niedziela, 20 sierpnia 2017

Rozdział piąty

- Jestem kapitan Toffee. - oznajmił dumnie Eevee przybierając postawę prawdziwego bohatera. - Moim zadaniem jest pokonanie paskudnego potwora zjadającego nasze zapasy słodyczy. Ta bestia jest przebiegła. - powiedział do swoich kompanów. - Jako Wasz kapitan będę musiał się z nią zmierzyć. Ta misja jest niezwykle ryzykowna, ale dla dobra całego świata oddam życie, aby uratować zapasy słodkości.
Pokemon zeskoczył z szafki nocnej prosto na moją twarz. Obudziłam się z głośnym krzykiem. Eevee zapiszczał ze strachu. 
- Stary! - zdenerwowałam się. - Odbiło ci? Co ty masz na głowie?
- Zarąbiste słuchawki.
- To mój stanik. - chwyciłam biustonosz i ukryłam pod poduszką czerwona ze wstydu.
- Co to jest stanik? - zainteresował się.
Byłam jeszcze bardziej zawstydzona i zażenowana tą sytuacją.
- Dlaczego grzebałeś w moim plecaku? - zirytowałam się. - I dlaczego moje pluszaki są na półce?
- To załoga statku. - wskazał na pluszowego Chespina i Panchama. - Razem bronimy świat przed cukierkowym potworem.
Podniosłam znacząco prawą brew.
- Nudzi mi się. - wyznał. - Jest prawie siódma rano.
- Normalni ludzie o tej porze śpią. - oznajmiłam. Położyłam się, zakryłam szczelnie pościelą i zamknęłam oczy z zamiarem spania jeszcze dobrych dwóch godzin.
- Odznaka na nas czeka! - wskoczył na mnie. - Nie mamy czasu na marnowanie dnia w łóżku.
- Toffee. - zaczęłam. - Brakuję nam dwóch Pokemonów do wyzwania lidera na pojedynek. Przydałoby się też opracować dobrą taktykę oraz przeprowadzić porządny trening. Nasz wczorajszy był całkiem niezły, ale koniecznie trzeba odnaleźć moich starych podopiecznych.
- To na co czekamy! Z łatwością pokonam tego lidera! A nowych członków drużyny możemy dostać od tego szaleńca.
- Jakiego szaleńca?
- Tego odjazdowego gościa, który wczoraj dał nam dach nad głowa. On z zawodu jest szaleńcem.
- Masz na myśli naukowcem. - zakryłam usta przed wybuchem niekontrolowanego śmiechu. - Możemy poprosić go o startera.
- Właśnie. Chociaż z pewnością dałbym sobie radę sam w starciu z futrzakami tego lidera. - powiedział dumnie.
- Profesor jest fajnym gościem. Miał rację co do Michelle i Lany. Nie zgłosiły tej sprawy sierżant Jenny. Angel omijały szerokim łukiem. Zdobyłam świetną koleżankę. I zobaczyłam prawdziwe perełki kina. W sumie wszystko wyszło na dobre. - wyznałam niespodziewanie. - Chodźmy do Sycamore.
Po godzinie wyszłam z łazienki całkowicie odświeżona. Upał był odczuwalny. Założyłam na siebie czarne szorty, karmazynową bluzkę z krótkim rękawem oraz jasnoróżowe trampki, które kupiłam wczoraj będąc na zakupach z Angel. Śniadanie w Centrum Pokemon minęło nam nadzwyczaj szybko.
Szłam ospałym krokiem do laboratorium Sycamore. Przechodząc obok Wieży Pryzmatu zobaczyłam duży tłum młodych ludzi oraz niezwykłe zamieszanie. Podeszłam bliżej z czystej ciekawości.
Wynajęci mężczyźni sprawnie budowali dużą scenę, ustawiali ławki oraz oświetlenie. Dowodził nimi starszy mężczyzna z dużym brzuchem, elegancko ściętą brodą z widoczną siwizną oraz krzaczastymi brwiami. Miał ciemnozielone tęczówki przepełnione złością, podobnie na twarz wkradły mu się rumieńce z wysiłku spowodowanego ciągłym opieprzaniem robotników. Miał na sobie cylinder, muszkę, żółtą koszulę oraz czarny garnitur i spodnie. Groźnie wymachiwał swoją laską uderzając przy tym jednego z biednych robotników.
Zauważyłam ogromną kolejkę zapisującą się widocznie na jakiś konkurs. Jednak bardziej moją uwagę przykuł stolik wypełniony najróżniejszymi ciastkami. Byłam w niebie. Podeszłam do stolika i oczami zjadałam wszystkie pyszności podobnie jak Toffee.
- Przepraszam. -zagadał mnie nieznajomy. Całkiem przystojny nieznajomy. - Może piękna pani chciałaby spróbować najpierw mojego deseru?
Wskazał na czekoladową muffinkę udekorowaną iście królewsko. Bita śmietana otaczała czekoladową pyszność, która ozdobiona była złotymi i czerwonymi kuleczkami. Niepewnie ugryzłam ciastko. 
Rozpłynęłam się. Było to podobne do gorącego pocałunku. Początkowo był niezwykle słodki. Bita śmietana oraz czekoladowa masa komponowały się idealnie. W przełyku poczułam ostrą nutkę chilli. - Niebo w gębie. - rozmarzyłam się.
- Przyjemnie to słyszeć. - oznajmił. - Jestem Christian Lee. - pocałował moją dłoń. Zarumieniłam się. - A twoje imię piękna damo?
- Daphne Callaway. - przedstawiłam się. - Możesz mówić mi Candy.
- Przepiękne imię. - wyznał. - Tak śliczna dziewczyna jak ty jest pewnie zawodową koordynatorką. Swoim wdziękiem oczarujesz publiczność. Zgłaszasz się do najbliższych pokazów?
- Nie. - odsunęłam się od niego. Utrzymywał niebezpieczny dystans. - Jestem trenerką. Nie biorę udziału w pokazach. Co to za zamieszanie?
- Konkurs w pieczeniu Pokeptysiów. - wytłumaczył. - Wielu młodych trenerów podejmuje się upieczenia najpyszniejszej muffiny. Amatorzy razem ze swoimi podopiecznymi mają pokazać nie tylko więź pomiędzy nimi, ale i ogromny talent.
- Wygrasz ten konkurs z zamkniętymi oczami. - uśmiechnęłam się.
- To nie jest nawet moje danie popisowe.
- Potrafisz zrobić jeszcze lepsze ptysie?
- Powiedzmy. Przynajmniej moje Pokemony oraz klienci byli wniebowzięci.
- Masz cukiernię?
- Należy do mojego ojca. - uśmiechnął się. - Pracuję tam na pełen etat. Może chciałabyś zawitać do najsłynniejszej cukierni w Lumiose?
- Tak. - oczy mi zabłysnęły.
- To za dwie godziny zapraszam cię pod ten adres. - zostawił mi wizytówkę, na której wcześniej coś napisał. Pozostawił mi swój numer telefonu. Cwaniaczek.

- Jesteś idealna. - zaczepił mnie starszy mężczyzna, który wcześniej krzyczał na biednych robotników. - Idealnie nadajesz się na trzeciego jurora przewodniczącego konkurs wypieków muffinek. Julie zaraziła się od swojej córki i nie może wziąć udział w wydarzeniu. Spełniasz wszystkie wymagania.
- Jakie wymagania?
- Masz ładną buzię, cukierkowy wygląd, uroczy charakter...
- Uroczy charakter? - zakpiłam.
- Przynajmniej możesz poudawać. - powiedział zmieszany.
- Sorry, stary. To nie dla mnie.
- Darmowe słodycze cię nie przekonują?
- Mów dalej.
- Będziesz mogła spróbować wszystkich słodkości, które zaserwują nam uczestnicy. Od ciebie zależy kto wygra. Tylko nie faworyzuj nikogo. Dostaniesz za to nawet pewną sumkę. My jurorzy na tym świetnie zarabiamy.
- Dobra. Jaki jest haczyk?
- Więc...
Toffee pękł ze śmiechu. Stałam przygarbiona przed lustrem w myślach wymyślając najróżniejsze scenariusze zabicia tego starego dziada. Wyglądałam jak prawdziwa, cukierkowa księżniczka.
Miałam na sobie jasnoróżową sukienkę. Posiadała bufiaste rękawy, falbanki na wykończeniu oraz pachniała słodyczami. Białe rajstopy i czarne pantofelki wyglądały obciachowo. Brokat oraz kokardki we włosach sprawiały, że chciało mi się wymiotować.
- Księżniczko. - rzucił sarkastycznie Eevee. - Twój książę na ciebie czeka. Tylko nie ucieknij mu przed północą.
- Cicho bądź. - powiedziałam zirytowana. - Już mu napisałam, że spotkamy się na konkursie. Toffee - zaczęłam z chytrym uśmieszkiem. - pamiętasz jak oglądaliśmy jednego wieczoru u Ericka występy koordynatorskie?
- Tak. 
- W każdej trójce jury musi być ta miła, czyli siostra Joy, ten doświadczony w fachu, czyli nasz cukiernik i stary dziad pan Wilson oraz ta wredna, surowa osoba, której uczestnicy się boją. - wymieniliśmy spojrzenia. - Czas zmienić się w prawdziwego tyrana Toffee.
Zrobiłam mocny makijaż, związałam włosy w wysokiego kucyka za pomocą czarnej kokardy, przygotowałam idealny komplet składający się z karmazynowej bluzki, ramoneski z różnymi przypinkami w kształcie ciasteczek, czarnych spodenek oraz glanów. Założyłam jeszcze okulary przeciwsłoneczne. 
- Idealnie. - skomentowałam. - Ty też musisz być odjazdowy. - dałam mu mniejszą parę okularów.
- Like a boss.
Wyszłam z Centrum Pokemon. Przed budynkiem czekała na mnie siostra Joy. Po krótkim spacerze doszłyśmy do pod Wieżę Pryzmatu. Zajęłyśmy wyznaczone miejsca. 
- Co z twoją cukierkową kreacją? - załamał się pan Wilson.
- Dobrze wygląda. - zapewniła go uśmiechem pielęgniarka. - Masz pozdrowienia od Ericka. - wyznała. - Chciał się z tobą skontaktować wcześniej, ale nad Laverre przeszła straszna burza, która uszkodziła elektrownię. Całe miasto było bez prądu przez dwa dni.
- ,,To by wyjaśniało, dlaczego się nie odezwał. - pomyślałam. - Nawet wiem kto był sprawcą domniemanego wypadku." - spojrzałam wymownie na Toffee.
Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne, które delikatnie zsunęły mi się z nosa. Co prawda oko nie było już spuchnięte, ale musiałam ukryć okropną śliwę. Nałożyłam ogromną warstwę makijażu, aby zakryć ranę. Jednak nadal obawiałam się, że każdy może to zauważyć. Plastry miałam przyklejone na nosie.
- Dobry wieczór. - przywitała się młoda brunetka z promiennym uśmiechem na twarzy. Była niska, przy kości. Miała złote tęczówki, rumiane policzki, pełne, czerwone usta oraz prosty nos. Była ubrana w białą sukienkę w motylki. - Nazywam się Janette. Jestem prowadzącą konkurs cukierniczy. - publiczność zaczęła bić brawo. - Tego wieczoru rozstrzygnie się jedno z najważniejszych wydarzeń dla miłośników słodkości. Młodzi, amatorscy cukiernicy razem ze swoimi podopiecznymi zaprezentują swoje umiejętności. Najpierw zmierzą się w kwalifikacjach, później będzie przerwa na małą przekąskę, ogłoszenie wyników i wielki finał! Oceniać uczestników będą: nasza urocza siostra Joy, słynny cukiernik pan Wilson oraz wymagająca degustatorka Dapne Callaway znana jako Candy. Porcje dla Pokemonów ocenia Toffee - Eevee Candy. Zaczynajmy!
Światła skierowały się na trójkę uczestników. Każdy z nich zaczął przyrządzać muffinki. Kazdy uczestnik doskonale wiedział co robi. Widziałam ich precyzję, pewność siebie oraz promienne uśmiechy wysyłane w stronę jury i widowni. Ich Pokemony czuły się niemal idealnie na scenie i świetnie bawiły się przyrządzają smakołyki. Piękne tło zachodzącego słońca dodawało uroku zwłaszcza jak promienie padały na mieniącą się kolorami Wieżę Pryzmatu.
Moja trzytygodniowa dieta została przekreślona jednego wieczoru. Próbowałam tyle pyszności, że czułam przepływ tych kilogramów. Wszystko tutaj było smaczne, ale musiałam kierować się pewnymi wytycznymi, które ustaliłam z pozostałą dwójką. Przyznawałam punkty za wygląd, smak muffiny, starania w przygotowaniu oraz więź z Pokemonami. Oczywiście zachowywałam obojętną twarz, chociaż za każdym razem toczyłam wewnątrz siebie walkę, aby nie wykrzyczeć jakie to jest cudowne ciastko. Cukiernicy czuli respekt i czasami ze strachem w oczach na mnie spoglądali. Wyrobiłam sobie zdanie wymagającej i wrednej jurorki.
Zapisało się dwudziestu czterech uczestników. Każda runda składała się z prezentacji trzech osób. Musiałam przeżyć nawał słodkości ośmiu rund. W przedostatniej na scenie pojawił się Christian. Jego jasnozielone oczy przeszywały mnie na wylot, że aż ciarki przeszły mi po plecach. Kruczoczarne włosy miał spięte w całkowitym nieładzie. Piegi dodawały mu uroku. Miał na sobie szary podkoszulek, czarną koszulę, jeansy, biały fartuch z liczbą dwadzieścia oraz granatowe trampki.
Towarzyszył mu jasnoniebieski Pokemon przypominający galaretkę. Ditto jak dobrze pamiętam. Stworek z Kanto. Obok niego dumnie kroczyła uroczo słodka Fennekin z różową kokardką na głowie. Od razu widać, że to prawdziwa dama nienawidząca walk w przeciwieństwie do Luny Ericka.
Christian dobrze wiedział jak zrobić niezłe przedstawienie. Rzucił urok na publiczność. Z takim wdziękiem robił muffinkę, że nikt nie odrywał od niego wzroku. Jego Ditto zmieniał się w różne Pokemony i wyprawiał różne wygłupy bawiąc wszystkich. Fennekin upiekła ciastko za pomocą ognistych ruchów używając przy tym akrobatyki. Wykonywałam salta i fikołki. Prawdziwe show.
- No proszę. - posłał mi uroczy uśmiech, kiedy podał wszystkim sędziom swój przysmak. - Nie wiedziałem, że jesteś zawodową degustatorką. - mrugnął do mnie. Podniosłam prawą brew znad okularów. Obdarzyłam go chłodnym spojrzeniem. - Rzuciłaś na mnie urok.
Dlaczego on robi takie dobre ciastka? Tym razem przyrządził kokosowy przysmak z czekoladową polewą, gorącymi malinami oraz puszystym biszkoptem. Było ono o wiele lepsze niż czekoladowa delicja, którą wcześniej miałam przyjemność spróbować.
Po ostatniej rundzie nadeszła mała przerwa na przekąski dla publiczności oraz ogłoszenie wyników. Mieliśmy wybranych trzech faworytów, którzy musieli za wszelką cenę wystąpić w finale. Fantastycznie się spisali.
- Zadzwoń do Ericka. - oznajmiła siostra Joy. - Ma dla ciebie małą niespodziankę.
W kilka minut dotarłam do Pokecentrum. Zajęłam miejsce przed komputerem. Wystukałam jego domowy numer i oczekiwałam na kontakt. Po kilku sekundach zobaczyłam na ekranie Anabelle jedzącą kolację.
- Hej. - pomachałam do niej przyjaźnie.
- Cześć Candy. - uśmiechnęła się. - Erick zaraz przyjdzie. Poszedł na chwilę do mamy. Widziałam cię w telewizji. Zawodowa degustatorka słodyczy. Głupi ma zawsze szczęście!
- Dzięki.
- Za niecały tydzień mam mieć koncert w Santalune. Mam cię widzieć w pierwszym rzędzie inaczej dostaniesz ode mnie w tyłek.
- Pewnie. - rzuciłam sarkastycznie. - Myślisz, że chce mi się słuchać twojego potwornego fałszu.
- Erick! - wrzasnęła niespodziewanie Anabelle. - Twoja dziewczyna dzwoni!
- Co?! - usłyszałam dziewczęcy pisk.
Zobaczyłam blond czuprynę chłopaka, który był cały czerwony z zawstydzenia. Podobnie jak on przybrałam rumianą buzię. Byłam skrępowana.
- Daphne! - ucieszył się. - Nawet nie wiesz jak się... - chłopak przewrócił się na prostej drodze. Ah ta moja ofiara losu. - Fajne, że zadzwoniłaś.
- Tak. - uśmiechnęłam się. - Jak tam u ciebie?
- Mam w końcu święty spokój.
- Nie masz już takiej upierdliwej dziewczyny na głowie.
- Taka ulga.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Patrz. - pokazał mi Pokeball. - Mam tutaj twojego przyjaciela. - z kuli wyskoczył  dobrze znany mi czarny lew. Albo raczej lwiątko.
- Pamiętam go. - przypomniałam sobie jak wracałam do domu w noc, kiedy moje życie drastycznie się zmieniło. - Dlaczego go złapałeś?
- Przez ten czas ciebie szukał. - wyznał blondyn, kiedy lwiątko próbowało zrozumieć jak działa to magiczne pudełko. - Postanowiłem ułatwić mu spełnienie jego marzenia. Właśnie załatwiłam ci twojego pierwszego Pokemona.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się. - Więc jedziesz w trasę ze swoją siostrą?
- Dlaczego miałbym zabrać się z nią w podróż? W domu mam jej wystarczająco dość.
- Pomógłbyś jej w ustawianiu instrumentów, sprzęcie, załatwiłbyś wszystkie techniczne sprawy.
- Świetnie sobie z tym radzi.
- Jesteś idiotą. - stwierdziłam. Tyle razy dałam mu jasny sygnał, że w czasie trasy koncertowej Anabelle będziemy mieli możliwość spotkać się wiele razy.
- Kto to? - wyrwał mnie z zamyślenia zdenerwowany głos Ericka. Zobaczyłam obok siebie uśmiechniętego Christiana.
- To mój dobry znajomy. - zaczęłam. - Naprawdę świetny chłopak. - powiedziałam uroczym głosem. Osiągnęłam zamierzony efekt. Wkurzyłam Ericka. - Jest najlepszym cukiernikiem jakiego znam. Piecze przepyszne ciastka. Muszę kończyć. Jestem jurorem w konkursie cukierniczym i zaraz zostaną ogłoszone wyniki.
- Powinnaś trenować przed walką z liderem.
- Wyluzuj stary. - zaczął Christian delikatnie obejmują mnie w talii. - Czasami trzeba się rozerwać.
- Co z dietą?
- Candy posiada naprawdę ładną figurę i może sobie pozwolić na różne słodkości. Widocznie nie doceniasz jej piękna i atutów.
Rozmowa zaszła zdecydowanie za daleko. Ta dwójka jakby chciał rzuciłaby się sobie do gardeł. Szybko przerwałam połączenie.
- Musimy zbierać się na finał. - powiedziałam poważnym tonem omijając czarnowłosego.
Pobiegłam w stronę Wieży Pryzmatu. Odezwało się moje poczucie winy. Za bardzo naskoczyłam na Ericka. I jeszcze wzbudziłam w nim zazdrość. Co on sobie pomyśli?! Pozwoliłam zdecydowanie za dużo cukiernikowi. Powoli i niezauważalnie przekroczył granicę pomiędzy znajomością a czymś więcej. Z drugiej strony nie byłam w żadnym związku, ale czułam się podle z myślą umówienia się z innym chłopakiem za plecami Ericka. Postanowiłam utrzymać dystans.
- Toffee. - znalazłam mojego podopiecznego pobrudzonego czekoladową masą. - Ile ty tego zjadłeś? To nie jest dobre dla twojego zdrowia. Czeka cię porządna kąpiel i trening grubasku.
- Przestań! - odwrócił głowę.
- Wkurzający jak zawsze. - skomentowałam. Zajęłam miejsce obok pana Wilsona.
- Do następnego etapu! - wrzasnęła głośno Janette próbując przekrzyczeć tłum. Na słowa kobiety widownia ucichła. - Dziękuję. Do następnego etapu przechodzą: Christian, Trevor i Lucy.
Teraz zaczęło się prawdziwe show. Christian wybrał swojego Charizarda. Po chwili byłam świadkiem Mega Ewolucji. Czarny smok głośno zaryczał, okrążył w powietrzu swojego trenera oraz publiczność. Zionął jasnoniebieskim płomieniem, których wybuchł tworząc małe, spadające iskierki.
Ta runda należała do innego jurora. Toffee miał zdecydować, który Pokeptyś jest najsmaczniejszy. Mój Pokemon miał prawdziwy dylemat.
- Wybierz tą, która najbardziej ci smakowała. - pogłaskałam go.
Nadeszła wielka chwila. Toffee powoli wyciągnął łapkę w stronę muffinki. Publiczność zamilkła, uczestnicy czekali w napięciu, siostra Joy i pan Wilson zamarli. Emocje jak na grzybobraniu.
- Mamy zwycięzcę! Ogromne brawa dla Lucy Pellson i jej Torchica!
Po wyniosłym przemówieniu pana Wilsona, wręczeniu nagrody, gratulacji oraz pamiątkowej fotografii, którą dostałam w prezencie razem z ustaloną sumą za wykonaną pracę zwinęłam się szybko z miejsca.
Wracając do Centrum Pokemon zostałam zaczepiona przez wysokiego nastolatka w bluzie. Wręczył mi bilet. Na małym papierku zobaczyłam Hawluchę oraz shiny Lucario mierzących się złowrogim spojrzeniem. To było zaproszenie na nielegalną walkę. Ten szczegół bardzo mnie niepokoił. Jeszcze bardziej fakt, że ten Hawlucha przypominał mojego starego członka drużyny...



Hej :D Jak się Wam podoba rozdział?

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Rozdział czwarty

- Cholerny telefon! - wkurzyłam się na komórkę, która wyłączyła się z powodu niskiego poziomu baterii w centrum Lumiose. Powoli zbliżała się godzina dziesiąta wieczór. Srebrna tarcza księżyca oświetlała tętniące życiem miasto, małe gwiazdki wesoło migotały, Wieża Pryzmatu zaświeciła się kolorami tęczy podobnie jak latarnie. Ludzie zaczynali prawdziwe nocne życie lub wracali do wygodnego łóżka. Zmęczona długą podróżą miałam ochotę znaleźć się w gronie szczęśliwców posiadających łóżko. Stałam oparta o most próbując uruchomić telefon i przeklinając się w myślach, że nie naładowałam go wcześniej u Ericka. Eevee przyglądał się mojej walce z komórką z obojętną miną. Ziewnął głośno i zwinął się w kłębek w koszyku. Przewróciłam teatralnie oczami. - Dziękuję za pomoc.
- Wyluzuj. - powiedział spokojnym głosem. - Mamy dużo czasu na znalezienie Centrum Pokemon.
Rzeczywiście. Byłam cholernie zmęczona kilkugodzinną wycieczką rowerową, spocona przez czerwcowy upał, rozkojarzona przez hałas. Nie znałam dobrze miasta, szczerze powiedziawszy byłam tutaj ostatnio osiem lat temu, a wiele się zmieniło.
- Zapytaj o drogę. Schowaj swoją dumę do kieszeni i zaczep tamtą dziewczynę. Wygląda na w miarę ogarniętą. - pokazał na nastolatkę w moim wieku siedzącą na ławce.
Z zrezygnowaniem wypisanym na twarzy podeszłam do dziewczyny zajętej przeglądaniem internetu w telefonie. Nieśmiało ją zagadałam:
- Przepraszam. - zaczęłam. Dziewczyna nie zwróciła na mnie uwagi. Poczułam się lekko zażenowana tą sytuacją. - Przepraszam. - powiedziałam o wiele głośniej. - Wiesz może, gdzie znajduje się Centrum Pokemon?
Kolejny raz mnie zignorowała. Położyłam jej dłoń na ramieniu. Nastolatka zareagowała bardzo gwałtownie. Odsunęła się ode mnie w mgnieniu oka i obdarzyła podenerwowanym spojrzeniem.
- Nasz aniołek znalazł sobie cukierkową przyjaciółkę. - wyrwał mnie z rozmyśleń ironiczny, żeński głos.
Spojrzałam wyzywającym wzrokiem na dziewczynę. Przede mną stała prawdziwa fanka punku. Nastolatka była znacznie wyższa ode mnie. Posiadała fioletowe tęczówki przepełnione pogardą, usta pomalowane na czarno, prosty nos, kolczyki na brwiach i jasną cerę. Prawy bok głowy miała wygolony, a pozostałą resztę zajmowały średniej długości czarne włosy. Miała na sobie biały podkoszulek, ramoneskę, spodnie w kolorze khaki oraz glany z ćwiekami.
Jej przyjaciółka obdarzyła mnie szyderczym uśmiechem. Nastolatka miała długie blond włosy z różowymi końcówkami, jasnoniebieskie oczy oraz kolczyk w wardze. Była ubrana w zieloną, neonową bluzkę z krótkim rękawem, czarne szorty oraz trampki wysokie po kolana.
- Pasujecie do siebie. - stwierdziła blondynka podchodząc do przestraszonej dziewczyny siedzącej na ławce. - Tak samo głupiutka, naiwna i niepotrzebna.
Spojrzałam na spanikowaną dziewczynę. Miała dość nietypową, ale ładną urodę. Posiadała krótko ścięte białe włosy wpadające w srebrny odcień, lawendowe tęczówki, jasną karnację, mały nosek, pełne i jasnoróżowe usta oraz delikatne rumieńce. Była dość drobna i chuda. Miała na sobie ciemnofioletową bluzkę z krótkim rękawem, czarne spodenki, białe trampki i jasnofioletowy plecak. - Coś wam nie pasuje? - opanowałam się przed rzuceniem wyzwisk. Od samego początku mnie wkurzyły. Mój poziom użerania się z głupimi dziewuchami już dawno został przekroczony. Sięgnął zenitu, kiedy blondynka wyrwała kolczyka z ucha przestraszonej białowłosej. Tamta trzymała się za obolałe ucho, a łzy stanęły jej w oczach.
Dostrzegłam pewien szczegół. Przed oczami stanęła mi postać mojego wiecznie uśmiechniętego dziadka, wspomnienie smaku ciastek z cynamonem oraz ogród różany. Później bardziej przygnębiająca część. Jak matka kpi z dziadzia.
Nie wiem jak do tego doszło. Wszystko wydarzyło się pod wpływem emocji i braku kontroli. Zafundowałam blondynce mocny cios w policzek. Nastolatka nie spodziewała się ataku z mojej strony, więc nie zdążyła zareagować. Upadła na ziemię trzymając się za obolały policzek.
- Co ty kurwa wyprawiasz? - wrzasnęła.
Nie odpowiedziałam jej, ponieważ dostałam prawym sierpowym od drugiej przyjaciółeczki prosto w nos. Uderzyła mnie tak mocno, że straciłam równowagę i przewróciłam się na rower. Miałam niewygodne lądowanie. Z nosa powoli spływała mi krew. Toffee w ostatniej chwili skoczył na ławkę unikając bolesnego spotkania z ziemią.
- Jakim prawem lalunio nam podskakujesz? - wkurzyła się czarnowłosa. Położyła swoją prawą nogę na moim brzuchu i mocno ją naprężyła sprawiając mi niewyobrażalne cierpienie. Z trudem ukrywałam ból.
Niespodziewanie skoczył na nią wkurzony Toffee. Ugryzł ją mocno w prawą dłoń i za wszelką cenę nie chciał rozluźnić uścisku. Nastolatka pociągnęła go mocno za ogon. Jak zawył z bólu, rzuciła nim o ziemię. Znajoma blondynka chciała podnieść rękę na mojego Pokemona i białowłosą. Coś we mnie pękło.
Wbiłam długie paznokcie w nogę rywalki i mocno odepchnęłam od siebie. Każdy ruch sprawiał mi trudność. Blondynka nie czekała na specjalne zaproszenie. Wymierzyła mi cios prosto w lewe oko. Zatoczyłam się, ale udało mi się utrzymać równowagę i wyzywającym wzrokiem obdarzyć głupie księżniczki. Co prawda moje poszkodowane oko było lekko przymrużone. To nie złamało ducha walki. Kopnęłam blondynkę w brzuch. Ta pisnęła i upadła na ziemię.
- Lepiej ze mną nie zadzierać. - wrzasnęłam. Musiało to wyglądać zabawnie z ich perspektywy, kiedy z przymrużonym okiem oraz ledwo trzymając się na nogach zapewniałam je o mojej sile.
- Za dużo sobie pozwoliłaś. - wyznała czarnowłosa z parszywym uśmieszkiem na twarzy. - My teraz pokażemy ci naszą prawdziwą potęgę.
- Ej! Laski się biją! - krzyknął jakiś młody trener napalony wizją bitwy dziewczyn. Białowłosa straciła cierpliwość. Mocno popchała moją rywalkę na blondynkę.
Toffee użył Podwójnego Zespołu tworząc kilkanaście kopii otaczając dwie bezradne dziewczyny. Przypadkowi ludzie mijali nas z obojętnością, a grupka chłopaków chciała nas nagrać, ale mój sprzymierzeniec wystarczająco mocno się zdenerwował, aby odgonić niechciane towarzystwo z miejsca zdarzenia. Eevee użył Tańcu Deszczu zsyłając olbrzymie, ciemne chmury na całe miasto. Zaczął padać intensywny deszcz.
Byłam cała mokra. Podałam białowłosej jej własność, która wcześniej wypadła blondynce. Aparat słuchowy. Zamigałam jej kilka razy, że nic się nie stało. Podniosłam rower.
- Jeszcze raz ją zaczepicie to bardziej skopię wam tyłki. - zagroziłam. - Toffee będzie mniej milszy.
Zawołałam mojego podopiecznego i szybko wsadziłam go do koszyka. Wskoczyłam na mój składak. Laski już nie były takie groźne, kiedy usłyszały policyjną syrenę. Szybko odjechałam. Unikałam sierżant Jenny jak ognia. Niczym błyskawica pomknęłam po nieznanych uliczkach.
- Toffee. - zaczęłam. Byłam bardzo zmęczona. Na policzki wkradły mi się rumieńce z powodu dużego wysiłku. - Nic ci nie jest? - wyciągnęłam mokrego Pokemona z koszyka, aby sprawdzić jego stan zdrowia.
- Candy. - wyszeptał. - To było niesamowite. Jesteś prawdziwą twardzielką z zawodowymi pięściami. Nawet nie sądziłem, że w tak chuderlawym ciele kryje się taka siła.
- Bardziej nazwałabym to głupotą. - oznajmiłam. - Mamy przerąbane. - oparłam rower o ścianę. Schowałam twarz w dłoniach i kucnęłam. Znowu nie kontrolowałam swoich emocji. - Stary. Mogę pójść do więzienia za pobicie. Jak jeszcze dowiedzą się o moich czarnych interesach to dostanę dożywocie.
- Nie jest tak źle..
- Toffee. - wyszeptałam. - Zaczęłam bójkę, uderzyłam dwie dziewczyny, uciekłam z miejsca zdarzenia i naraziłam tamtą dziewczynę na jeszcze większe cierpienie. Te pustaki tak łatwo nie odpuszczą. To tylko kwestia czasu zanim sierżant Jenny mnie znajdzie. - wyznałam ze łzami w oczach. - Znowu wyglądam jak potwór?
Popatrzyłam na Eevee. Miałam rozmazany makijaż, potargane włosy, spuchnięte oko, lekko krzywy nos, zaschniętą krew na białej bluzce w różowe kwiatki oraz byłam przemoczona do suchej nitki.
- Dla mnie jesteś najpiękniejsza. - oznajmił. Wślizgnął się w moje ramiona i mocno się do mnie przytulił. Kochany pieszczoch.
Zaczęło porządnie padać. Nie chciałam się, jednak nigdzie ruszać. Było mi wygodnie jak tuliłam ten mały kłębek, który sprawiał, że zaczęłam się uspokajać. Czułam jak pojedyncze krople spływają po moim ciele i ciuchy wchłaniają wodę. Przeszły mnie ciarki po plechach. Podniosłam lekko głowę i zobaczyłam mężczyznę z olbrzymim uśmiechem na twarzy.
Nasze spojrzenia się spotkały. Wpatrywaliśmy się w siebie jakbyśmy się wcześniej spotkali, ale nie mogliśmy sobie przypomnieć, kiedy to miało miejsce i w jakich okolicznościach. Mężczyzna przymrużył oczy.
- Kojarzę cię. Takiej cukierkowej twarzy się nie zapomina. - wyczułam ten sarkazm.
- Twój tyj wydaje się znajomy. - przyznałam. - Zawsze jak wyskakiwał mi w telewizji, zmieniałam kanał.
- Przypominam sobie. Jesteś tą denerwującą trenerka, która osiem lat temu przyszła po startera z tym wrednym dupkiem.
- Deanem. - dokończyłam. Już go polubiłam. Nazwał tego frajera dupkiem. - Ty jesteś tym nadwrażliwym profesorem, który nie dał nam pierwszych Pokemonów.
- Spóźniliście się na ich odebranie.
- Kilka godzin..
- Dwa tygodnie.
- Jako profesor nie powinieneś być milszy? - zauważyłam.
- Nie dla pyskatych i irytujących trenerek. - wyznał.
- Chodź młoda. - podał mi rękę i pomógł wstać. - Nie tylko ty miałaś dzisiaj cholernie beznadziejny dzień. Jestem profesor Sycamore. A ty jesteś...
- Daphne. - przedstawiłam się. - Pyskata i irytująca trenerka. Z tą różnicą, że mam osiemnaście lat. Komu podpadłeś stary?
Profesor był ode mnie wyższy o dobre dwadzieścia centymetrów. Długie włosy w kolorze kruczoczarnym były całe mokre i przykleiły mu się do twarzy, jasnoniebieskie oczy iskrzyły się smutkiem i rezygnacją, na cienkich ustach zobaczyłam strużkę krwi. Miał na sobie granatową koszulę, czarne spodnie, bordowe trampki oraz skórzaną kurtkę. Wyglądał całkowicie inaczej niż ten miły profesor w białym kitlu zapraszający do odebrania pierwszego Pokemona z jego laboratorium. Prowadził mój rower, a ja trzymałam Toffego i parasol.
- Szkoda gadać. Powiem tylko jedno. Kobiety to przebiegłe żmije. A tobie kto zaserwował tą piękną śliwkę na oku?
- Ludzie to paskudne istoty. Okrutne i w dodatku bez serca.
- Masz ochotę na ciepłą herbatę? Chciałbym usłyszeć kto tak zalazł ci za skórę.
- Pewnie stary. - wyznałam z uśmiechem na twarzy.
 Po kilku minutach spaceru dotarliśmy do olbrzymiego budynku będącego laboratorium Sycamore, ale jednocześnie pełniącego funkcję jego dużego domu. Często przyjmował gości, więc użyczył mi jeden z pokojów. Po godzinie byłam jak nowo narodzona.
Spotkaliśmy się w przytulnym salonie profesora. W kominku tańczyły wesoło płomyki ognia dając przyjemne ciepło. Bosymi stopami jeździłam po puszystym, jasnobrązowym dywanie. Siedziałam na ciemnobrązowej kanapie. Otaczały mnie półki z niezliczoną ilością książek. Nad kominkiem wisiał obraz przedstawiający małego Sycamore z rodzicami. Oboje z miłością patrzyli na swojego jedynego syna. Cholernie mu zazdrościłam.
- Jesteś, młoda. - uśmiechnął się. - Trzymaj. - podał mi kieliszek z białym winem. Podniosłam prawą brew.
- Spodziewałam się bardziej herbaty niż wina, ale nie będę narzekać. - popatrzyłam na butelkę i zaniemówiłam. - Alolańskie Harijo rocznik pięćdziesiąty siódmy. Stary, to jedno z najdroższych i najbardziej pożądanych trunków alkoholowych na całym świecie. Jak ci się udało zdobyć taką perełkę?
- Prawdziwa znawczyni.
- Mój wujek jest degustatorem win. Trzeba wiedzieć co jest naprawdę dobre. Poza tym na etykiecie wszystko pisze. Nie sądziłam, że jestem tak ważnym gościem.
- Jesteś. - przyznał profesor. Usiadł na miękkim, ciemnobrązowym fotelu, wziął łyk wina i z dużym uśmiechem na ustach rzekł: - Pechowcy trzymają się razem. Poza tym od razu jak cię spotkałem zyskałaś u mnie sympatię za twój dystans do świata. Wydajesz się o wiele bardziej otwartą i śmiałą osobą bez tego dupka.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Masz rację. - oznajmiłam. - Ten chłopak tylko mnie ograniczał. Byłam w niego zapatrzona. Młoda i głupia. Zrozumiałam to dopiero po pewnym czasie.
- Nienawidzę takich osób. - wyznał. - Na przykład przychodzi ci taki przemądrzały dziesięciolatek, myślący, że jest pępkiem świata i zaczyna swój wywód. Jaki on jest niezwykły, żąda najlepszego Pokemona, mówi, że zostanie mistrzem. Zero szacunku, zero wdzięczności. Musisz jeszcze zachować kamienną twarz i sztucznie się uśmiechać. Jednym z tych dzieciaków był Dean. Ty co prawda nie byłaś najgrzeczniejszą dziewczynką, ale nie zrobiłaś takiej awantury jak on. Jednak twój charakterek pozostał. - wskazał na podbite oko i dwa plastry na nosie.
- Miałam po prostu zły dzień. - wzruszyłam ramionami. - Sierżant Jenny pewnie mnie szuka za pobicie i ucieknięcie z miejsca zdarzenia. Tak poza tym to nie sądziłam, że profesorowie nienawidzą młodych trenerów.
- Czekaj, co?
Westchnęłam ze zrezygnowaniem. Opowiedziałam mu całą historię, a ten z poważną miną przysłuchiwał się.
- Słusznie postąpiłaś. - nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. - Te dwie przyjaciółki to Michelle i Lana. Mają już kilka spraw z Jenny i wątpię, aby zgłosiły się do niej. Wydałoby się to, że znęcają się nad Angel.
- Angel? - zdziwiłam się. - Pan zna tą niesłyszącą dziewczynę?
- Tak. - uśmiechnął się. - To naprawdę miła i uczciwa nastolatka. Zawsze taka pogodna. Jej ojciec jest moim dobrym przyjacielem i pracownikiem. - wytłumaczył. - Ostatnio zauważył, że jego córka jest podenerwowana i przygnębiona. Stanęłaś w jej obronie. Jestem z ciebie dumny. Co nie oznacza, że akceptuje przemoc jako rozwiązanie problemów. Następnym razem spróbuj rozwiązać to w mi
- Dobrze. - spuściłam głowę. Profesor Sycamore zyskał w moich oczach szacunek, więc wzięłam sobie do serca jego radę podobnie jak pochwałę. - Będę mogła spotkać Angel?
-  Oczywiście. - uśmiechnął się. - Jutro porozmawiam z jej ojcem i ten z pewnością pozwoli cię się z nią zobaczyć.
Przez kolejne dziesięć minut wpatrywaliśmy się w magiczne, wesoło tańczące płomyki w  ognisku. Powoli piłam słodkie wino delektując się jego niepowtarzalnym smakiem. Miałam na sobie kombinezon, w którym wyglądałam jak Pancham. Obok mnie leżał Toffee śpiąc w najlepsze. Profesor był ubrany w komplet złożony z czarnej koszuli nocnej i długich spodni. Na nogach miał kapcie.
- Jak to było z twoją loszką? - zaczęłam temat.
Mężczyzna westchnął.
- Marie była naprawdę uroczą, piękną i elegancką kobietą. Mógłbym rzec, ze to ta jedyna. - uśmiechnął się smutno. - W moim życiu pierwsze miejsce zajmowała nauka. Byłam zajęty studiami, najróżniejszymi pracami, badaniami, a później zdobyłem zaszczyt zostania profesorem. Ogromna odpowiedzialność i nawałnica pracy. Nauka hodowli Pokemonów, nie przespane noce w celu odkrycia działania Mega Ewolucji, pisanie książki, opieka nad stworkami. Oczywiście bardzo lubię to robić. Ba, sprawia mi to olbrzymią przyjemność, ale zbudziłem się pewnego dnia zupełnie sam w dużym łóżku. Nie słyszałem żadnych śmiechów, nie czułem zapachu spalonych tostów. Nic. Tylko głucha cisza. Zdałem sobie, że mam trzydzieści dziewięć lat i nigdy nie zaznałem prawdziwej miłości. Przez te wszystkie lata liczyły się badanie, że nie miałem czasu na coś ważniejszego. Rodzinę. Pragnę ją założyć. - wyznał. - Marie mogłaby zostać moją żoną. Spotykaliśmy się od pół roku. Umówiłem się z nią na randkę i niesiony na skrzydłach miłości przyszedłem w umówione miejsce. Moment, kiedy zobaczyłem ją całującą się z moim starym przyjacielem z liceum był jak nóż wbity w plecy. Jest on właścicielem siłowni, więc posiadał ciało kulturysty. Wyglądałem przy nim jak chuderlawy chłystek. Pierwsze co mu zrobiłem to przywaliłem mocno w twarz. Później doszło do małej bójki, dowiedziałem się, że ta dwójka spotykała się ze sobą od pewnego czasu, padło kilka nie miłych słów od Marie. Resztę już znasz. Wracałem do domu w totalnej ulewie i spotkałem ciebie. I teraz siedzimy, pijemy wino i opowiadamy sobie jak beznadziejny mieliśmy dzień.
Patrzyłam na profesora. Nie wyglądał na załamanego, ani wkurzonego. Był po prostu smutny. Zawiódł się na dwóch ważnych osobach w swoim życiu i starał się to ukryć za sztucznym uśmiechem. Widziałam wszystko w jego oczach. W przygnębionym wzroku.
Byłam beznadziejna w pocieszaniu ludzi, więc milczałam przez dłuższą chwilę zastanawiając się co sensownego mogę powiedzieć. Nie wyobrażałam sobie jaki ból musiał przeżywać w sercu. Stracił dziewczynę i kumpla. Jest on takim fajnym mężczyzną. Zasłużył na kogoś wyjątkowego.
Wstałam gwałtownie.
- Jest pan naprawdę świetnym facetem. - powiedziałam.
- Dziękuję, młoda.
- Czemu się boisz? - zaniepokoił się.
- W drzwiach stoi olbrzymi Pokemon.
- Garchomp. - uśmiechnął się do dużego smoka. - Taka kochana. Prawdziwy pieszczoch. Nic ci nie zrobi.
Zesztywniała ze strachu czekałam na obrót wydarzeń. Stwór podszedł do mnie i obwąchał. Po czym przytulił ogromną głowę do mojego sparaliżowanego ramienia. Toffee zawarczał ostrzegawczo.
- A nie mówiłem. Uwielbia się przytulać. - przyznał Sycamore. Wstał z miejsca, pogłaskał swoją podopieczną i skierował się w stronę drzwi. - Co powiesz na maraton filmowy?
- To brzmi ciekawie. - uśmiechnęłam się. - Co proponujesz?
- Co powiesz na prawdziwy klasyk kina strachu. Phunstein w wersji biało-czarnej, a później niezwykły thiller z Amelią Julie?
- Jestem za!
- Lecę po popcorn.

- Erick. Przestań mnie całować. - mówiłam przez sen. - To łaskocze.
Otworzyłam powoli powieki, kiedy przed sobą zobaczyłam Toffee liżącego moją twarz. Byłam zażenowana.
- Co ty robisz?
- Zlizuję z twojej twarzy lody śmietankowe. Powinnaś być mi wdzięczna. Zaoszczędzę ci czasu przy porannej toalecie. - odparł z obrażoną miną. Przewróciłam teatralnie oczami.
Olbrzymi telewizor był ukryty za obrazem rodzinnym profesora Sycamore. Wszędzie walały się opakowania po kalorycznych przekąskach. Nigdzie nie widziałam profesora. Chwyciłam telefon i doznałam szoku. Już wiedziałam, dlaczego buzię miałam w lodach śmietankowych. Zasnęłam z twarzą w opakowaniu, a Sycamore ustawił mi to jako tapetę. Zabiję.
- Czekaj! Nie skończyłem! - wrzasnął Eevee.
Zawiązała się między nami mała walka. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że przygląda się nam Angel. Nastolatka uśmiechnęła się promiennie. Miała na sobie czarne spodenki, ciemnofioletową bluzkę z krótkim rękawem i białe trampki.
- Tsękuję. - powiedziała.
Mignęłam jej, że nie ma za co. Jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Złożyła kilka ukłonów przez co wpadłam w zakłopotanie. W końcu mocno mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk.
Tak zaczęła się moja przyjaźń z Angel.



Hej :D
Jak się Wam podoba rozdział? Przepraszam za długie pisanie tego rozdziału, ale zaczynałam go z kilka razy, aby dostać efekt, który mi się spodobał. Zapraszam do komentowania. Przepraszam za błędy.