźni sprawnie budowali dużą scenę, ustawiali ławki oraz oświetlenie. Dowodził nimi starszy mężczyzna z dużym brzuchem, elegancko ściętą brodą z widoczną siwizną oraz krzaczastymi brwiami. Miał ciemnozielone tęczówki przepełnione złością, podobnie na twarz wkradły mu się rumieńce z wysiłku spowodowanego ciągłym opieprzaniem robotników. Miał na sobie cylinder, muszkę, żółtą koszulę oraz czarny garnitur i spodnie. Groźnie wymachiwał swoją laską uderzając przy tym jednego z biednych robotników.
Zauważyłam ogromną kolejkę zapisującą się widocznie na jakiś konkurs. Jednak bardziej moją uwagę przykuł stolik wypełniony najróżniejszymi ciastkami. Byłam w niebie. Podeszłam do stolika i oczami zjadałam wszystkie pyszności podobnie jak Toffee.
- Przepraszam. -zagadał mnie nieznajomy. Całkiem przystojny nieznajomy. - Może piękna pani chciałaby spróbować najpierw mojego deseru?
Wskazał na czekoladową muffinkę udekorowaną iście królewsko. Bita śmietana otaczała czekoladową pyszność, która ozdobiona była złotymi i czerwonymi kuleczkami. Niepewnie ugryzłam ciastko. 
Rozpłynęłam się. Było to podobne do gorącego pocałunku. Początkowo był niezwykle słodki. Bita śmietana oraz czekoladowa masa komponowały się idealnie. W przełyku poczułam ostrą nutkę chilli. - Niebo w gębie. - rozmarzyłam się.
- Przyjemnie to słyszeć. - oznajmił. - Jestem Christian Lee. - pocałował moją dłoń. Zarumieniłam się. - A twoje imię piękna damo?
- Daphne Callaway. - przedstawiłam się. - Możesz mówić mi Candy.
- Przepiękne imię. - wyznał. - Tak śliczna dziewczyna jak ty jest pewnie zawodową koordynatorką. Swoim wdziękiem oczarujesz publiczność. Zgłaszasz się do najbliższych pokazów?
- Nie. - odsunęłam się od niego. Utrzymywał niebezpieczny dystans. - Jestem trenerką. Nie biorę udziału w pokazach. Co to za zamieszanie?
- Konkurs w pieczeniu Pokeptysiów. - wytłumaczył. - Wielu młodych trenerów podejmuje się upieczenia najpyszniejszej muffiny. Amatorzy razem ze swoimi podopiecznymi mają pokazać nie tylko więź pomiędzy nimi, ale i ogromny talent.
- Wygrasz ten konkurs z zamkniętymi oczami. - uśmiechnęłam się.
- To nie jest nawet moje danie popisowe.
- Potrafisz zrobić jeszcze lepsze ptysie?
- Powiedzmy. Przynajmniej moje Pokemony oraz klienci byli wniebowzięci.
- Masz cukiernię?
- Należy do mojego ojca. - uśmiechnął się. - Pracuję tam na pełen etat. Może chciałabyś zawitać do najsłynniejszej cukierni w Lumiose?
- Tak. - oczy mi zabłysnęły.
- To za dwie godziny zapraszam cię pod ten adres. - zostawił mi wizytówkę, na której wcześniej coś napisał. Pozostawił mi swój numer telefonu. Cwaniaczek.

- Jesteś idealna. - zaczepił mnie starszy mężczyzna, który wcześniej krzyczał na biednych robotników. - Idealnie nadajesz się na trzeciego jurora przewodniczącego konkurs wypieków muffinek. Julie zaraziła się od swojej córki i nie może wziąć udział w wydarzeniu. Spełniasz wszystkie wymagania.
- Jakie wymagania?
- Masz ładną buzię, cukierkowy wygląd, uroczy charakter...
- Uroczy charakter? - zakpiłam.
- Przynajmniej możesz poudawać. - powiedział zmieszany.
- Sorry, stary. To nie dla mnie.
- Darmowe słodycze cię nie przekonują?
- Mów dalej.
- Będziesz mogła spróbować wszystkich słodkości, które zaserwują nam uczestnicy. Od ciebie zależy kto wygra. Tylko nie faworyzuj nikogo. Dostaniesz za to nawet pewną sumkę. My jurorzy na tym świetnie zarabiamy.
- Dobra. Jaki jest haczyk?
- Więc...
Toffee pękł ze śmiechu. Stałam przygarbiona przed lustrem w myślach wymyślając najróżniejsze scenariusze zabicia tego starego dziada. Wyglądałam jak prawdziwa, cukierkowa księżniczka.
Miałam na sobie jasnoróżową sukienkę. Posiadała bufiaste rękawy, falbanki na wykończeniu oraz pachniała słodyczami. Białe rajstopy i czarne pantofelki wyglądały obciachowo. Brokat oraz kokardki we włosach sprawiały, że chciało mi się wymiotować.
- Księżniczko. - rzucił sarkastycznie Eevee. - Twój książę na ciebie czeka. Tylko nie ucieknij mu przed północą.
- Cicho bądź. - powiedziałam zirytowana. - Już mu napisałam, że spotkamy się na konkursie. Toffee - zaczęłam z chytrym uśmieszkiem. - pamiętasz jak oglądaliśmy jednego wieczoru u Ericka występy koordynatorskie?
- Tak. 
- W każdej trójce jury musi być ta miła, czyli siostra Joy, ten doświadczony w fachu, czyli nasz cukiernik i stary dziad pan Wilson oraz ta wredna, surowa osoba, której uczestnicy się boją. - wymieniliśmy spojrzenia. - Czas zmienić się w prawdziwego tyrana Toffee.
Zrobiłam mocny makijaż, związałam włosy w wysokiego kucyka za pomocą czarnej kokardy, przygotowałam idealny komplet składający się z karmazynowej bluzki, ramoneski z różnymi przypinkami w kształcie ciasteczek, czarnych spodenek oraz glanów. Założyłam jeszcze okulary przeciwsłoneczne. 
- Idealnie. - skomentowałam. - Ty też musisz być odjazdowy. - dałam mu mniejszą parę okularów.
- Like a boss.
Wyszłam z Centrum Pokemon. Przed budynkiem czekała na mnie siostra Joy. Po krótkim spacerze doszłyśmy do pod Wieżę Pryzmatu. Zajęłyśmy wyznaczone miejsca. 
- Co z twoją cukierkową kreacją? - załamał się pan Wilson.
- Dobrze wygląda. - zapewniła go uśmiechem pielęgniarka. - Masz pozdrowienia od Ericka. - wyznała. - Chciał się z tobą skontaktować wcześniej, ale nad Laverre przeszła straszna burza, która uszkodziła elektrownię. Całe miasto było bez prądu przez dwa dni.
- ,,To by wyjaśniało, dlaczego się nie odezwał. - pomyślałam. - Nawet wiem kto był sprawcą domniemanego wypadku." - spojrzałam wymownie na Toffee.
Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne, które delikatnie zsunęły mi się z nosa. Co prawda oko nie było już spuchnięte, ale musiałam ukryć okropną śliwę. Nałożyłam ogromną warstwę makijażu, aby zakryć ranę. Jednak nadal obawiałam się, że każdy może to zauważyć. Plastry miałam przyklejone na nosie.
- Dobry wieczór. - przywitała się młoda brunetka z promiennym uśmiechem na twarzy. Była niska, przy kości. Miała złote tęczówki, rumiane policzki, pełne, czerwone usta oraz prosty nos. Była ubrana w białą sukienkę w motylki. - Nazywam się Janette. Jestem prowadzącą konkurs cukierniczy. - publiczność zaczęła bić brawo. - Tego wieczoru rozstrzygnie się jedno z najważniejszych wydarzeń dla miłośników słodkości. Młodzi, amatorscy cukiernicy razem ze swoimi podopiecznymi zaprezentują swoje umiejętności. Najpierw zmierzą się w kwalifikacjach, później będzie przerwa na małą przekąskę, ogłoszenie wyników i wielki finał! Oceniać uczestników będą: nasza urocza siostra Joy, słynny cukiernik pan Wilson oraz wymagająca degustatorka Dapne Callaway znana jako Candy. Porcje dla Pokemonów ocenia Toffee - Eevee Candy. Zaczynajmy!
Światła skierowały się na trójkę uczestników. Każdy z nich zaczął przyrządzać muffinki. Kazdy uczestnik doskonale wiedział co robi. Widziałam ich precyzję, pewność siebie oraz promienne uśmiechy wysyłane w stronę jury i widowni. Ich Pokemony czuły się niemal idealnie na scenie i świetnie bawiły się przyrządzają smakołyki. Piękne tło zachodzącego słońca dodawało uroku zwłaszcza jak promienie padały na mieniącą się kolorami Wieżę Pryzmatu.
Moja trzytygodniowa dieta została przekreślona jednego wieczoru. Próbowałam tyle pyszności, że czułam przepływ tych kilogramów. Wszystko tutaj było smaczne, ale musiałam kierować się pewnymi wytycznymi, które ustaliłam z pozostałą dwójką. Przyznawałam punkty za wygląd, smak muffiny, starania w przygotowaniu oraz więź z Pokemonami. Oczywiście zachowywałam obojętną twarz, chociaż za każdym razem toczyłam wewnątrz siebie walkę, aby nie wykrzyczeć jakie to jest cudowne ciastko. Cukiernicy czuli respekt i czasami ze strachem w oczach na mnie spoglądali. Wyrobiłam sobie zdanie wymagającej i wrednej jurorki.
Zapisało się dwudziestu czterech uczestników. Każda runda składała się z prezentacji trzech osób. Musiałam przeżyć nawał słodkości ośmiu rund. W przedostatniej na scenie pojawił się Christian. Jego jasnozielone oczy przeszywały mnie na wylot, że aż ciarki przeszły mi po plecach. Kruczoczarne włosy miał spięte w całkowitym nieładzie. Piegi dodawały mu uroku. Miał na sobie szary podkoszulek, czarną koszulę, jeansy, biały fartuch z liczbą dwadzieścia oraz granatowe trampki.
Towarzyszył mu jasnoniebieski Pokemon przypominający galaretkę. Ditto jak dobrze pamiętam. Stworek z Kanto. Obok niego dumnie kroczyła uroczo słodka Fennekin z różową kokardką na głowie. Od razu widać, że to prawdziwa dama nienawidząca walk w przeciwieństwie do Luny Ericka.
Christian dobrze wiedział jak zrobić niezłe przedstawienie. Rzucił urok na publiczność. Z takim wdziękiem robił muffinkę, że nikt nie odrywał od niego wzroku. Jego Ditto zmieniał się w różne Pokemony i wyprawiał różne wygłupy bawiąc wszystkich. Fennekin upiekła ciastko za pomocą ognistych ruchów używając przy tym akrobatyki. Wykonywałam salta i fikołki. Prawdziwe show.
- No proszę. - posłał mi uroczy uśmiech, kiedy podał wszystkim sędziom swój przysmak. - Nie wiedziałem, że jesteś zawodową degustatorką. - mrugnął do mnie. Podniosłam prawą brew znad okularów. Obdarzyłam go chłodnym spojrzeniem. - Rzuciłaś na mnie urok.
Dlaczego on robi takie dobre ciastka? Tym razem przyrządził kokosowy przysmak z czekoladową polewą, gorącymi malinami oraz puszystym biszkoptem. Było ono o wiele lepsze niż czekoladowa delicja, którą wcześniej miałam przyjemność spróbować.
Po ostatniej rundzie nadeszła mała przerwa na przekąski dla publiczności oraz ogłoszenie wyników. Mieliśmy wybranych trzech faworytów, którzy musieli za wszelką cenę wystąpić w finale. Fantastycznie się spisali.
- Zadzwoń do Ericka. - oznajmiła siostra Joy. - Ma dla ciebie małą niespodziankę.
W kilka minut dotarłam do Pokecentrum. Zajęłam miejsce przed komputerem. Wystukałam jego domowy numer i oczekiwałam na kontakt. Po kilku sekundach zobaczyłam na ekranie Anabelle jedzącą kolację.
- Hej. - pomachałam do niej przyjaźnie.
- Cześć Candy. - uśmiechnęła się. - Erick zaraz przyjdzie. Poszedł na chwilę do mamy. Widziałam cię w telewizji. Zawodowa degustatorka słodyczy. Głupi ma zawsze szczęście!
- Dzięki.
- Za niecały tydzień mam mieć koncert w Santalune. Mam cię widzieć w pierwszym rzędzie inaczej dostaniesz ode mnie w tyłek.
- Pewnie. - rzuciłam sarkastycznie. - Myślisz, że chce mi się słuchać twojego potwornego fałszu.
- Erick! - wrzasnęła niespodziewanie Anabelle. - Twoja dziewczyna dzwoni!
- Co?! - usłyszałam dziewczęcy pisk.
Zobaczyłam blond czuprynę chłopaka, który był cały czerwony z zawstydzenia. Podobnie jak on przybrałam rumianą buzię. Byłam skrępowana.
- Daphne! - ucieszył się. - Nawet nie wiesz jak się... - chłopak przewrócił się na prostej drodze. Ah ta moja ofiara losu. - Fajne, że zadzwoniłaś.
- Tak. - uśmiechnęłam się. - Jak tam u ciebie?
- Mam w końcu święty spokój.
- Nie masz już takiej upierdliwej dziewczyny na głowie.
- Taka ulga.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Patrz. - pokazał mi Pokeball. - Mam tutaj twojego przyjaciela. - z kuli wyskoczył  dobrze znany mi czarny lew. Albo raczej lwiątko.
- Pamiętam go. - przypomniałam sobie jak wracałam do domu w noc, kiedy moje życie drastycznie się zmieniło. - Dlaczego go złapałeś?
- Przez ten czas ciebie szukał. - wyznał blondyn, kiedy lwiątko próbowało zrozumieć jak działa to magiczne pudełko. - Postanowiłem ułatwić mu spełnienie jego marzenia. Właśnie załatwiłam ci twojego pierwszego Pokemona.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się. - Więc jedziesz w trasę ze swoją siostrą?
- Dlaczego miałbym zabrać się z nią w podróż? W domu mam jej wystarczająco dość.
- Pomógłbyś jej w ustawianiu instrumentów, sprzęcie, załatwiłbyś wszystkie techniczne sprawy.
- Świetnie sobie z tym radzi.
- Jesteś idiotą. - stwierdziłam. Tyle razy dałam mu jasny sygnał, że w czasie trasy koncertowej Anabelle będziemy mieli możliwość spotkać się wiele razy.
- Kto to? - wyrwał mnie z zamyślenia zdenerwowany głos Ericka. Zobaczyłam obok siebie uśmiechniętego Christiana.
- To mój dobry znajomy. - zaczęłam. - Naprawdę świetny chłopak. - powiedziałam uroczym głosem. Osiągnęłam zamierzony efekt. Wkurzyłam Ericka. - Jest najlepszym cukiernikiem jakiego znam. Piecze przepyszne ciastka. Muszę kończyć. Jestem jurorem w konkursie cukierniczym i zaraz zostaną ogłoszone wyniki.
- Powinnaś trenować przed walką z liderem.
- Wyluzuj stary. - zaczął Christian delikatnie obejmują mnie w talii. - Czasami trzeba się rozerwać.
- Co z dietą?
- Candy posiada naprawdę ładną figurę i może sobie pozwolić na różne słodkości. Widocznie nie doceniasz jej piękna i atutów.
Rozmowa zaszła zdecydowanie za daleko. Ta dwójka jakby chciał rzuciłaby się sobie do gardeł. Szybko przerwałam połączenie.
- Musimy zbierać się na finał. - powiedziałam poważnym tonem omijając czarnowłosego.
Pobiegłam w stronę Wieży Pryzmatu. Odezwało się moje poczucie winy. Za bardzo naskoczyłam na Ericka. I jeszcze wzbudziłam w nim zazdrość. Co on sobie pomyśli?! Pozwoliłam zdecydowanie za dużo cukiernikowi. Powoli i niezauważalnie przekroczył granicę pomiędzy znajomością a czymś więcej. Z drugiej strony nie byłam w żadnym związku, ale czułam się podle z myślą umówienia się z innym chłopakiem za plecami Ericka. Postanowiłam utrzymać dystans.
- Toffee. - znalazłam mojego podopiecznego pobrudzonego czekoladową masą. - Ile ty tego zjadłeś? To nie jest dobre dla twojego zdrowia. Czeka cię porządna kąpiel i trening grubasku.
- Przestań! - odwrócił głowę.
- Wkurzający jak zawsze. - skomentowałam. Zajęłam miejsce obok pana Wilsona.
- Do następnego etapu! - wrzasnęła głośno Janette próbując przekrzyczeć tłum. Na słowa kobiety widownia ucichła. - Dziękuję. Do następnego etapu przechodzą: Christian, Trevor i Lucy.
Teraz zaczęło się prawdziwe show. Christian wybrał swojego Charizarda. Po chwili byłam świadkiem Mega Ewolucji. Czarny smok głośno zaryczał, okrążył w powietrzu swojego trenera oraz publiczność. Zionął jasnoniebieskim płomieniem, których wybuchł tworząc małe, spadające iskierki.
Ta runda należała do innego jurora. Toffee miał zdecydować, który Pokeptyś jest najsmaczniejszy. Mój Pokemon miał prawdziwy dylemat.
- Wybierz tą, która najbardziej ci smakowała. - pogłaskałam go.
Nadeszła wielka chwila. Toffee powoli wyciągnął łapkę w stronę muffinki. Publiczność zamilkła, uczestnicy czekali w napięciu, siostra Joy i pan Wilson zamarli. Emocje jak na grzybobraniu.
- Mamy zwycięzcę! Ogromne brawa dla Lucy Pellson i jej Torchica!
Po wyniosłym przemówieniu pana Wilsona, wręczeniu nagrody, gratulacji oraz pamiątkowej fotografii, którą dostałam w prezencie razem z ustaloną sumą za wykonaną pracę zwinęłam się szybko z miejsca.
Wracając do Centrum Pokemon zostałam zaczepiona przez wysokiego nastolatka w bluzie. Wręczył mi bilet. Na małym papierku zobaczyłam Hawluchę oraz shiny Lucario mierzących się złowrogim spojrzeniem. To było zaproszenie na nielegalną walkę. Ten szczegół bardzo mnie niepokoił. Jeszcze bardziej fakt, że ten Hawlucha przypominał mojego starego członka drużyny...



Hej :D Jak się Wam podoba rozdział?

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Rozdział czwarty

- Cholerny telefon! - wkurzyłam się na komórkę, która wyłączyła się z powodu niskiego poziomu baterii w centrum Lumiose. Powoli zbliżała się godzina dziesiąta wieczór. Srebrna tarcza księżyca oświetlała tętniące życiem miasto, małe gwiazdki wesoło migotały, Wieża Pryzmatu zaświeciła się kolorami tęczy podobnie jak latarnie. Ludzie zaczynali prawdziwe nocne życie lub wracali do wygodnego łóżka. Zmęczona długą podróżą miałam ochotę znaleźć się w gronie szczęśliwców posiadających łóżko. Stałam oparta o most próbując uruchomić telefon i przeklinając się w myślach, że nie naładowałam go wcześniej u Ericka. Eevee przyglądał się mojej walce z komórką z obojętną miną. Ziewnął głośno i zwinął się w kłębek w koszyku. Przewróciłam teatralnie oczami. - Dziękuję za pomoc.
- Wyluzuj. - powiedział spokojnym głosem. - Mamy dużo czasu na znalezienie Centrum Pokemon.
Rzeczywiście. Byłam cholernie zmęczona kilkugodzinną wycieczką rowerową, spocona przez czerwcowy upał, rozkojarzona przez hałas. Nie znałam dobrze miasta, szczerze powiedziawszy byłam tutaj ostatnio osiem lat temu, a wiele się zmieniło.
- Zapytaj o drogę. Schowaj swoją dumę do kieszeni i zaczep tamtą dziewczynę. Wygląda na w miarę ogarniętą. - pokazał na nastolatkę w moim wieku siedzącą na ławce.
Z zrezygnowaniem wypisanym na twarzy podeszłam do dziewczyny zajętej przeglądaniem internetu w telefonie. Nieśmiało ją zagadałam:
- Przepraszam. - zaczęłam. Dziewczyna nie zwróciła na mnie uwagi. Poczułam się lekko zażenowana tą sytuacją. - Przepraszam. - powiedziałam o wiele głośniej. - Wiesz może, gdzie znajduje się Centrum Pokemon?
Kolejny raz mnie zignorowała. Położyłam jej dłoń na ramieniu. Nastolatka zareagowała bardzo gwałtownie. Odsunęła się ode mnie w mgnieniu oka i obdarzyła podenerwowanym spojrzeniem.
- Nasz aniołek znalazł sobie cukierkową przyjaciółkę. - wyrwał mnie z rozmyśleń ironiczny, żeński głos.
Spojrzałam wyzywającym wzrokiem na dziewczynę. Przede mną stała prawdziwa fanka punku. Nastolatka była znacznie wyższa ode mnie. Posiadała fioletowe tęczówki przepełnione pogardą, usta pomalowane na czarno, prosty nos, kolczyki na brwiach i jasną cerę. Prawy bok głowy miała wygolony, a pozostałą resztę zajmowały średniej długości czarne włosy. Miała na sobie biały podkoszulek, ramoneskę, spodnie w kolorze khaki oraz glany z ćwiekami.
Jej przyjaciółka obdarzyła mnie szyderczym uśmiechem. Nastolatka miała długie blond włosy z różowymi końcówkami, jasnoniebieskie oczy oraz kolczyk w wardze. Była ubrana w zieloną, neonową bluzkę z krótkim rękawem, czarne szorty oraz trampki wysokie po kolana.
- Pasujecie do siebie. - stwierdziła blondynka podchodząc do przestraszonej dziewczyny siedzącej na ławce. - Tak samo głupiutka, naiwna i niepotrzebna.
Spojrzałam na spanikowaną dziewczynę. Miała dość nietypową, ale ładną urodę. Posiadała krótko ścięte białe włosy wpadające w srebrny odcień, lawendowe tęczówki, jasną karnację, mały nosek, pełne i jasnoróżowe usta oraz delikatne rumieńce. Była dość drobna i chuda. Miała na sobie ciemnofioletową bluzkę z krótkim rękawem, czarne spodenki, białe trampki i jasnofioletowy plecak. - Coś wam nie pasuje? - opanowałam się przed rzuceniem wyzwisk. Od samego początku mnie wkurzyły. Mój poziom użerania się z głupimi dziewuchami już dawno został przekroczony. Sięgnął zenitu, kiedy blondynka wyrwała kolczyka z ucha przestraszonej białowłosej. Tamta trzymała się za obolałe ucho, a łzy stanęły jej w oczach.
Dostrzegłam pewien szczegół. Przed oczami stanęła mi postać mojego wiecznie uśmiechniętego dziadka, wspomnienie smaku ciastek z cynamonem oraz ogród różany. Później bardziej przygnębiająca część. Jak matka kpi z dziadzia.
Nie wiem jak do tego doszło. Wszystko wydarzyło się pod wpływem emocji i braku kontroli. Zafundowałam blondynce mocny cios w policzek. Nastolatka nie spodziewała się ataku z mojej strony, więc nie zdążyła zareagować. Upadła na ziemię trzymając się za obolały policzek.
- Co ty kurwa wyprawiasz? - wrzasnęła.
Nie odpowiedziałam jej, ponieważ dostałam prawym sierpowym od drugiej przyjaciółeczki prosto w nos. Uderzyła mnie tak mocno, że straciłam równowagę i przewróciłam się na rower. Miałam niewygodne lądowanie. Z nosa powoli spływała mi krew. Toffee w ostatniej chwili skoczył na ławkę unikając bolesnego spotkania z ziemią.
- Jakim prawem lalunio nam podskakujesz? - wkurzyła się czarnowłosa. Położyła swoją prawą nogę na moim brzuchu i mocno ją naprężyła sprawiając mi niewyobrażalne cierpienie. Z trudem ukrywałam ból.
Niespodziewanie skoczył na nią wkurzony Toffee. Ugryzł ją mocno w prawą dłoń i za wszelką cenę nie chciał rozluźnić uścisku. Nastolatka pociągnęła go mocno za ogon. Jak zawył z bólu, rzuciła nim o ziemię. Znajoma blondynka chciała podnieść rękę na mojego Pokemona i białowłosą. Coś we mnie pękło.
Wbiłam długie paznokcie w nogę rywalki i mocno odepchnęłam od siebie. Każdy ruch sprawiał mi trudność. Blondynka nie czekała na specjalne zaproszenie. Wymierzyła mi cios prosto w lewe oko. Zatoczyłam się, ale udało mi się utrzymać równowagę i wyzywającym wzrokiem obdarzyć głupie księżniczki. Co prawda moje poszkodowane oko było lekko przymrużone. To nie złamało ducha walki. Kopnęłam blondynkę w brzuch. Ta pisnęła i upadła na ziemię.
- Lepiej ze mną nie zadzierać. - wrzasnęłam. Musiało to wyglądać zabawnie z ich perspektywy, kiedy z przymrużonym okiem oraz ledwo trzymając się na nogach zapewniałam je o mojej sile.
- Za dużo sobie pozwoliłaś. - wyznała czarnowłosa z parszywym uśmieszkiem na twarzy. - My teraz pokażemy ci naszą prawdziwą potęgę.
- Ej! Laski się biją! - krzyknął jakiś młody trener napalony wizją bitwy dziewczyn. Białowłosa straciła cierpliwość. Mocno popchała moją rywalkę na blondynkę.
Toffee użył Podwójnego Zespołu tworząc kilkanaście kopii otaczając dwie bezradne dziewczyny. Przypadkowi ludzie mijali nas z obojętnością, a grupka chłopaków chciała nas nagrać, ale mój sprzymierzeniec wystarczająco mocno się zdenerwował, aby odgonić niechciane towarzystwo z miejsca zdarzenia. Eevee użył Tańcu Deszczu zsyłając olbrzymie, ciemne chmury na całe miasto. Zaczął padać intensywny deszcz.
Byłam cała mokra. Podałam białowłosej jej własność, która wcześniej wypadła blondynce. Aparat słuchowy. Zamigałam jej kilka razy, że nic się nie stało. Podniosłam rower.
- Jeszcze raz ją zaczepicie to bardziej skopię wam tyłki. - zagroziłam. - Toffee będzie mniej milszy.
Zawołałam mojego podopiecznego i szybko wsadziłam go do koszyka. Wskoczyłam na mój składak. Laski już nie były takie groźne, kiedy usłyszały policyjną syrenę. Szybko odjechałam. Unikałam sierżant Jenny jak ognia. Niczym błyskawica pomknęłam po nieznanych uliczkach.
- Toffee. - zaczęłam. Byłam bardzo zmęczona. Na policzki wkradły mi się rumieńce z powodu dużego wysiłku. - Nic ci nie jest? - wyciągnęłam mokrego Pokemona z koszyka, aby sprawdzić jego stan zdrowia.
- Candy. - wyszeptał. - To było niesamowite. Jesteś prawdziwą twardzielką z zawodowymi pięściami. Nawet nie sądziłem, że w tak chuderlawym ciele kryje się taka siła.
- Bardziej nazwałabym to głupotą. - oznajmiłam. - Mamy przerąbane. - oparłam rower o ścianę. Schowałam twarz w dłoniach i kucnęłam. Znowu nie kontrolowałam swoich emocji. - Stary. Mogę pójść do więzienia za pobicie. Jak jeszcze dowiedzą się o moich czarnych interesach to dostanę dożywocie.
- Nie jest tak źle..
- Toffee. - wyszeptałam. - Zaczęłam bójkę, uderzyłam dwie dziewczyny, uciekłam z miejsca zdarzenia i naraziłam tamtą dziewczynę na jeszcze większe cierpienie. Te pustaki tak łatwo nie odpuszczą. To tylko kwestia czasu zanim sierżant Jenny mnie znajdzie. - wyznałam ze łzami w oczach. - Znowu wyglądam jak potwór?
Popatrzyłam na Eevee. Miałam rozmazany makijaż, potargane włosy, spuchnięte oko, lekko krzywy nos, zaschniętą krew na białej bluzce w różowe kwiatki oraz byłam przemoczona do suchej nitki.
- Dla mnie jesteś najpiękniejsza. - oznajmił. Wślizgnął się w moje ramiona i mocno się do mnie przytulił. Kochany pieszczoch.
Zaczęło porządnie padać. Nie chciałam się, jednak nigdzie ruszać. Było mi wygodnie jak tuliłam ten mały kłębek, który sprawiał, że zaczęłam się uspokajać. Czułam jak pojedyncze krople spływają po moim ciele i ciuchy wchłaniają wodę. Przeszły mnie ciarki po plechach. Podniosłam lekko głowę i zobaczyłam mężczyznę z olbrzymim uśmiechem na twarzy.
Nasze spojrzenia się spotkały. Wpatrywaliśmy się w siebie jakbyśmy się wcześniej spotkali, ale nie mogliśmy sobie przypomnieć, kiedy to miało miejsce i w jakich okolicznościach. Mężczyzna przymrużył oczy.
- Kojarzę cię. Takiej cukierkowej twarzy się nie zapomina. - wyczułam ten sarkazm.
- Twój tyj wydaje się znajomy. - przyznałam. - Zawsze jak wyskakiwał mi w telewizji, zmieniałam kanał.
- Przypominam sobie. Jesteś tą denerwującą trenerka, która osiem lat temu przyszła po startera z tym wrednym dupkiem.
- Deanem. - dokończyłam. Już go polubiłam. Nazwał tego frajera dupkiem. - Ty jesteś tym nadwrażliwym profesorem, który nie dał nam pierwszych Pokemonów.
- Spóźniliście się na ich odebranie.
- Kilka godzin..
- Dwa tygodnie.
- Jako profesor nie powinieneś być milszy? - zauważyłam.
- Nie dla pyskatych i irytujących trenerek. - wyznał.
- Chodź młoda. - podał mi rękę i pomógł wstać. - Nie tylko ty miałaś dzisiaj cholernie beznadziejny dzień. Jestem profesor Sycamore. A ty jesteś...
- Daphne. - przedstawiłam się. - Pyskata i irytująca trenerka. Z tą różnicą, że mam osiemnaście lat. Komu podpadłeś stary?
Profesor był ode mnie wyższy o dobre dwadzieścia centymetrów. Długie włosy w kolorze kruczoczarnym były całe mokre i przykleiły mu się do twarzy, jasnoniebieskie oczy iskrzyły się smutkiem i rezygnacją, na cienkich ustach zobaczyłam strużkę krwi. Miał na sobie granatową koszulę, czarne spodnie, bordowe trampki oraz skórzaną kurtkę. Wyglądał całkowicie inaczej niż ten miły profesor w białym kitlu zapraszający do odebrania pierwszego Pokemona z jego laboratorium. Prowadził mój rower, a ja trzymałam Toffego i parasol.
- Szkoda gadać. Powiem tylko jedno. Kobiety to przebiegłe żmije. A tobie kto zaserwował tą piękną śliwkę na oku?
- Ludzie to paskudne istoty. Okrutne i w dodatku bez serca.
- Masz ochotę na ciepłą herbatę? Chciałbym usłyszeć kto tak zalazł ci za skórę.
- Pewnie stary. - wyznałam z uśmiechem na twarzy.
 Po kilku minutach spaceru dotarliśmy do olbrzymiego budynku będącego laboratorium Sycamore, ale jednocześnie pełniącego funkcję jego dużego domu. Często przyjmował gości, więc użyczył mi jeden z pokojów. Po godzinie byłam jak nowo narodzona.
Spotkaliśmy się w przytulnym salonie profesora. W kominku tańczyły wesoło płomyki ognia dając przyjemne ciepło. Bosymi stopami jeździłam po puszystym, jasnobrązowym dywanie. Siedziałam na ciemnobrązowej kanapie. Otaczały mnie półki z niezliczoną ilością książek. Nad kominkiem wisiał obraz przedstawiający małego Sycamore z rodzicami. Oboje z miłością patrzyli na swojego jedynego syna. Cholernie mu zazdrościłam.
- Jesteś, młoda. - uśmiechnął się. - Trzymaj. - podał mi kieliszek z białym winem. Podniosłam prawą brew.
- Spodziewałam się bardziej herbaty niż wina, ale nie będę narzekać. - popatrzyłam na butelkę i zaniemówiłam. - Alolańskie Harijo rocznik pięćdziesiąty siódmy. Stary, to jedno z najdroższych i najbardziej pożądanych trunków alkoholowych na całym świecie. Jak ci się udało zdobyć taką perełkę?
- Prawdziwa znawczyni.
- Mój wujek jest degustatorem win. Trzeba wiedzieć co jest naprawdę dobre. Poza tym na etykiecie wszystko pisze. Nie sądziłam, że jestem tak ważnym gościem.
- Jesteś. - przyznał profesor. Usiadł na miękkim, ciemnobrązowym fotelu, wziął łyk wina i z dużym uśmiechem na ustach rzekł: - Pechowcy trzymają się razem. Poza tym od razu jak cię spotkałem zyskałaś u mnie sympatię za twój dystans do świata. Wydajesz się o wiele bardziej otwartą i śmiałą osobą bez tego dupka.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Masz rację. - oznajmiłam. - Ten chłopak tylko mnie ograniczał. Byłam w niego zapatrzona. Młoda i głupia. Zrozumiałam to dopiero po pewnym czasie.
- Nienawidzę takich osób. - wyznał. - Na przykład przychodzi ci taki przemądrzały dziesięciolatek, myślący, że jest pępkiem świata i zaczyna swój wywód. Jaki on jest niezwykły, żąda najlepszego Pokemona, mówi, że zostanie mistrzem. Zero szacunku, zero wdzięczności. Musisz jeszcze zachować kamienną twarz i sztucznie się uśmiechać. Jednym z tych dzieciaków był Dean. Ty co prawda nie byłaś najgrzeczniejszą dziewczynką, ale nie zrobiłaś takiej awantury jak on. Jednak twój charakterek pozostał. - wskazał na podbite oko i dwa plastry na nosie.
- Miałam po prostu zły dzień. - wzruszyłam ramionami. - Sierżant Jenny pewnie mnie szuka za pobicie i ucieknięcie z miejsca zdarzenia. Tak poza tym to nie sądziłam, że profesorowie nienawidzą młodych trenerów.
- Czekaj, co?
Westchnęłam ze zrezygnowaniem. Opowiedziałam mu całą historię, a ten z poważną miną przysłuchiwał się.
- Słusznie postąpiłaś. - nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. - Te dwie przyjaciółki to Michelle i Lana. Mają już kilka spraw z Jenny i wątpię, aby zgłosiły się do niej. Wydałoby się to, że znęcają się nad Angel.
- Angel? - zdziwiłam się. - Pan zna tą niesłyszącą dziewczynę?
- Tak. - uśmiechnął się. - To naprawdę miła i uczciwa nastolatka. Zawsze taka pogodna. Jej ojciec jest moim dobrym przyjacielem i pracownikiem. - wytłumaczył. - Ostatnio zauważył, że jego córka jest podenerwowana i przygnębiona. Stanęłaś w jej obronie. Jestem z ciebie dumny. Co nie oznacza, że akceptuje przemoc jako rozwiązanie problemów. Następnym razem spróbuj rozwiązać to w mi
- Dobrze. - spuściłam głowę. Profesor Sycamore zyskał w moich oczach szacunek, więc wzięłam sobie do serca jego radę podobnie jak pochwałę. - Będę mogła spotkać Angel?
-  Oczywiście. - uśmiechnął się. - Jutro porozmawiam z jej ojcem i ten z pewnością pozwoli cię się z nią zobaczyć.
Przez kolejne dziesięć minut wpatrywaliśmy się w magiczne, wesoło tańczące płomyki w  ognisku. Powoli piłam słodkie wino delektując się jego niepowtarzalnym smakiem. Miałam na sobie kombinezon, w którym wyglądałam jak Pancham. Obok mnie leżał Toffee śpiąc w najlepsze. Profesor był ubrany w komplet złożony z czarnej koszuli nocnej i długich spodni. Na nogach miał kapcie.
- Jak to było z twoją loszką? - zaczęłam temat.
Mężczyzna westchnął.
- Marie była naprawdę uroczą, piękną i elegancką kobietą. Mógłbym rzec, ze to ta jedyna. - uśmiechnął się smutno. - W moim życiu pierwsze miejsce zajmowała nauka. Byłam zajęty studiami, najróżniejszymi pracami, badaniami, a później zdobyłem zaszczyt zostania profesorem. Ogromna odpowiedzialność i nawałnica pracy. Nauka hodowli Pokemonów, nie przespane noce w celu odkrycia działania Mega Ewolucji, pisanie książki, opieka nad stworkami. Oczywiście bardzo lubię to robić. Ba, sprawia mi to olbrzymią przyjemność, ale zbudziłem się pewnego dnia zupełnie sam w dużym łóżku. Nie słyszałem żadnych śmiechów, nie czułem zapachu spalonych tostów. Nic. Tylko głucha cisza. Zdałem sobie, że mam trzydzieści dziewięć lat i nigdy nie zaznałem prawdziwej miłości. Przez te wszystkie lata liczyły się badanie, że nie miałem czasu na coś ważniejszego. Rodzinę. Pragnę ją założyć. - wyznał. - Marie mogłaby zostać moją żoną. Spotykaliśmy się od pół roku. Umówiłem się z nią na randkę i niesiony na skrzydłach miłości przyszedłem w umówione miejsce. Moment, kiedy zobaczyłem ją całującą się z moim starym przyjacielem z liceum był jak nóż wbity w plecy. Jest on właścicielem siłowni, więc posiadał ciało kulturysty. Wyglądałem przy nim jak chuderlawy chłystek. Pierwsze co mu zrobiłem to przywaliłem mocno w twarz. Później doszło do małej bójki, dowiedziałem się, że ta dwójka spotykała się ze sobą od pewnego czasu, padło kilka nie miłych słów od Marie. Resztę już znasz. Wracałem do domu w totalnej ulewie i spotkałem ciebie. I teraz siedzimy, pijemy wino i opowiadamy sobie jak beznadziejny mieliśmy dzień.
Patrzyłam na profesora. Nie wyglądał na załamanego, ani wkurzonego. Był po prostu smutny. Zawiódł się na dwóch ważnych osobach w swoim życiu i starał się to ukryć za sztucznym uśmiechem. Widziałam wszystko w jego oczach. W przygnębionym wzroku.
Byłam beznadziejna w pocieszaniu ludzi, więc milczałam przez dłuższą chwilę zastanawiając się co sensownego mogę powiedzieć. Nie wyobrażałam sobie jaki ból musiał przeżywać w sercu. Stracił dziewczynę i kumpla. Jest on takim fajnym mężczyzną. Zasłużył na kogoś wyjątkowego.
Wstałam gwałtownie.
- Jest pan naprawdę świetnym facetem. - powiedziałam.
- Dziękuję, młoda.
- Czemu się boisz? - zaniepokoił się.
- W drzwiach stoi olbrzymi Pokemon.
- Garchomp. - uśmiechnął się do dużego smoka. - Taka kochana. Prawdziwy pieszczoch. Nic ci nie zrobi.
Zesztywniała ze strachu czekałam na obrót wydarzeń. Stwór podszedł do mnie i obwąchał. Po czym przytulił ogromną głowę do mojego sparaliżowanego ramienia. Toffee zawarczał ostrzegawczo.
- A nie mówiłem. Uwielbia się przytulać. - przyznał Sycamore. Wstał z miejsca, pogłaskał swoją podopieczną i skierował się w stronę drzwi. - Co powiesz na maraton filmowy?
- To brzmi ciekawie. - uśmiechnęłam się. - Co proponujesz?
- Co powiesz na prawdziwy klasyk kina strachu. Phunstein w wersji biało-czarnej, a później niezwykły thiller z Amelią Julie?
- Jestem za!
- Lecę po popcorn.

- Erick. Przestań mnie całować. - mówiłam przez sen. - To łaskocze.
Otworzyłam powoli powieki, kiedy przed sobą zobaczyłam Toffee liżącego moją twarz. Byłam zażenowana.
- Co ty robisz?
- Zlizuję z twojej twarzy lody śmietankowe. Powinnaś być mi wdzięczna. Zaoszczędzę ci czasu przy porannej toalecie. - odparł z obrażoną miną. Przewróciłam teatralnie oczami.
Olbrzymi telewizor był ukryty za obrazem rodzinnym profesora Sycamore. Wszędzie walały się opakowania po kalorycznych przekąskach. Nigdzie nie widziałam profesora. Chwyciłam telefon i doznałam szoku. Już wiedziałam, dlaczego buzię miałam w lodach śmietankowych. Zasnęłam z twarzą w opakowaniu, a Sycamore ustawił mi to jako tapetę. Zabiję.
- Czekaj! Nie skończyłem! - wrzasnął Eevee.
Zawiązała się między nami mała walka. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że przygląda się nam Angel. Nastolatka uśmiechnęła się promiennie. Miała na sobie czarne spodenki, ciemnofioletową bluzkę z krótkim rękawem i białe trampki.
- Tsękuję. - powiedziała.
Mignęłam jej, że nie ma za co. Jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Złożyła kilka ukłonów przez co wpadłam w zakłopotanie. W końcu mocno mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk.
Tak zaczęła się moja przyjaźń z Angel.



Hej :D
Jak się Wam podoba rozdział? Przepraszam za długie pisanie tego rozdziału, ale zaczynałam go z kilka razy, aby dostać efekt, który mi się spodobał. Zapraszam do komentowania. Przepraszam za błędy.

poniedziałek, 24 lipca 2017

Rozdział trzeci

Czerwcowy poranek w Laverre to naprawdę przepiękny widok. Duże, brzoskwiniowe słońce powoli przesuwało się po jaśminowym niebie wypełnionym niebiesko-fioletowymi puchatymi chmurkami. Ciemne kontury drzew dodawały tajemniczości, a słabo świecące lampy oraz kolorowe lampki choinkowe dawały romantyczny klimat. Za Centrum Pokemon znajdowało się specjalne boisko do walk lub treningów pomiędzy młodymi trenerami. 
Właśnie tutaj znalazłam się dokładnie o godzinie szóstej rano, aby zacząć dzień od porządnego treningu i solidnego przygotowania do podróży po Kalos. Nie mogłam uwierzyć, że Erickowi udało się zwlec mnie z łóżka o tak wczesnej porze. W sumie to cud, że nie obudziłam żadnego domownika czy smacznie śpiącego trenera z Pokecentrum.
Nastolatek uśmiechnął się do mnie głupkowato. Idiota. Nabijał się ze mnie. Doskonale wie, że nienawidzę wstawać wcześnie rano. Grayson miał na sobie grafitowe spodnie dresowe, bordowe vansy, czarną bluzkę z kapturem i ciemnozieloną czapkę. Ręce miał schowane w kieszeniach bluzy. Przestępował z nogi na nogę.
- Zaczynamy bitwę czy wymiękłaś panno Candy? - zadrwił Erick wyciągając z bluzy Pokeball. Zdenerwował mnie tą niedorzeczną ksywą. Zawsze zwracał się do mnie po imieniu, a cwaniaczek wymyślił sobie nowy sposób denerwowania.
- Eevee! - zawołałam małego stworka. - Do boju!
Nawiązałam złośliwy kontakt wzrokowy z Erickiem, który po kilku sekundach wybuchnął śmiechem co jeszcze bardziej mnie zirytowało. Gadający Pokemon leżał na plecach obok mojej nogi bez żadnej chęci, aby wstać.
- Pobudka! - dotknęłam go delikatnie moim czarnym trampkiem. Powtórzyłam tą czynność kilka razy.
- To nic nie da. Jest zmęczony. - oznajmił Erick. Prawie przeżyłam zawał, kiedy niespodziewanie pojawił się obok mnie. - Nieźle go wczoraj wymęczyłaś.
- O czym mówisz? - zdziwiłam się. - Za dużo dałam mu karmy?
- To też. - zakrył usta z powodu nadmiernego chichotu. - Urządziłaś wczoraj niesamowite karaoke. Moja młodsza siostra była wniebowzięta. Zaczęła z tobą fałszować do dziesiątej wieczór.
Strzeliłam Pokerface. Biedak nie wiedział, że ten mały dureń dorwał się do mojego telefonu odkrywając Poketube. Trzy godzinne wycie w rytm najbardziej kiczowatych piosenek to był istny koszmar dla mojego słuchu. Później zza ściany przyłączyła się Molly wydzierając się niemiłosiernie. To cud, że przeżyłam. Oczywiście Erick oraz reszta członków jego rodzinki byli święcie przekonani, że ja tak wyję do księżyca. Nikt nie wie, że posiadam wkurzającego i gadającego Eevee nie posiadającego żadnego talentu muzycznego. Jednak jeszcze mieszkam z rodzinką Ericka.
- Masz naprawdę seksowny męski głos. - stwierdził. - Weźmiesz kilka lekcji u mojej siostry to wtedy będzie dla ciebie jakaś nadzieja. - Trzepnęłam go w głowę.- To ja ci powinnam wybić głupotę z głowy. - posłał mi cwaniacki uśmieszek. - Na początku musisz w przynajmniej minimalnym stopniu zacząć współpracę z twoim podopiecznym. Zaufanie to podstawa, jeśli chcecie wygrać bitwę. Później zrobię ci wykład na temat podstawowych wiadomości o Pokemonach. Twój wujek wspomniał, że ostatni raz miałaś styczność z prawdziwymi walkami siedem lat temu. Czasami też oglądasz walki na Poketube. Posiadasz dużą wiedzę, ale trzeba ją wykrzesać z twojego ptasiego móżdżka z moją małą pomocą. Schowaj Eevee do Pokeballa. - powiedział. Trzymałam w objęciach małego i słodko śpiącego stworka, który jeszcze prawnie nie był moim podopiecznym.
- Jeszcze go nie złapałam. - wyszeptałam zawstydzona.
- Musisz zrobić to jak najszybciej, zanim moja siostra odkryje ten fakt. Będzie chciała mieć w drużynie takiego słodziaka.
Wizja oddanie wkurzającego stworka była taką kuszącą propozycją, że rozważałam czy czasem nie oddać go w ręce Molly. Oczami wyobraźni widziałam jak blondynka robi z niego idealnego partnera do pokazów. Był ubrany w białe buciki, muszkę, cylinder i sztuczny uśmiech podczas występu. Byłby zachwycony.
- Schowaj go w bluzie. Będzie mu cieplej i wygodniej.
- Wygodniej? - zdziwiłam się.
- Jak chcesz dostać się do Ligii trzeba zadbać też o twoją kondycję.
- Twierdzisz, że jestem gruba? - zezłościłam się.
- Tego nie powiedziałem.
- Jak cię dogonię. - wrzasnęłam, kiedy zaczął biec truchtem. - To osobiście cię zabiję.

Byłam taka szczęśliwa, kiedy każdą wolną chwilę spędzałam z towarzystwie rodziny Graysonów. Ci mili ludzie przyjęli mnie pod dach jak własnego członka rodziny, że poczułam się naprawdę potrzebna i kochana. Doznałam tego o czym zawsze marzyłam. Rodzinną miłość. Oczywiście całymi dniami nie spałam do późna czy obijałam się zachowując się jak pasożyt. Przez cały czas zagłębiałam się w techniki bitewne Pokemonów oraz podstawowe fakty dotyczące tych uroczych stworków pod okiem Ericka.
Tak. Uroczych stworków. Z każdym dniem coraz bardziej przełamywałam się, aby choć w najmniejszym stopniu pogłaskać innego Pokemona niż Eevee. Nadal mi to przychodziło z trudem zwłaszcza, że wspomnienia z przeszłości wracały ze zdwojoną siłą przypominając mi jaką okropną trenerką byłam i nadal jestem. Jednak w głębi duszy miałam ochotę spotkać się z resztą moich starych towarzyszy, przeprosić i powiedzieć jak bardzo ich kocham.
Wracałam właśnie z zakupami, z których postanowiłam urządzić przepyszny obiad, kiedy zobaczyłam mojego dobrze znajomego przyjemniaczka z baru prowadzącego rozmowę z Erickiem. Wysoki chłopak zmienił się przez te trzy tygodnie, ale wszędzie rozpoznam ten jego cyniczny, pewny siebie uśmieszek. To ten frajer co zdobył popularność w Hoenn przez rozegranie jednej z najbardziej epickich bitew.
Chłopak bardzo się zmienił. Przefarbował swojego irokeza przez co wyglądał całkiem przystojnie, ale wybrał oryginalne odcienie. Z przodu białe kosmyki spadały mu niesfornie na czoło, a z tyłu prezentowały się czarne niczym nocne niebo włosy. Orli nos, intensywnie szare oczy oraz wyraźnie wyeksponowane kości policzkowe były jego atutami. Wyglądał całkiem znośnie. Miał na sobie czarną bluzę, bordowy podkoszulek doskonale podkreślający jego mięśnie, ciemne spodenki oraz granatowe, sportowe buty.
Podniosłam znacząco brew nie spodziewając się tutaj tego osobnika. Przerwałam rozmowę płci męskiej. Chłopak posłał mi zalotnego całusa na co zareagowałam obrzydzeniem. Erick wyglądał na podenerwowanego i pozbawionego pewności siebie. Co ten idiota mu zrobił?
- Jestem Lucas. - przedstawił się niczym prawdziwy dżentelmen. Zrobił ukłon. Przewróciłam teatralnie oczami i wystawiłam język, kiedy nie patrzył. Erick zakrył usta dłonią z powodu śmiechu. - Szukałem cię Candy. Taka piękna dziewczyna, a zadaje się z takim dupkiem jak Erick?
Zmarszczyłam brwi. Jakim prawem on obraża Graysona? Przecież to naprawdę odjazdowy i dobry chłopak. Poza tym to mój przywilej.
- Słuchaj kretynie. - popatrzyłam na piorunującym wzrokiem. - Jak dobrze pamiętam skopałam ci tyłek osiem lat temu na Lidze Hoenn. To była twoja pierwsza próba zdobycia Mistrzostw w tym regionie. Przypominasz sobie cukierkową dziewczynkę z Kalos? To ja. - zmarszczyłam gniewnie brwi.  - Tak się składa, że z przyjemnością to powtórzę jak spotkamy się w Lidze Kalos. Jeśli w ogóle dasz radę się dostać. Od mojego kumpla trzymaj się z daleka. Uwierz mi nie chcesz mieć ze mną na pieńku.
Wjechałam mu porządnie na dumę. Przez chwilę wykrzywił usta, ale potem wybuchł śmiechem.
- Jesteś takim mięczakiem jak zawsze. - stwierdził przyglądając się blondynowi. - Nie sądziłem, że zniżysz się do takiego poziomu, aby wynająć żeńskiego strażnika. A co do ciebie ślicznotko. Przyjmuję twoje głupie wyzywanie. Dam ci radę. Nie zadawaj się z nim. Ma na sumieniu o wiele więcej niż ci się wydaję. Prędzej czy później pokaże swoje prawdziwe oblicze.
Erick zagotował się z gniewu. Gwałtownie wypadł z podwórka prawie wyrywając z zawisów furtkę. Złapał Lucasa za fraki i wrzasnął mu w twarz kilka niecenzuralnych słów. Wspomniał coś, aby zostawił jego najbliższych i zajął się własnymi sprawami. Jeszcze nigdy nie widziałam Ericka w takiej furii. To cud, że nie doszło do rękoczynów. Coś czuję, że nie skończyłoby się na rozmowie, gdyby nie moje przerażenie wymalowane w oczach. Blondyn widząc je, opamiętał się. Ciężko oddychał, był czerwony na twarzy, w oczach przez ułamek sekundy widziałam szczerą i prawdziwą nienawiść. Nie znałam go od takiej strony. Zawsze był spokojnym, ułożonym chłopakiem. Jednak każdy posiada inne oblicza.
Chwyciłam go mocno na ramię i pociągnęłam w stronę domu. W myślach przelatywało mi milion pytań. Nie wiem czy byłam zła czy zawiedziona czy smutna. Co miał na myśli Lucas?
Jednego byłam pewna. Erick to mój przyjaciel. Prawdziwy przyjaciel. A kumpli nie opuszcza się nawet w trudnych chwilach. Jakakolwiek byłaby prawda to zostanę wierną koleżanką. Jeśli będzie chciał mi się zwierzyć to go wysłucham, a jeśli nie to nie będę naciskać. Tylko jedno nie daje mi spokoju. Dlaczego tak gwałtownie zareagował?
- Stary. - zwróciłam się do niego, kiedy znaleźliśmy się w ustronnym miejscu w ogrodzie. - Co ty odwaliłeś? O czym mówił ten dupek?
Chłopak napiął mięśnie. Wyraźnie weszłam na niebezpieczny temat, na który nie miał ochoty rozmawiać. Patrzył pustym wzrokiem w oddaloną przestrzeń. Jakby bał się spojrzeć mi prosto w oczy. Co do cholery przede mną ukrywa?  Zaczął się denerwować. Knykcie mu pobladły przez ciągle trzymanie dłoni w pięściach, zagryzł mocno dolną wargę i zaczerwienił się. Założę się, że będzie się jąkał. Dobrze go znam. Przynajmniej tak mi się wydaję.
Nie miałam ochoty go męczyć. Widziałam po nim, że zdenerwował się za bardzo spotkaniem z tym dupkiem. Jeszcze ja go postawiłam w sytuacji podbramkowej. Nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa, czyli chodzi o poważną sprawę. Widocznie chciał ukryć przede mną ten szczegół. Cóż niech pozostanie to jeszcze tajemnicą.
Byłam beznadziejna w relacjach z ludźmi, więc nie za bardzo wiedziałam jak przekazać mi, że nie chce na niego naciskać. Zaciągnęłam mu czapkę na oczy.
- Wyglądasz jak idiota. - stwierdziłam. - Nie przejmuj się tym dupkiem. Dla mnie jesteś spoko gościem.
Odwróciłam się w celu wrócenia po zakupy, które zostawiłam przed domem. Upuściłam je, kiedy Erick mocno wkurzył się na Lucasa. Grayson założył mi swoją czapkę na głowę.
- Jesteś mistrzem w pocieszaniu. - położył swoje ręce na mojej głowie i zaczął tarmosić.
- Idioto! Będę miała naelektryzowane włosy. - próbowałam go na oślep uderzyć pięściami. Te frajer unikał mnie jak ognia. - Zabiję cię! Tym razem nie żartuję!

- Tak babciu. - rozmawiałam ściszonym głosem. - Wyślę ci pocztą moje rzeczy. Tylko na przechowanie na czas mojej podróży. - chwila przerwy. - Tak. Postanowiłam zacząć wszystko od początku. Odwiedzę cię niedługo. W Shalour jest sala. Mama jest u ciebie? - kolejna pauza. - To całe szczęście. Nie mam najmniejszej ochoty spotkać się z nią w cztery oczy. - wysłuchuje długiego wywodu babci na temat tego, że matka naprawdę mnie kocha i tęskni. Przewracam teatralnie oczami. Rzeczywiście mnie kocha. Nie daje znaku życia od dwóch lat. Nie chce denerwować babci, więc przytakuję tylko twierdząco głową. - Dziadzio ma się dobrze? - kolejna krótka pauza. - Pozdrów go ode mnie. Obecnie mieszkam u mojego dobrego znajomego. - babcia zadaje krępujące pytanie. - To nie mój chłopak. Jego mama to siostra Joy. - wyraźna ulga. - Tak. Jutro wyruszam w podróż. Zamierzam zebrać całą drużynę do kupy, jeśli ich znajdę i wyrażą chęć. Tak. Bardzo cię kocham.
- Dlaczego szepczemy? - zaniepokoił się Eevee, kiedy skończyłam rozmowę. - I kim jest babcia?
- To mama mojej mamy. - oznajmiłam. - Dlaczego wyjadłeś całe zapasy mojego toffi?
Zauważyłam liczne papierki porozrzucane po podłodze.
- Toffi. - zrobił maślane oczka. - To najpyszniejsza rzecz jaką miałem w pyszczku.
- Toffee. - popatrzyłam na niego z uśmiechem na twarzy. - Tak będziesz miał na imię.
Spojrzał na mnie uważnie. Dostrzegłam w jego oczach pewne iskierki, które po chwili zgasły i wrócił stary, złośliwy Eevee.
- Kiedy zamierzasz mu powiedzieć?
Cholera.
Minęły trzy dni od spotkania z Lucasem, a Erick dopiero dzisiaj rano powrócił do swojego normalnego humoru. Chciałam już wyruszyć w podróż, ponieważ poczułam tego ducha przygody jak sprzed kilku lat. Nie wiedziałam, jednak jak mu o tym powiedzieć. I tak za dużo czasu skorzystałam z gościnności jego rodzinki.

Ja: Jutro wyruszam w podróż. Bardzo Ci dziękuję za przyswojenie podstaw. Opracowałam już swoją własną, unikatową taktykę. Posiadasz naprawdę uroczą rodzinkę. Poczułam się... kochana i nabrałam pewności siebie, a moja samoocena znacznie wzrosła. Pozdrowię wszystkie siostry Joy, na pewno wybiorę się na koncert Anabell i będę trzymała kciuki za Molly. Dostanie się do wymarzonej szkoły fryzjerstwa Pokemonów. Tylko przypilnują ją, aby jadła brokuły. A ty idioto odzywaj się czasami inaczej osobiście skopię Ci tyłek.

Wysłałam mu wiadomość. To najbardziej oryginalna i dziecinna forma pożegnania. Niestety nie potrafię popatrzeć na nich jak opuszczę ten raj. Będzie mi się serce krajało i zapragnę pozostać tutaj na zawsze. Odznaki same się nie zdobędą.

Erick: Co? Mieszkam dokładnie w tym samym budynku co ty, a nie mogłaś normalnie przyjść i oznajmić mi Twojej decyzji? -.-

Przez trzy tygodnie zajmowałam mały pokój w Centrum Pokemon. To była najlepsza decyzja, ponieważ nie chciałam zajmować królestwa nastolatka.

Ja: Nie lubię pożegnań. Ta chwila musiała nadejść prędzej czy później. W końcu muszę pokazać swojemu mistrzowi jakie postępy zrobiłam XD.

Erick: To teraz rozumiem, dlaczego byłaś dla mnie wyjątkowo miła wczoraj. Nie potrafiłaś mi tchórzu powiedzieć o swojej decyzji.

Ja: Nie jestem tchórzem, frajerze. Co powiesz na małą walkę dzisiaj? 

Erick: Luna wygra z zamkniętymi oczami.

- Toffee. Masz ochotę na bitwę? - spytałam się mojego upierdliwego Pokemona leżącego na łóżku.
- Tak. W końcu pokażę światu jaki jestem zajebisty.

Ja: Za pięć minut za Centrum. Mam nadzieję, że nie wymiękniesz.


Idiota nie wymiękł.  
Czekał na mnie ze swoim cwaniackim uśmieszkiem. Tak był pewny zwycięstwa, że miałam ochotę ponownie w niego rzucić moim Toffee. Atak latającego Eevee!
- Jeden na jeden. - oznajmił. - Wygrywa ten, którego Pokemon będzie zdolny do walki.
- Spokojnie maleńka. - wyszeptał Toffee. - Z łatwością pokonam tą panienkę i jego głupiego Pokemona.
Wszedł na boisko z taką gracją, że prawie przewróciłam się ze śmiechu. Eevee uniósł wysoko głowę, przybrał poważny wyraz pyszczka i podniósł ogon. Przestępował łapkami w zabawny sposób. Jakby tańczył. Cyknęłam mu kilka fotek. ,,Idealny kandydat do pokazów" - Pokesnap poszedł w świat.
Luna czyściła swój ogon całkowicie nie przejmując się dziwnym zachowaniem przeciwnika. Dobrze go ignorowała.
- Atrakcja!
No to mam prze...
Lisek zbliżył się do mojego kurdupla z maślanymi oczkami. Zaczęła na niego spoglądać zalotnie cały czas chowając pyszczek za puszystym ogonkiem jakby się wstydziła. Świetna aktorka. Po chwili posłał mu całusa. Ta tępa dzida nie wiedziała o co w ogóle chodzi. Otoczyły go małe serduszka. Później w jego oczach zaiskrzyły się malutkie serduszka. Eevee wystawił język, głośno westchnął i patrzył rozmarzonym wzrokiem w Fennekin.
- To była szybka bitwa! - stwierdził Erick.
Spanikowałam. Nie widziałam żadnego wyjścia z tak beznadziejnej sytuacji. Mogłam tylko liczyć, że po zadanych ciosach odzyska kontrolę nad sobą.
- Ognisty Podmuch! - wydał komendę. Chłopak schował ręce do kieszeni i patrzył na mnie dumnym wzrokiem. Wystawiłam mu język.
Fennekin nabrała powietrza i mocno dmuchnęła. Ogień zamienił się w pięcioramienną gwiazdę zbliżającą się z niezwykłą prędkością w stronę malca. Już oczami wyobraźni widziałam jak dostaje ochrzan za jego spalone futerko. Zdarzyło się zupełnie coś niesamowitego. Toffee potrząsnął główką pozbywając się uczucia zauroczenia. Jego puchaty ogon zalśnił srebrnym blaskiem i mocno uderzył w ziemię sprawiają, że otoczyła nas prawdziwa burza pisakowa. Zasłoniłam oczy, aby drobinki piasku nie dostały mi się do oczu. Wydarzyło się to tak szybko i niespodziewanie, że jeszcze nie otrząsnęłam się z szoku.
Jak kurz wystarczająco opadł zobaczyłam, że boisko znacznie się zmieniło. W ziemi było znaczne wgniecenie po ataku Toffee, a dalej rozciągały się małe wzniesienia, szczeliny czy inne nierówności. Byłam pod wrażeniem siły Eevee. Słyszałam, że należał do wielu trenerów i wiele przeszedł. Miał za sobą wiele godzin treningów, bitew i walk. Masę zwycięstw i porażek, które za każdym razem hartowały jego ciało i ducha. Widziałam w jego czekoladowych oczach chęć zwycięstwa. Ta determinacja dodała mi pewności siebie.
Luna nie była zadowolona z obrotu spraw. Obdarzyła nas nienawistnym wzrokiem.
- Miotacz Płomieni! - wrzasnął Erick wskazując na Eevee.
Wpadłam na pewien pomysł
- Odbij się! - pokazałam mu skałę.  - I Prędkość!
Nie powiem, że Miotacz Płomieni zrobił na mnie wrażenie. Zrobił i to naprawdę ogromne. Był niezwykle silny. Tylko trochę to przewidziałam. Trenowałam z Erickiem przez te trzy tygodnie i poznałam jego możliwości. Toffee odbił się od skały, zwinął w kłębek i otoczył się niezliczoną ilością złotych gwiazdek. Jeśli chodzi o wymyślanie takich kombinacji to jestem mistrzynią.
Eevee przybierał prędkości, ale Luna nie dawała za wygrana. Wzmocniła swój ognisty ruch powodując, że mój futrzak otoczył się gorącym kręgiem. Gwiazdki stanęły w płomieniach coraz bardziej odrywając się od kombinacji Toffee tworząc deszcz spadających komet. Eevee długo nie wytrzyma tego ruchu. Jednak z wielką determinacją zbliżał się do Fennekin męczącą się ciągłym zwiększaniem mocy ognia.
- Luna! Odskocz. - rozkazał Erick, kiedy pojedyncze gwiazdki spadały niczym grad.
Lisek odskoczył. Eevee rozbił się o ziemię z niebywałą prędkością i siłą.
- Toffee. - podbiegłam do niego, kiedy kurz opadł i mogłam zobaczyć poobijanego podopiecznego stającego z trudem na łapkach, aby dokończyć bitwę. - Wystarczy. - jego mina mówiła coś innego. - W takim razie... Taniec Deszczu!
Nad placem zebrały się burzowe chmury, z których zaczęły spadać pojedyncze krople. Miałam ogromną przewagę nad Fennekin. Jednak mój Toffee był zmęczony wcześniejszym ruchem, więc to kwestia czasu zanim bitwa się zakończy. Po kilku sekundach spadł prawdziwy deszcz. Pokemony były mokre, brudne i zdeterminowane.
- Ukryta Moc! Celuj w chmury!
- Prędkość! W chmury!
Jasnozielone kule oraz złote gwiazdki poszybowały w stronę chmur. Ataki spotkały się tworząc olbrzymi wybuch. Dym uniósł się, a Pokemony zostały odepchnięte. Siła była tak ogromna, że zasłoniłam oczy ręką. Straciłam równowagę i spadłam na trawę.
Młodzi trenerzy wyszli z Centrum Pokemon zaciekawieni rozwojem walki. Zauważyłam nawet siostrę Joy oraz Fletchlinga Anabell latającego nad boiskiem.
- Nic ci nie jest? - spytał Erick.
- Nie. - odpowiedziałam. - Toffee?!
Nasze Pokemony leżały nieprzytomne. Czyżby remis?
Luna zaczęła z ogromnym trudem wstawać. Jej futerko zaczęło błyszczeć. Ciężko oddychała. Głośno pisnęła wypuszczając z pyszczka ogromny Miotacz Płomieni. Miał jasnoniebieską barwę. To Pożar. Specjalna zdolność Fennekin.
Toffee otrzepał się z brudu i chwiejnie stanął na łapkach. Był wystarczająco zmęczony. Nie mogłam mu tego zrobić.
- Koniec. - zarządziłam. Podeszłam do Eevee i wzięłam go na ręce. Jego oczy się zaszkliły. - Czemu płaczesz?
- Przegrałem. - wyznał.  - Zawiodłem cię. Obiecuję, że następnym razem się bardziej postaram tylko proszę nie bij mnie.
- Ja cię nie uderzę. - powiedziałam. On się bał. Jakim potworem musiał być jego wcześniejszy trener, aby zrobić mu taką krzywdę? Złamałam umowę. Przytuliłam go. Lisek odwzajemnił uścisk, ale musi minąć sporo czasu zanim w pełni mi zaufa.


Nienawidzę pożegnań.
Stałam przed domem Graysonów żegnając się z całą rodzinką Ericka. Siostra Joy obiecała, że jej dalsza rodzina pracująca w Centrum Pokemon załatwi mi najlepsze miejsca do spania. Pan Grayson życzył mi samych sukcesów, Molly spytała czy nie może zatrzymać Toffee, a Anabell wręczyła mi przebieg trasy koncertowej po Kalos, abym ją odwiedziła w czasie występu.
Nienawidzę się przytulać.
Postanowiłam zrobić wyjątek względem Ericka. Przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam.
- Dziękuję. Nigdy nie będę potrafiła podziękować ci za pomoc.
- Nie ma za co.
- Erick. - zaczęłam, kiedy wsadziłam Toffee do koszyka na rowerze.  - Jesteś jedynym chłopakiem w Laverre, który nie zaprosił mnie na randkę.
Chłopak zarumienił się.
- Nie było okazji. - zaczął się tłumaczyć.
- Czekałam na twoje zaproszenie. - wyznałam.
- Co?
- Będę czekać, aż się zdecydujesz. - chwyciłam go za bluzkę i pocałowałam w policzek.
Po czym szybko odjechałam w stronę mieniącymi się kolorami Lumoise. Nie chciałam, aby widział jak się rumienię.
Będę czekać.




Hej kochani ^^ Jak się Wam podoba rozdział?