czwartek, 2 listopada 2017

Rozdział siódmy

- Jaki on jest słodki! - zachwyciła się mała blondynka mocno przytulając mojego Toffee. Jego wzrok jednoznacznie mówił: ''Pomusz!". Biedak próbował  wydostać się z zabójczego uścisku. - Lilia! Złapiesz go dla mnie? Jest taki uroczy i kochany.
Z uśmiechem na twarzy obserwowałam całą sytuację. Młoda, wkurzająca dziewczynka przypominała mi mnie w dzieciństwie. Byłam wówczas taka energiczna, głupiutka wierząca, że świat jest idealny. Chciałam przytulić każdego Pokemona napotkanego na drodze. Pewnie, dlatego wzbudziła we mnie sympatię.
Jej koleżanka wyglądała na bardzo szczęśliwą. Posiadała olbrzymi uśmiech, który roztaczał wokół pozytywną aurę, a w oczach dostrzegłam iskierki radości. Miała długie, jasnobrązowe włosy związane w dwa warkocze za pomocą czarnych wstążeczek. Delikatny makijaż podkreślał jej jasnoniebieskie oczy schowane za oprawkami okularów. Była ubrana w czarne, krótkie spodenki, jasnoróżową bluzkę z krótkim rękawem oraz biały kitel.
- Z przyjemnością oddam ci tego futrzaka. Mogę nawet dopłacić. - zmierzył mnie piorunującym wzrokiem lisek. Dziewczyny początkowo przestraszyły się mnie, ponieważ wyłoniłam się zza regału z książkami niczym duch. Mała blondynka zrobiła ogromne oczy, kiedy zobaczyła moją buzię.
Od spotkania z Deanem minęło z dziewięć dni. Moje podbite oko przybrało piękny, zielony odcień, na nosie pozostały blizny, które zakryłam plastrami, a na czole miałam jeszcze kilka strupów. Prawy nadgarstek był zabandażowany.
- Wampir wyszedł ze swojej ciemnicy. - skomentował Sycamore opierając się rękę na moim ramieniu jakbyśmy byli starymi, dobrymi kumplami. W sumie tak można określić naszą znajomość. - Myślałem, że nigdy nie odezwiesz się do śmiertelników. - stwierdził. Po czym całą swoją uwagę skupił na przybyłych gościach. - Wspaniale, że przyszłyście. Zaraz wręczę wam paczkę dla Clemonta.
Profesor popchał mnie w stronę dziewczyn dając mi jednoznaczny sygnał, żebym przestała być aspołeczną jędzą i zaczęła nawiązywać normalne znajomości. Lilia uśmiechnęła się do mnie promiennie. Miała w sobie coś wyjątkowego, że każdy polubi ją za bijącą uprzejmość.
- Jestem Daphne. Mówicie do mnie Candy. - stwierdziłam. Ta ksywka stała się moim znakiem rozpoznawczym, że przyzwyczaiłam się do niej bardziej niż do własnego imienia. - Ten kurdupel to Toffee.
- Uroczy. - wyznała brunetka. - To moja Bueneary. - za jej nogami była schowana słodka króliczka. Zarumieniła się i z nieśmiałością poprawiła swoje futerko.
- Ja jestem Bonnie. - uśmiechnęła się dziewczynka. - Jesteś tą jedyną! - uklękła przede mną trzymając w rękach przestraszonego Eevee. - Zaopiekuj się moim bratem. Będziesz dla niego idealną dziewczyną.
- Co? - zdziwiłam się.
Toffee wybuchł śmiechem. Wzięłam go na ręce i mocno przytuliłam tak, że wydał z siebie jęk. Nie mógł zaczerpnąć porządnego wdechu.
- Z przyjemnością zostanę jego drugą połówką. - odrzekłam sarkastycznie zgrywając typowo cukierkową dziewczynę.
- Bonnie. - podniosła głos Lilia. Zmarszczyła gniewnie czoło i tupnęła nogą. - Przypadkiem o czymś nie zapomniałaś?
- Przepraszam. - spuściła głowę. - Candy. Cały czas musiałam opiekować się moim braciszkiem. Był on taki nieporadny, więc chciałam zapewnić mu dobrą kandydatkę na żonę. Lilia jest odpowiednia. Pewnego dnia ty też spotkasz swoją drugą połówkę i przestaniesz być wredna i niemiła.
Sycamore wybuchnął śmiechem. Nie ma to jak zostać zdisowanym przez dziewięciolatkę. Z  jej wypowiedzi wnioskuję, że taka zgryźliwa dziewucha jak ja szybko nie znajdzie drugiej połówki. Cóż. Będę skazana na ciągłe dręczenie Ericka.
- Lilia. - profesor zwrócił się do brunetki. - Tutaj są wszystkie potrzebne części dla Clemonta. - podał jej paczkę. -Przy okazji zabierzcie tą wredną wampirzycę na słońce i do ludzi. Przez cały tydzień ciężko trenowała swoich podopiecznych i z pewnością jest gotowa na walkę o odznakę.
- Wypiję twoją krew, kiedy będziesz spał i uczynię z ciebie mojego wiernego sługę-zombie. - wyznałam, kiedy Bonnie wyprowadziła mnie na zewnątrz.
Założyłam okulary przeciwsłoneczne, aby zakryć podbite oko i odizolować się od świata. Przez spotkanie z Deanem moje poczucie wartości drastycznie spadło do zera. Zamknęłam się na ludzi, ponieważ uważam ich za zło konieczne. Chciałam zostać w samotni tak jak było za czasów mieszkania w Lavarre, gdzie przepłakiwałam noce w pokoju, gdy przypomniały mi się wspomnienia z dzieciństwa. Miałam dosyć całego świata, więc włączyłam tryb jeszcze większej aroganckiej dziewuchy, aby zniechęcić do siebie wszystkich wokół. Kiepsko mi to wychodziło.
Wieża Pryzmatu wyglądała tak majestatycznie. Promienie słoneczne odbijały się od budynku połyskując kolorami tęczy. Po chwili znalazłam się wewnątrz ogromnej konstrukcji na typowym boisku do rozgrywania walk.
Zauważyłam wysokiego blondyna w okrągłych okularach rozmawiającym z arbitrem. Miał jasną cerę, mądre oczy i uroczy uśmiech. Był ubrany w granatowe spodenki, białą bluzkę z krótkim rękawem w czarne paski i sportowe buty. Na widok Bonnie serdecznie się do niej uśmiechnął. Lilię obdarzył krótkim pocałunkiem w usta. Uroczo razem wyglądali.
- To jest Daphne. - przedstawiła mnie zarumieniona brunetka. - Chce z tobą stoczyć walkę o odznakę.
- Wspaniała propozycja. - posłał mi uśmiech. - Clembot przechodzi kontrolę po ostatniej bitwie. - wyjaśnił, mimo to nadal nie ogarniałam kim jest ten cały bot. - Dawno nie stoczyłem porządnej bitwy, a ty wyglądasz na ambitną rywalkę.
Nagle poczułam mocny uścisk na moim ciele. Zobaczyłam charakterystyczne białe włosy.
- Angel. - ucieszyłam się. Dziewczyna uśmiechnęła się. Wskazała na swoje uszy. Początkowo nie wiedziałam o co chodzi, kiedy zobaczyłam brak jednego aparatu słuchowego.
- Teras moge cie uslysec. - powiedziała z wielkim trudem.
- To cudownie. - mocno ją uścisnęłam.
- Jędza ma uczucia?! - zdziwił się Sycamore. Obdarzyłam go piorunującym spojrzeniem.
- Co tutaj robisz?
- Przyszedłem zobaczyć twoją porażkę. - wyznał. Cwaniak zabrał ze sobą popcorn i nie chciał się ze mną podzielić twierdząc, że po nim stanę się gruba. Muszę mu porządnie skopać tyłek.
- Pojedynek czas zacząć. - oznajmił entuzjastycznie Clemont zajmując miejsce na polu walki. - Bitwa pomiędzy mną a Daphne właśnie się rozpoczęła. - ukradł kwestię arbitra. Wyrzucił Pokeball, z którego wyskoczył dziwny stworek przypominający trzy złączone ze sobą szare kule.
Oczywiście zapomniałam Pokedexu. Użyłam, więc telefon wpisując opis: ,,trzy, zmutowane, szare kule" i przeczytałam ważną informację o nim. Magneton. Staje się dziwnie pobudzony jak dosięgnął go promienie słoneczne. Widownia zaczęła mi bić brawo jak schowałam telefon, aby wrócić do walki.
- Będziesz odpowiedni. - wyszeptałam do czerwono-białej kuli. Toffee przybrał zazdrosną minę. - Do boju!
Zucco pojawił się na boisku z hardym nastawieniem do walki. Bonnie krzyknęła, że posiadam najsłodsze Pokemony na świecie. Zignorowałam jej komentarz i wydałam mu jasne polecenie: Kula Cienia.
- Piorun!
Zorua wytworzył średniej wielkości, czarną kulę, którą wycelować w stworka. Ten ominął ją zręcznie wypuszczając wiązkę elektryczności. Lis w ostatniej chwili uniknął ataku przeciwnika. Magneton używał tego ruchu coraz intensywniej zmuszając Zucco do nadmiernego wysiłku i czekając, aż piorun go dosięgnie. Myślałam na szybkich obrotach próbując wymyślić sensowną taktykę. Wpadłam na pewien pomysł.
- Zmień się w latającego Pokemona.
Po tej komendzie wszyscy zrobili zdziwione miny. Zorua jest typowym Pokemonem dla regionu Unovy, gdzie tylko tam można go znaleźć.
Większe zamieszanie pojawiło się, kiedy na polu walki pojawił się ogromy Charizard z figlarnym uśmiechem na pysku.
- Nieczysta Gra.
Smok latał wokół Magnetona doprowadzając go do zawrotów głowy. Niespodziewanie zniknął na kilka sekund, aby pojawić się przy przeciwniku i pacnąć go mocno ogonem. Elektryczny stworek z impetem uderzył w pole wbijając tumany kurzu.
- Elektrowstrząs!
Wiązka elektryczności dopadła mojego podopiecznego sprawiając, że spadł na ziemię. Po chwili ukazał się zaskakujący wynik. Magneton lewitował nad ziemią. a Zucco leżał nieprzytomny na ziemi.
- Zorua niezdolny do walki. - oznajmił arbiter. - Zwycięża lider sali.
Byłam na siebie bardzo zła. Zucco dawno temu stracił swoją dobrą kondycję, kiedy wypuściłam go na wolność. Ostatnio do treningu też nie przykładałam odpowiedniej wagi. Bardziej skoncentrowałam się na Mysterio i Toffee. Okropna ze mnie trenerka.
- Świetnie się spisałeś. - oznajmiłam, kiedy schowałam go do kuli. - Teraz twoja kolej, kochany. - powiedziałam. Toffee był gotowy stanąć do bitwy, ale na boisku pojawił się Hawlucha.
Ptak wyglądał jak zawodowy wrestler. Spojrzał dumnie na przeciwnika. Szybko wydałam mu polecenie. Saltocios. Stworek podbiegł do przeciwnika zadając mu mocny cios kolanem. Siła ataku była tak duża, że Magneton uderzył w ścianę.
- Magneton niezdolny do dalszej walki. - oznajmił arbiter.
- Bitwa zaczyna się rozkręcać. - uśmiechnął się Clemont po czym wyrzucił kulę, z której wyskoczył duży lew. Ponownie sięgnęłam informacji z internetu. Luxray. Bosz. Co za duże bydle?!
- Ukryta Moc! - Mysterio wytworzył dużą, jasnoniebieską kulę energii, którą rzucił w lwa. Ten machnął swoim długim ogonem posyłając tabun złotych gwiazdek w mojego podopiecznego. Hawlucha wbił się w powietrze w ostatniej chwili.

- Młoda wybrała złego Pokemona do tego starcia. - skomentował Sycamore widząc Hawluchę próbującego ominąć Dziką Energię Luxraya. Wiązki elektryczności sięgały sufitu, a Mysterio był za bardzo skoncentrowany na zbliżaniu się do lwa. - Hawlucha nadaję się idealnie do walki fizycznej z przeciwnikiem. W starciu z atakującym elektrycznym Pokemonem ma małe szanse, aby wykazać swoje zdolności. Candy tego nie przemyślała. - pokazał na Daphne zasłaniającą oczy przed oślepiającym blaskiem Dzikiej Energii.
- Nie wygląda to za dobrze. - stwierdziła Lilia.


- Powrót! - krzyknęłam, kiedy zobaczyłam Hawluchę uwięzionego w burzy elektryczności.
Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco. Nie wiedziałam za bardzo co mogłam zrobić. Toffee nie był gotowy do dalszej walki. Po zobaczeniu ogromnej siły Luxraya w jego oczach dostrzegłam iskierki strachu.
- Chce zakończyć walkę. - oznajmiłam głośno. - Przepraszam. Nie jestem jeszcze gotowa do stoczenia z tobą walki.
Toffee popatrzył na mnie pytająco. Wyciągnęłam jego kulę i schowałam go do środka zanim wyraził jakikolwiek sprzeciw.
- Młoda? - spytał zaniepokojony Sycamore.
- Proszę zostawić mnie samą. - oznajmiłam. - Muszę przemyśleć kilka ważnych spraw.
Szybkim krokiem opuściłam salę. Musiałam przypomnieć sobie cały przebieg walki i przeanalizować wszystkie błędy. Udałam się do laboratorium profesora, a konkretniej do olbrzymiej szklarni pełnej Pokemonów. Tam w spokoju będę mogła pomyśleć.
Przywitały mnie małe stworki myśląc, że przyniosłam im coś dobrego do schrupania. Zignorowałam je i zaszyłam się pomiędzy drzewami. Oparłam brodę na kolanach i pustym wzrokiem wpatrywałam się w małe, sztuczne jeziorko.
W dzieciństwie zawsze bez problemu zdobywałam odznaki. Nie mogłam się doczekać, kiedy stanę naprzeciwko lidera i z przyjemnością skopię mu tyłek. Na początku traktowałam walki jako zwykłą rozrywkę, która przerodziła się w coś więcej niż hobby. To była pasja.
Na pierwszym miejscu stawiałam zdrowie, samopoczucie i chęć zaangażowania Pokemona. Nigdy nie zmuszałam podopiecznych do walki. Zdarzały się przypadki, że nie chciały walczyć, więc kończyłam pojedynek. To one tutaj są gwiazdami. I posiadają najwięcej głosu. Później szedł solidny trening. Bez codziennych ćwiczeń nie można zajść daleko. Urozmaicałam im treningi chcąc, aby stawały się jeszcze lepsi, silniejsi. Kolejna była taktyka. W tym byłam - nie chwaląc się - całkiem dobra. Skomplikowane kombinacje, wykorzystywanie terenu, największe zalety podopiecznych oraz znalezienie wady przeciwnika. Najważniejsze w tym wszystkim były relacje. Pokemon ufa trenerowi. Jak popełnię błąd to wszystko może się obrócić na moją niekorzyść. Zawsze muszę być pewna siebie w bitwie. Jestem czymś w rodzaju napędu dla podopiecznego. Dodaję mu wolę walki i hart ducha jak wyczuję moje zaangażowanie. Będzie starał się jeszcze bardziej. Jak tego zabraknie Pokemon może się poczuć zagubiony...
To ostatnie zadecydowało najbardziej na porażce. Byłam rozdrażniona, przestraszona, nie skoncentrowana na walce. Wszystko zaczęło się z przekroczeniem progu sali. A może wcześniej? Jak opuściłam laboratorium profesora? Bałam się, że znowu spotkam Deana. Przeszłość jest o wiele bardziej boleśniejsza i podcinająca skrzydła niż myślałam.
Moje przemyślenia zostały przerwane przez nagłe poruszenie małych Pokemonów. Uciekały i chowały się jakby zobaczyły ducha. Usłyszałam kroki.
Zobaczyłam go.
Wyglądał niczym prawdziwy trup, który powstał z grobu.  Miał przerażająco bladą cerę, sine usta, szmaragdowe oczy przepełnione zazwyczaj obojętnością czy nienawiścią do świata, ale teraz zobaczyłam w nich małe iskierki radości. Posłał mi słaby uśmiech. Kruczoczarne włosy miał związane w małą kitkę. Był ubrany w szary podkoszulek, skórzaną kurtkę, ciemne jeansy i bordowe trampki.
Wstałam.Nie wierzyłam własnym oczom. że spotkałam go tutaj. Podeszłam do niego niczym zaczarowana i zrobiłam najbardziej nieprzewidującą rzecz.
- Mój mały, kochany kuzyn Ethan. - chwyciłam go za policzki i mocno wytarmosiłam niczym stara ciotka. - Jak ty wyrosłeś! Kurde! Prawdziwy z ciebie przystojniak.
- Przestań Candy. - uśmiechnął się. - Jestem od ciebie tylko trzy miesiące młodszy. - mocno mnie objął i zaczął tarmosić po włosach.
- Przestań idioto!
Ethan Callaway to mój kuzyn z Unovy. Odwiedzam go zawsze w wakacje i na feriach zimowych. Jedyny, normalny kuzyn w mojej pokręconej rodzince, którego naprawdę i szczerze lubię. Jest on dość specyficzną osobą. Typowy samotnik odstraszający innych swoim mrocznym wyglądem i chłodnym charakterem. Bardzo małomówny. W obecności obcych oziębły. Obojętnie patrzący przez świat namalowany w szarych odcieniach.
Znamy się od najmłodszych lat, więc możemy być w pełni sobą w swoim towarzystwie. Urządzaliśmy konkursy bekania, rzucania się błotem, oglądania dziwnych filmików z Pokekotami, jedzenia słodyczy na czas, rozmawialiśmy o rzeczach ważnych i głupich. Jest moim najlepszym przyjacielem. Chciałam nawet do niego przeprowadzić, ale w kwietniu wyruszył do Aloli i słuch po nim zaginął! A tu taka niespodzianka!
- Skąd wiedziałeś, że jestem w Lumiose? - zdziwiłam się.
- Jestem na bieżąco z każdym postem na Pokeface. - wyznał. Mogłam się tego spodziewać. Uwielbiał memy z Pokemonami. Oglądał je nałogowo. - Zobaczyłem twoje zdjęcie z Eevee w Lumiose. - pokazał mi selfie z Toffee w tle z Wieżą Pryzmatu. - Kupiłem bilet i późnym wieczorem przyleciałem do Kalos. Zobaczyłem cię przez przypadek jak biegłaś ulicami miasta. Coś się stało?
- Walka mi średnio poszła. - wyznałam. - Dlaczego w ogóle przyleciałeś?
- Obiecałaś mi, że jak wyruszysz w podróż to będziemy razem przemierzać cały region.
- Powiedziałam to, żebyś się ode mnie odczepił. To była forma żartu.
- Ja wszystko biorę na poważnie. - powiedział z powagą na ustach. - Spędzimy razem tyle czasu, że będziemy mieć siebie dosyć.
- Daphne?
Do szklarni wszedł profesor, Angel, Clemont, Lilia i Bonnie.
- Towarzystwo. Poznajcie Ethana Callawaya - mojego kuzyna z Unovy. To jest profesor Sycamore, Angel, Clemont, Bonnie i Lilia. - przedstawiłam wszystkich.
- Clemont. - zwrócił się kuzyn do blondyna. - Co powiesz na małą walkę jeden na jeden? Lana powinna wyprostować kości po długiej podróży.
Przeciwnicy ustawili się na boisku znajdującym się za Centrum Pokemon. Ethan wyglądał ponuro jak zawsze, a na twarzy lidera sali zagościł pewny siebie uśmieszek.
- Luxray!
Na polu walki pojawił się elektryczny lew. Wyczuł hart ducha swojego trenera i głośno zaryczał prezentując siłę. Na kuzynie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Wypuścił Lieparda, która dumnie poruszała się po placu.
- Prędkość!
- Cienisty Pazur!
Złote gwiazdki leciały w stronę spokojnej Lany. Jej pazury wydłużyły się fioletową energią. Skoczyła prosto na gwiazdki i wszystkie zniszczyła za pomocą szybkich ruchów łapkami. Z gracją wylądowała na ziemi, a złoty pył podkreślił jej piękno.
- Elektryczny Kieł!
- Nocne Cięcie!
Luxray biegł w stronę przeciwniczki. Ta cierpliwie czekała na niego. Kiedy chciał jej zadać elektryczny cios ta podrapała go ostrymi pazurami. Zadała mu serię mocnych cięć, że lew zaczął się cofać przed nawałnicą uderzeń. Po krótkim czasie stracił cierpliwość i ugryzł Lanę w tylną łapę. Przez jej ciało przeszła wiązka elektryczności.
- Kula Cienia!
Wytworzyła w pyszczku sporej wielkości kulę energii. Lew puścił ją i głośno zaryczał obrywając z małej odległości.
- Kończmy to. - powiedział poważnie Ethan.
Dotknął srebrnej bransolety na prawym nadgarstku. Ciemnofioletowa wiązka otoczyła mojego kuzyna i jego podopieczną. Wyglądało ta tak jakby dwójka się ze sobą zjednała.
- Zadziwiające. - skomentował Sycamore.
- Dzika Energia!
Lew głośno zaryczał. Boisko zapełniło się niebezpiecznymi wiązkami elektryczności, które pewni było widać z odległości kilku kilometrów. Powoli zbliżała się do Lany.
- Prychnięcie!
Kuzyn zrobił krok w przód, później obrót i wysunął prawą pięść jakby trenował karate. Zadziwiające było to, że Lana wykonała tą samą czynność w tym samym czasie co jej trener tylko zamiast uderzyć pięścią z paszczy wyrwał się głośny ryk, który spowodował powstanie ogromnej ciemnofioletowej ściany. Moc ataku była tak silna, że połączyła się z Dziką Energią i uderzyła z większą siłą w bezbronnego Luxraya. Po opadnięciu tumanu kurzu zobaczyłam lwa leżącego kilka metrów dalej od boiska. Clemont wezwał go do Pokeballa.
- Wspaniała walka. - podszedł do Ethana.
- Tak. - posłał mu delikatny uśmiech i podał dłoń. - Musimy to kiedyś powtórzyć.- Clemont odwzajemnił gest.
- Świetnie się spisałaś Lana. - pogłaskał swoją podopieczną po brzuchu.


Słońce powoli zaczęło się chować za górami. Tysiące lamp zajaśniało w Lumoise. Poprawiłam szelkę plecaka. Z wojowniczym nastawieniem obserwowałam krętą ścieżkę prowadzącą do Santalune - mojego kolejnego celu w podróży.
- Bardzo dziękuję. - odwróciłam się do Sycamore i Angel. - Bez was moja podróż skończyłaby się zdecydowanie szybciej.
Angel rzuciła mi się w ramiona głośno płacząc. Mocno ją przytuliłam i próbowałam nie uronić łzy. Białowłosa stała się moją prawdziwą przyjaciółką i czułam się okropnie, że musiałam zostawić ją w Lumoise. Dziewczyna nie mogła podróżować, bo czeka ją jeszcze kilka ważnych spotkań z lekarzem.
- Kocham cię Angel. - wyznałam. - Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
Jeszcze chwilę stałyśmy w uścisku. Później zajęła się przytulaniem moich Pokemonów.
Mocno uściskałam Sycamore.
- Nie wiedziałem, że wampirzyce mają uczucia.
- W taki razie zero czułości dla starego dziada.
- Jestem młody.
- Prawie czwarty krzyżyk nad tobą wisi.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Profesor pocałował mnie w czoło i powiedział, że wierzy we mnie, mam się często odzywać i być bardziej otwarta na ludzi. Oznajmił też, że jego dom zawsze będzie dla mnie otwarty.
Ostatni raz spojrzałam na moich bliskich. Uśmiech sam wkradł mi się na usta. W Santalune czeka na mnie wyzwanie z inną liderką, ciężkie treningi oraz pewien, uroczy blondyn. Jestem gotowa na zostanie dobrą trenerką.
- Kto ostatni w Santalune ten jest frajerem! - wrzasnęłam. Ruszyłam z górki na moim jasnoróżowym rowerze. Za mną pobiegła Lana. Ethan przewrócił się zanim w ogóle wsiadł na rower.
Przygoda się zaczęła...

Hej kochani <3
Bardzo się za mną stęskniliście? Jak Wam się podoba rozdział?
Jak znajdziecie błędy to napiszcie. Sprawdzałam rozdział, ale mogłam coś ominąć.