poniedziałek, 24 lipca 2017

Rozdział trzeci

Czerwcowy poranek w Laverre to naprawdę przepiękny widok. Duże, brzoskwiniowe słońce powoli przesuwało się po jaśminowym niebie wypełnionym niebiesko-fioletowymi puchatymi chmurkami. Ciemne kontury drzew dodawały tajemniczości, a słabo świecące lampy oraz kolorowe lampki choinkowe dawały romantyczny klimat. Za Centrum Pokemon znajdowało się specjalne boisko do walk lub treningów pomiędzy młodymi trenerami. 
Właśnie tutaj znalazłam się dokładnie o godzinie szóstej rano, aby zacząć dzień od porządnego treningu i solidnego przygotowania do podróży po Kalos. Nie mogłam uwierzyć, że Erickowi udało się zwlec mnie z łóżka o tak wczesnej porze. W sumie to cud, że nie obudziłam żadnego domownika czy smacznie śpiącego trenera z Pokecentrum.
Nastolatek uśmiechnął się do mnie głupkowato. Idiota. Nabijał się ze mnie. Doskonale wie, że nienawidzę wstawać wcześnie rano. Grayson miał na sobie grafitowe spodnie dresowe, bordowe vansy, czarną bluzkę z kapturem i ciemnozieloną czapkę. Ręce miał schowane w kieszeniach bluzy. Przestępował z nogi na nogę.
- Zaczynamy bitwę czy wymiękłaś panno Candy? - zadrwił Erick wyciągając z bluzy Pokeball. Zdenerwował mnie tą niedorzeczną ksywą. Zawsze zwracał się do mnie po imieniu, a cwaniaczek wymyślił sobie nowy sposób denerwowania.
- Eevee! - zawołałam małego stworka. - Do boju!
Nawiązałam złośliwy kontakt wzrokowy z Erickiem, który po kilku sekundach wybuchnął śmiechem co jeszcze bardziej mnie zirytowało. Gadający Pokemon leżał na plecach obok mojej nogi bez żadnej chęci, aby wstać.
- Pobudka! - dotknęłam go delikatnie moim czarnym trampkiem. Powtórzyłam tą czynność kilka razy.
- To nic nie da. Jest zmęczony. - oznajmił Erick. Prawie przeżyłam zawał, kiedy niespodziewanie pojawił się obok mnie. - Nieźle go wczoraj wymęczyłaś.
- O czym mówisz? - zdziwiłam się. - Za dużo dałam mu karmy?
- To też. - zakrył usta z powodu nadmiernego chichotu. - Urządziłaś wczoraj niesamowite karaoke. Moja młodsza siostra była wniebowzięta. Zaczęła z tobą fałszować do dziesiątej wieczór.
Strzeliłam Pokerface. Biedak nie wiedział, że ten mały dureń dorwał się do mojego telefonu odkrywając Poketube. Trzy godzinne wycie w rytm najbardziej kiczowatych piosenek to był istny koszmar dla mojego słuchu. Później zza ściany przyłączyła się Molly wydzierając się niemiłosiernie. To cud, że przeżyłam. Oczywiście Erick oraz reszta członków jego rodzinki byli święcie przekonani, że ja tak wyję do księżyca. Nikt nie wie, że posiadam wkurzającego i gadającego Eevee nie posiadającego żadnego talentu muzycznego. Jednak jeszcze mieszkam z rodzinką Ericka.
- Masz naprawdę seksowny męski głos. - stwierdził. - Weźmiesz kilka lekcji u mojej siostry to wtedy będzie dla ciebie jakaś nadzieja. - Trzepnęłam go w głowę.- To ja ci powinnam wybić głupotę z głowy. - posłał mi cwaniacki uśmieszek. - Na początku musisz w przynajmniej minimalnym stopniu zacząć współpracę z twoim podopiecznym. Zaufanie to podstawa, jeśli chcecie wygrać bitwę. Później zrobię ci wykład na temat podstawowych wiadomości o Pokemonach. Twój wujek wspomniał, że ostatni raz miałaś styczność z prawdziwymi walkami siedem lat temu. Czasami też oglądasz walki na Poketube. Posiadasz dużą wiedzę, ale trzeba ją wykrzesać z twojego ptasiego móżdżka z moją małą pomocą. Schowaj Eevee do Pokeballa. - powiedział. Trzymałam w objęciach małego i słodko śpiącego stworka, który jeszcze prawnie nie był moim podopiecznym.
- Jeszcze go nie złapałam. - wyszeptałam zawstydzona.
- Musisz zrobić to jak najszybciej, zanim moja siostra odkryje ten fakt. Będzie chciała mieć w drużynie takiego słodziaka.
Wizja oddanie wkurzającego stworka była taką kuszącą propozycją, że rozważałam czy czasem nie oddać go w ręce Molly. Oczami wyobraźni widziałam jak blondynka robi z niego idealnego partnera do pokazów. Był ubrany w białe buciki, muszkę, cylinder i sztuczny uśmiech podczas występu. Byłby zachwycony.
- Schowaj go w bluzie. Będzie mu cieplej i wygodniej.
- Wygodniej? - zdziwiłam się.
- Jak chcesz dostać się do Ligii trzeba zadbać też o twoją kondycję.
- Twierdzisz, że jestem gruba? - zezłościłam się.
- Tego nie powiedziałem.
- Jak cię dogonię. - wrzasnęłam, kiedy zaczął biec truchtem. - To osobiście cię zabiję.

Byłam taka szczęśliwa, kiedy każdą wolną chwilę spędzałam z towarzystwie rodziny Graysonów. Ci mili ludzie przyjęli mnie pod dach jak własnego członka rodziny, że poczułam się naprawdę potrzebna i kochana. Doznałam tego o czym zawsze marzyłam. Rodzinną miłość. Oczywiście całymi dniami nie spałam do późna czy obijałam się zachowując się jak pasożyt. Przez cały czas zagłębiałam się w techniki bitewne Pokemonów oraz podstawowe fakty dotyczące tych uroczych stworków pod okiem Ericka.
Tak. Uroczych stworków. Z każdym dniem coraz bardziej przełamywałam się, aby choć w najmniejszym stopniu pogłaskać innego Pokemona niż Eevee. Nadal mi to przychodziło z trudem zwłaszcza, że wspomnienia z przeszłości wracały ze zdwojoną siłą przypominając mi jaką okropną trenerką byłam i nadal jestem. Jednak w głębi duszy miałam ochotę spotkać się z resztą moich starych towarzyszy, przeprosić i powiedzieć jak bardzo ich kocham.
Wracałam właśnie z zakupami, z których postanowiłam urządzić przepyszny obiad, kiedy zobaczyłam mojego dobrze znajomego przyjemniaczka z baru prowadzącego rozmowę z Erickiem. Wysoki chłopak zmienił się przez te trzy tygodnie, ale wszędzie rozpoznam ten jego cyniczny, pewny siebie uśmieszek. To ten frajer co zdobył popularność w Hoenn przez rozegranie jednej z najbardziej epickich bitew.
Chłopak bardzo się zmienił. Przefarbował swojego irokeza przez co wyglądał całkiem przystojnie, ale wybrał oryginalne odcienie. Z przodu białe kosmyki spadały mu niesfornie na czoło, a z tyłu prezentowały się czarne niczym nocne niebo włosy. Orli nos, intensywnie szare oczy oraz wyraźnie wyeksponowane kości policzkowe były jego atutami. Wyglądał całkiem znośnie. Miał na sobie czarną bluzę, bordowy podkoszulek doskonale podkreślający jego mięśnie, ciemne spodenki oraz granatowe, sportowe buty.
Podniosłam znacząco brew nie spodziewając się tutaj tego osobnika. Przerwałam rozmowę płci męskiej. Chłopak posłał mi zalotnego całusa na co zareagowałam obrzydzeniem. Erick wyglądał na podenerwowanego i pozbawionego pewności siebie. Co ten idiota mu zrobił?
- Jestem Lucas. - przedstawił się niczym prawdziwy dżentelmen. Zrobił ukłon. Przewróciłam teatralnie oczami i wystawiłam język, kiedy nie patrzył. Erick zakrył usta dłonią z powodu śmiechu. - Szukałem cię Candy. Taka piękna dziewczyna, a zadaje się z takim dupkiem jak Erick?
Zmarszczyłam brwi. Jakim prawem on obraża Graysona? Przecież to naprawdę odjazdowy i dobry chłopak. Poza tym to mój przywilej.
- Słuchaj kretynie. - popatrzyłam na piorunującym wzrokiem. - Jak dobrze pamiętam skopałam ci tyłek osiem lat temu na Lidze Hoenn. To była twoja pierwsza próba zdobycia Mistrzostw w tym regionie. Przypominasz sobie cukierkową dziewczynkę z Kalos? To ja. - zmarszczyłam gniewnie brwi.  - Tak się składa, że z przyjemnością to powtórzę jak spotkamy się w Lidze Kalos. Jeśli w ogóle dasz radę się dostać. Od mojego kumpla trzymaj się z daleka. Uwierz mi nie chcesz mieć ze mną na pieńku.
Wjechałam mu porządnie na dumę. Przez chwilę wykrzywił usta, ale potem wybuchł śmiechem.
- Jesteś takim mięczakiem jak zawsze. - stwierdził przyglądając się blondynowi. - Nie sądziłem, że zniżysz się do takiego poziomu, aby wynająć żeńskiego strażnika. A co do ciebie ślicznotko. Przyjmuję twoje głupie wyzywanie. Dam ci radę. Nie zadawaj się z nim. Ma na sumieniu o wiele więcej niż ci się wydaję. Prędzej czy później pokaże swoje prawdziwe oblicze.
Erick zagotował się z gniewu. Gwałtownie wypadł z podwórka prawie wyrywając z zawisów furtkę. Złapał Lucasa za fraki i wrzasnął mu w twarz kilka niecenzuralnych słów. Wspomniał coś, aby zostawił jego najbliższych i zajął się własnymi sprawami. Jeszcze nigdy nie widziałam Ericka w takiej furii. To cud, że nie doszło do rękoczynów. Coś czuję, że nie skończyłoby się na rozmowie, gdyby nie moje przerażenie wymalowane w oczach. Blondyn widząc je, opamiętał się. Ciężko oddychał, był czerwony na twarzy, w oczach przez ułamek sekundy widziałam szczerą i prawdziwą nienawiść. Nie znałam go od takiej strony. Zawsze był spokojnym, ułożonym chłopakiem. Jednak każdy posiada inne oblicza.
Chwyciłam go mocno na ramię i pociągnęłam w stronę domu. W myślach przelatywało mi milion pytań. Nie wiem czy byłam zła czy zawiedziona czy smutna. Co miał na myśli Lucas?
Jednego byłam pewna. Erick to mój przyjaciel. Prawdziwy przyjaciel. A kumpli nie opuszcza się nawet w trudnych chwilach. Jakakolwiek byłaby prawda to zostanę wierną koleżanką. Jeśli będzie chciał mi się zwierzyć to go wysłucham, a jeśli nie to nie będę naciskać. Tylko jedno nie daje mi spokoju. Dlaczego tak gwałtownie zareagował?
- Stary. - zwróciłam się do niego, kiedy znaleźliśmy się w ustronnym miejscu w ogrodzie. - Co ty odwaliłeś? O czym mówił ten dupek?
Chłopak napiął mięśnie. Wyraźnie weszłam na niebezpieczny temat, na który nie miał ochoty rozmawiać. Patrzył pustym wzrokiem w oddaloną przestrzeń. Jakby bał się spojrzeć mi prosto w oczy. Co do cholery przede mną ukrywa?  Zaczął się denerwować. Knykcie mu pobladły przez ciągle trzymanie dłoni w pięściach, zagryzł mocno dolną wargę i zaczerwienił się. Założę się, że będzie się jąkał. Dobrze go znam. Przynajmniej tak mi się wydaję.
Nie miałam ochoty go męczyć. Widziałam po nim, że zdenerwował się za bardzo spotkaniem z tym dupkiem. Jeszcze ja go postawiłam w sytuacji podbramkowej. Nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa, czyli chodzi o poważną sprawę. Widocznie chciał ukryć przede mną ten szczegół. Cóż niech pozostanie to jeszcze tajemnicą.
Byłam beznadziejna w relacjach z ludźmi, więc nie za bardzo wiedziałam jak przekazać mi, że nie chce na niego naciskać. Zaciągnęłam mu czapkę na oczy.
- Wyglądasz jak idiota. - stwierdziłam. - Nie przejmuj się tym dupkiem. Dla mnie jesteś spoko gościem.
Odwróciłam się w celu wrócenia po zakupy, które zostawiłam przed domem. Upuściłam je, kiedy Erick mocno wkurzył się na Lucasa. Grayson założył mi swoją czapkę na głowę.
- Jesteś mistrzem w pocieszaniu. - położył swoje ręce na mojej głowie i zaczął tarmosić.
- Idioto! Będę miała naelektryzowane włosy. - próbowałam go na oślep uderzyć pięściami. Te frajer unikał mnie jak ognia. - Zabiję cię! Tym razem nie żartuję!

- Tak babciu. - rozmawiałam ściszonym głosem. - Wyślę ci pocztą moje rzeczy. Tylko na przechowanie na czas mojej podróży. - chwila przerwy. - Tak. Postanowiłam zacząć wszystko od początku. Odwiedzę cię niedługo. W Shalour jest sala. Mama jest u ciebie? - kolejna pauza. - To całe szczęście. Nie mam najmniejszej ochoty spotkać się z nią w cztery oczy. - wysłuchuje długiego wywodu babci na temat tego, że matka naprawdę mnie kocha i tęskni. Przewracam teatralnie oczami. Rzeczywiście mnie kocha. Nie daje znaku życia od dwóch lat. Nie chce denerwować babci, więc przytakuję tylko twierdząco głową. - Dziadzio ma się dobrze? - kolejna krótka pauza. - Pozdrów go ode mnie. Obecnie mieszkam u mojego dobrego znajomego. - babcia zadaje krępujące pytanie. - To nie mój chłopak. Jego mama to siostra Joy. - wyraźna ulga. - Tak. Jutro wyruszam w podróż. Zamierzam zebrać całą drużynę do kupy, jeśli ich znajdę i wyrażą chęć. Tak. Bardzo cię kocham.
- Dlaczego szepczemy? - zaniepokoił się Eevee, kiedy skończyłam rozmowę. - I kim jest babcia?
- To mama mojej mamy. - oznajmiłam. - Dlaczego wyjadłeś całe zapasy mojego toffi?
Zauważyłam liczne papierki porozrzucane po podłodze.
- Toffi. - zrobił maślane oczka. - To najpyszniejsza rzecz jaką miałem w pyszczku.
- Toffee. - popatrzyłam na niego z uśmiechem na twarzy. - Tak będziesz miał na imię.
Spojrzał na mnie uważnie. Dostrzegłam w jego oczach pewne iskierki, które po chwili zgasły i wrócił stary, złośliwy Eevee.
- Kiedy zamierzasz mu powiedzieć?
Cholera.
Minęły trzy dni od spotkania z Lucasem, a Erick dopiero dzisiaj rano powrócił do swojego normalnego humoru. Chciałam już wyruszyć w podróż, ponieważ poczułam tego ducha przygody jak sprzed kilku lat. Nie wiedziałam, jednak jak mu o tym powiedzieć. I tak za dużo czasu skorzystałam z gościnności jego rodzinki.

Ja: Jutro wyruszam w podróż. Bardzo Ci dziękuję za przyswojenie podstaw. Opracowałam już swoją własną, unikatową taktykę. Posiadasz naprawdę uroczą rodzinkę. Poczułam się... kochana i nabrałam pewności siebie, a moja samoocena znacznie wzrosła. Pozdrowię wszystkie siostry Joy, na pewno wybiorę się na koncert Anabell i będę trzymała kciuki za Molly. Dostanie się do wymarzonej szkoły fryzjerstwa Pokemonów. Tylko przypilnują ją, aby jadła brokuły. A ty idioto odzywaj się czasami inaczej osobiście skopię Ci tyłek.

Wysłałam mu wiadomość. To najbardziej oryginalna i dziecinna forma pożegnania. Niestety nie potrafię popatrzeć na nich jak opuszczę ten raj. Będzie mi się serce krajało i zapragnę pozostać tutaj na zawsze. Odznaki same się nie zdobędą.

Erick: Co? Mieszkam dokładnie w tym samym budynku co ty, a nie mogłaś normalnie przyjść i oznajmić mi Twojej decyzji? -.-

Przez trzy tygodnie zajmowałam mały pokój w Centrum Pokemon. To była najlepsza decyzja, ponieważ nie chciałam zajmować królestwa nastolatka.

Ja: Nie lubię pożegnań. Ta chwila musiała nadejść prędzej czy później. W końcu muszę pokazać swojemu mistrzowi jakie postępy zrobiłam XD.

Erick: To teraz rozumiem, dlaczego byłaś dla mnie wyjątkowo miła wczoraj. Nie potrafiłaś mi tchórzu powiedzieć o swojej decyzji.

Ja: Nie jestem tchórzem, frajerze. Co powiesz na małą walkę dzisiaj? 

Erick: Luna wygra z zamkniętymi oczami.

- Toffee. Masz ochotę na bitwę? - spytałam się mojego upierdliwego Pokemona leżącego na łóżku.
- Tak. W końcu pokażę światu jaki jestem zajebisty.

Ja: Za pięć minut za Centrum. Mam nadzieję, że nie wymiękniesz.


Idiota nie wymiękł.  
Czekał na mnie ze swoim cwaniackim uśmieszkiem. Tak był pewny zwycięstwa, że miałam ochotę ponownie w niego rzucić moim Toffee. Atak latającego Eevee!
- Jeden na jeden. - oznajmił. - Wygrywa ten, którego Pokemon będzie zdolny do walki.
- Spokojnie maleńka. - wyszeptał Toffee. - Z łatwością pokonam tą panienkę i jego głupiego Pokemona.
Wszedł na boisko z taką gracją, że prawie przewróciłam się ze śmiechu. Eevee uniósł wysoko głowę, przybrał poważny wyraz pyszczka i podniósł ogon. Przestępował łapkami w zabawny sposób. Jakby tańczył. Cyknęłam mu kilka fotek. ,,Idealny kandydat do pokazów" - Pokesnap poszedł w świat.
Luna czyściła swój ogon całkowicie nie przejmując się dziwnym zachowaniem przeciwnika. Dobrze go ignorowała.
- Atrakcja!
No to mam prze...
Lisek zbliżył się do mojego kurdupla z maślanymi oczkami. Zaczęła na niego spoglądać zalotnie cały czas chowając pyszczek za puszystym ogonkiem jakby się wstydziła. Świetna aktorka. Po chwili posłał mu całusa. Ta tępa dzida nie wiedziała o co w ogóle chodzi. Otoczyły go małe serduszka. Później w jego oczach zaiskrzyły się malutkie serduszka. Eevee wystawił język, głośno westchnął i patrzył rozmarzonym wzrokiem w Fennekin.
- To była szybka bitwa! - stwierdził Erick.
Spanikowałam. Nie widziałam żadnego wyjścia z tak beznadziejnej sytuacji. Mogłam tylko liczyć, że po zadanych ciosach odzyska kontrolę nad sobą.
- Ognisty Podmuch! - wydał komendę. Chłopak schował ręce do kieszeni i patrzył na mnie dumnym wzrokiem. Wystawiłam mu język.
Fennekin nabrała powietrza i mocno dmuchnęła. Ogień zamienił się w pięcioramienną gwiazdę zbliżającą się z niezwykłą prędkością w stronę malca. Już oczami wyobraźni widziałam jak dostaje ochrzan za jego spalone futerko. Zdarzyło się zupełnie coś niesamowitego. Toffee potrząsnął główką pozbywając się uczucia zauroczenia. Jego puchaty ogon zalśnił srebrnym blaskiem i mocno uderzył w ziemię sprawiają, że otoczyła nas prawdziwa burza pisakowa. Zasłoniłam oczy, aby drobinki piasku nie dostały mi się do oczu. Wydarzyło się to tak szybko i niespodziewanie, że jeszcze nie otrząsnęłam się z szoku.
Jak kurz wystarczająco opadł zobaczyłam, że boisko znacznie się zmieniło. W ziemi było znaczne wgniecenie po ataku Toffee, a dalej rozciągały się małe wzniesienia, szczeliny czy inne nierówności. Byłam pod wrażeniem siły Eevee. Słyszałam, że należał do wielu trenerów i wiele przeszedł. Miał za sobą wiele godzin treningów, bitew i walk. Masę zwycięstw i porażek, które za każdym razem hartowały jego ciało i ducha. Widziałam w jego czekoladowych oczach chęć zwycięstwa. Ta determinacja dodała mi pewności siebie.
Luna nie była zadowolona z obrotu spraw. Obdarzyła nas nienawistnym wzrokiem.
- Miotacz Płomieni! - wrzasnął Erick wskazując na Eevee.
Wpadłam na pewien pomysł
- Odbij się! - pokazałam mu skałę.  - I Prędkość!
Nie powiem, że Miotacz Płomieni zrobił na mnie wrażenie. Zrobił i to naprawdę ogromne. Był niezwykle silny. Tylko trochę to przewidziałam. Trenowałam z Erickiem przez te trzy tygodnie i poznałam jego możliwości. Toffee odbił się od skały, zwinął w kłębek i otoczył się niezliczoną ilością złotych gwiazdek. Jeśli chodzi o wymyślanie takich kombinacji to jestem mistrzynią.
Eevee przybierał prędkości, ale Luna nie dawała za wygrana. Wzmocniła swój ognisty ruch powodując, że mój futrzak otoczył się gorącym kręgiem. Gwiazdki stanęły w płomieniach coraz bardziej odrywając się od kombinacji Toffee tworząc deszcz spadających komet. Eevee długo nie wytrzyma tego ruchu. Jednak z wielką determinacją zbliżał się do Fennekin męczącą się ciągłym zwiększaniem mocy ognia.
- Luna! Odskocz. - rozkazał Erick, kiedy pojedyncze gwiazdki spadały niczym grad.
Lisek odskoczył. Eevee rozbił się o ziemię z niebywałą prędkością i siłą.
- Toffee. - podbiegłam do niego, kiedy kurz opadł i mogłam zobaczyć poobijanego podopiecznego stającego z trudem na łapkach, aby dokończyć bitwę. - Wystarczy. - jego mina mówiła coś innego. - W takim razie... Taniec Deszczu!
Nad placem zebrały się burzowe chmury, z których zaczęły spadać pojedyncze krople. Miałam ogromną przewagę nad Fennekin. Jednak mój Toffee był zmęczony wcześniejszym ruchem, więc to kwestia czasu zanim bitwa się zakończy. Po kilku sekundach spadł prawdziwy deszcz. Pokemony były mokre, brudne i zdeterminowane.
- Ukryta Moc! Celuj w chmury!
- Prędkość! W chmury!
Jasnozielone kule oraz złote gwiazdki poszybowały w stronę chmur. Ataki spotkały się tworząc olbrzymi wybuch. Dym uniósł się, a Pokemony zostały odepchnięte. Siła była tak ogromna, że zasłoniłam oczy ręką. Straciłam równowagę i spadłam na trawę.
Młodzi trenerzy wyszli z Centrum Pokemon zaciekawieni rozwojem walki. Zauważyłam nawet siostrę Joy oraz Fletchlinga Anabell latającego nad boiskiem.
- Nic ci nie jest? - spytał Erick.
- Nie. - odpowiedziałam. - Toffee?!
Nasze Pokemony leżały nieprzytomne. Czyżby remis?
Luna zaczęła z ogromnym trudem wstawać. Jej futerko zaczęło błyszczeć. Ciężko oddychała. Głośno pisnęła wypuszczając z pyszczka ogromny Miotacz Płomieni. Miał jasnoniebieską barwę. To Pożar. Specjalna zdolność Fennekin.
Toffee otrzepał się z brudu i chwiejnie stanął na łapkach. Był wystarczająco zmęczony. Nie mogłam mu tego zrobić.
- Koniec. - zarządziłam. Podeszłam do Eevee i wzięłam go na ręce. Jego oczy się zaszkliły. - Czemu płaczesz?
- Przegrałem. - wyznał.  - Zawiodłem cię. Obiecuję, że następnym razem się bardziej postaram tylko proszę nie bij mnie.
- Ja cię nie uderzę. - powiedziałam. On się bał. Jakim potworem musiał być jego wcześniejszy trener, aby zrobić mu taką krzywdę? Złamałam umowę. Przytuliłam go. Lisek odwzajemnił uścisk, ale musi minąć sporo czasu zanim w pełni mi zaufa.


Nienawidzę pożegnań.
Stałam przed domem Graysonów żegnając się z całą rodzinką Ericka. Siostra Joy obiecała, że jej dalsza rodzina pracująca w Centrum Pokemon załatwi mi najlepsze miejsca do spania. Pan Grayson życzył mi samych sukcesów, Molly spytała czy nie może zatrzymać Toffee, a Anabell wręczyła mi przebieg trasy koncertowej po Kalos, abym ją odwiedziła w czasie występu.
Nienawidzę się przytulać.
Postanowiłam zrobić wyjątek względem Ericka. Przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam.
- Dziękuję. Nigdy nie będę potrafiła podziękować ci za pomoc.
- Nie ma za co.
- Erick. - zaczęłam, kiedy wsadziłam Toffee do koszyka na rowerze.  - Jesteś jedynym chłopakiem w Laverre, który nie zaprosił mnie na randkę.
Chłopak zarumienił się.
- Nie było okazji. - zaczął się tłumaczyć.
- Czekałam na twoje zaproszenie. - wyznałam.
- Co?
- Będę czekać, aż się zdecydujesz. - chwyciłam go za bluzkę i pocałowałam w policzek.
Po czym szybko odjechałam w stronę mieniącymi się kolorami Lumoise. Nie chciałam, aby widział jak się rumienię.
Będę czekać.




Hej kochani ^^ Jak się Wam podoba rozdział?




czwartek, 20 lipca 2017

Rozdział drugi

- Dlaczego jesteś cała w ketchupie? - zdziwił się wujek, kiedy pewnym krokiem przekroczyłam jego olbrzymie biuro. - Candy. Zachowuj się jak na młodą damę przystało. - upomniał mnie, kiedy położyłam nogi na jego ogromnym, mahoniowym biurku plamiąc przy tym ważne dokumenty. Wujek załamał ręce. - Niczego się wczoraj nie nauczyłaś?
- Nauczyłam. - oznajmiłam obojętnym tonem przeglądając w internecie śmieszne memy z Pokemonami. - Mam najgorszego wujka na świecie. W rzeczywistości każdy ma mnie daleko w poważaniu, ale nie zamierzam się zmienić w cukierkową, miłą dziewczynkę, aby nawiązać zdrowe relacje. Wolę być wredną, samotną Daphne. - wyznałam z udawanym entuzjazmem.
- Jak zawsze zachowujesz się niedojrzale. Twoja matka nie byłaby zadowolona...
- Nie mów mi co ona o tym sądzi! - zdenerwowałam się. Wstałam gwałtownie z czarnego, skórzanego fotela z irytacją wymalowaną na twarzy. - Nigdy w moim towarzystwie nie wspominaj o tej kobiecie. Tak samo o Deanu. - ochłonęłam lekko, kiedy zajęłam miejsce na fotelu krzyżując ręce. - Oni już dawno zostali przekreśleni z mojego życia. Teraz ty wszystko zepsułeś. - wyszeptałam. - Nie mam rodziny.
Wstałam ponownie z siedzenia, aby opuścić dobrze znane mi miejsce. Biuro wujka widywałam kilka razy w ciągu dnia. Znałam doskonale wszystkie skrytki, w których przechowywał nie tylko cenne dokumenty, ale i drogie cygara czy słodycze, które mu podkradałam. Czasami odnosiłam wrażenie, że doskonale wiedział o moich małych przestępstwach i sam dokupywał więcej słodkości. 
Biuro wujka było naprawdę ogromne. W samym centrum znajdowała się duża lada, na której stało zdjęcie jego ukochanej córki. Widywał ją bardzo rzadko z powodu byłej żony. Czasami jak wracałam późnymi wieczorami do domu widziałam go w okropnym stanie podchmielenia z rozczochranymi włosami, rozpiętą koszulą, butelką drogiego whiskey w dłoni oraz podkrążonymi oczami od płaczu. Obok niego spoczywał album ze zdjęciami Sophie. Chociaż tego nie okazywałam, martwiłam się o niego, ale niestety sam sobie zapracował na taki los. Dalej stało zdjęcie jego i mojej mamy z młodzieńczych lat, którego szczerze nienawidziłam, zegar oraz flakonik z białymi kwiatkami. Przy biurku stały też skórzane fotele, a na ścianie wisiał olbrzymi obraz przedstawiający starego, surowego mężczyznę liczącego pieniądze. Podobno był to brat ojca mojej mamy i wujka. Jakiś poważny mafioza, który wprowadził wujka w ten nielegalny świat. Ściany miały kolor kawy z mlekiem, mahoniowe szafy otaczały pomieszczenie, a na podłodze leżał beżowy, puszysty dywan.
Naprzeciwko mnie siedział mężczyzna, który poświęcił mi dwa lata swojego życia, aby użerać się ze smutną, zagubioną, buntowniczą nastolatką. Harold DeCatney jest czterdziestopięcioletnim mężczyzną, który pokazał mi jakie życie bywa ciężkie. Wujek dbał o swój wygląd. Normalką było to, że posiadał umięśnione ciało oraz urok osobisty działający na kobiety jak magnez. Posiadał szmaragdowe oczy z ukrytymi iskierkami, orli nos, duże usta, powalający, śnieżnobiały uśmiech. Ciemnobrązowe włosy z coraz widoczną siwizną układał w najmodniejsze fryzury. Kobiety jeszcze bardziej szalały za jego kilkudniowym zarostem. Do tego miał dobre poczucie stylu. Ubierał się najczęściej w koszulę, jeansy oraz eleganckie buty.
- Jak możesz tak mówić? - powiedział z lekkim załamaniem. - Prawda jest taka, że bliscy i ... Pokemony będą się o ciebie troszczyć. Poza tym chciałabyś chyba przypomnieć sobie swoje dobre chwile z dzieciństwa. - podsunął mi duże, różowe pudełko z kolorowymi makaronikami.  Z szybko bijącym sercem otworzyłam je.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to moja fotografia z drużyną Pokemonów. Mój ukochany pierwszy stworek przytulał się do mnie mocno. Później było zakurzone pudełko z odznakami z Hoenn i medal za dostanie się do Top 32 uczestników. Miałam tylko dziesięć lat, a to co zdobyłam było dla mnie ogromnym sukcesem. To stało się przed wypadkiem, zanim przeszłam traumę i zaczęłam obarczać się winą. Dalej znajdowała się tam masa zdjęć, rysunków, wspomnień oraz list... od matki na osiemnaste urodziny. Nawet nie pamięta, kiedy mnie urodziła. Spóźniła się z życzeniami całe dwa miesiące. 
- One na ciebie czekają. - wyszeptał. - Przebywają w Kalos. Na pewno za tobą tęsknią.
- Nie mogą. - powiedziałam załamana. Dolna warga zaczęła mi lekko drżeć. Walczyłam ze sobą, aby się nie rozpłakać. - Nigdy mi nie wybaczą tego co im zgotowałam. Taki okropny los. Nienawidzą mnie.
- Wmawiasz to sobie. - powiedział spokojnym tonem. - Największą krzywdę jaką im wyrządziłaś to wypuszczenie na wolność. One chciałby być z tobą w tej trudnej chwili. Nigdy nie przestały cię kochać.
- Powiedział mężczyzna, który handluje Pokemonami. - rzuciłam sarkastycznie przypominając sobie prawdziwy cel spotkania.
- Nie chcę, abyś spieprzyła sobie życie.
- Już za późno. -  oznajmiłam z uśmiechem. - Moje życie jest do bani. Zniszczyłam moją drużynę, nie znam ojca, nienawidzę mojej matki, z Deanem nie chce utrzymywać bliższych kontaktów, straciłam wszystkich przyjaciół i zostałam przez ciebie wywalona z domu.
- Zyskałaś prawdziwego przyjaciela. - stwierdził. Pokazał mi na wielkim telewizorze Ericka, który dyskutował z jednym z bodygardów wuja. Wyglądał przy nim jak mały, chudy chłopiec. Idiota. Zaraz znowu oberwie. - I Pokemon. - tym razem na ekranie pokazał się ten mały, wredny Eevee, który ponownie dokuczał Barry'emu. - Masz. - podsunął w moją stronę prawdziwą perełkę. Mój stary, jasnoróżowy Pokedex, i Pokeballe należące do stworków ze starego zespołu. Były one dość zarysowane i brudne. I jeszcze całkiem nowa szkatułka na odznaki. - Przekonaj się sama czy twoje Pokemony naprawdę cię nienawidzą. Przy okazji zabierz ze sobą Eevee. Na pewno się dogadacie. Barry nie daję sobie z nim rady. Ta szkatułka to na szczęście.
- I myślisz, że po twoim kazaniu wyruszę w podróż? Z tych rzeczy jestem tylko pewna, że Erick jest moim najlepszym kumplem. - wyznałam chłodno. - Nie zamierzam niszczyć życia moim starym Pokemonom. A te pamiątki schowaj. Nie są one mi potrzebne. Podobnie jak tamten Pokemon.
Wstałam obdarzając wujka chłodnym spojrzeniem. Trzasnęłam mocno drzwiami. Skierowałam się do mojej szafki zabierając z niej kombinezon i inne pierdoły, przed budynkiem spotkałam Ericka siedzącego niespokojnie na ławce.
- Następnym razem tutaj nie przychodź. - powiedziałam chłodnym tonem. - Możesz sprowadzić na swoją rodzinę wielkie nieszczęście. Takim ludziom lepiej nie podpadać. Sama sobie poradziłam. Bez twojej pomocy.
- Co się wydarzyło? - chwyta kierownicę mojego roweru.  - Płaczesz.
- Wydaję ci się. - odwróciłam wzrok. - Chce po prostu przemyśleć niektóre sprawy. W samotności. - oznajmiłam zdejmując mu rękę z kierownicy. Wskoczyłam na rower w celu odjechania, ale nastolatek chwycił za bagażnik i obdarzył mnie ciepłym wzrokiem.
- Czekam na ciebie w domu. - posłał mi delikatny uśmiech i powoli odsunął swoją dłoń. Przez ten czas panowała między nami dość przyjemna cisza, w której zdążyłam w miarę uspokoić oddech. Szybko odjechałam.
Słońce było wysoko na niebie. Ciepłe promienie delikatnie łaskotały moją bladą skórę. Włosy tańczące na wietrze zdecydowanie przeszkadzały mi w jeździe. Dawno minęłam tętniące życiem Laverre i skierowałam się na drogę numer czternaście prowadzącą do Lumiose. Na tej spokojnej ścieżce wśród ogromnych drzew, soczystych owoców, pięknych zapachów oraz śpiewu ptaków pozwoliłam sobie na uwolnienie emocji, rozdrapanie ran, które od dawna były zaklejone ogromnym, starym plastrem. W tej chwili został on boleśnie zerwany i sprawił, że wszystkie moje wspomnienia w jednej chwili wróciły z niezwykle zdwojoną siłą.
Nie płakałam od momentu pożegnania się z ostatnim Pokemonem. Nie uroniłam łzy, kiedy usłyszałam tyle strasznych rzeczy od mamy, gdy zostawiła mnie u wujka i nigdy nie wróciła. Nie płakałam, kiedy Dean postanowił opuścić mnie bez żadnego słowa pożegnania. Nie płakałam, kiedy znajomi po pijaku mówili jaka jestem okropna i rzucali niecenzuralne słowa na mój temat. Rozpłakałam się w momencie, kiedy zrozumiałam, że zostałam sama. Na zawsze.
Tylko Erick został moją nadzieją na lepsze życie.
Oparłam rower o dużą wierzbę rosnącą cztery metry od przepaści. Usiadłam pod magicznym drzewem ukrywając się pod tańczącymi, elastycznymi gałęziami. W oddali widziałam malutką Wieżę Pryzmatu mieniącą się kolorami. W tym miejscu dokładnie osiem lat temu razem z moim pierwszym Pokemonem obiecałam sobie, że zostaniemy mistrzami. Wszystko było wtedy idealne. Kochałam Pokemony i uwielbiałam z nimi przebywać, z mamą miałam dobry kontakt, a z Deanem byliśmy nierozłączni. Nawet podróżowaliśmy razem przez Hoenn.
Najlepsze czasy.
- Wyglądasz paskudnie. - skomentował mały stworek zjadając jagodę. - Teraz to dopiero moglibyśmy wystraszyć tego debila. - popatrzyłam na moje nogi, które były oblepione ketchupem.
-Dziękuję słodki futrzaku. Dlaczego tutaj przylazłeś? - podniosłam prawą brew domagając się odpowiedzi. Pewnie z rozmazanym tuszem do rzęs wyglądałam jeszcze straszniej.
- Lubię popatrzeć na ludzie nieszczęście. Czuję się wówczas taki szczęśliwy i podbudowany. Takie hobby. - nie wiedziałam czy Eevee mówi to poważnie czy tylko się ze mną droczy. - Poza tym miałem dość tej pierdoły, a ty zaoferowałaś całkiem ciekawą wycieczkę krajoznawczą.
- Kiedy wepchałeś się do mojego koszyka z rzeczami z pracy? - zdziwiłam się, że wcześniej go nie zauważyłam.
- Jak byłaś pochłonięta rozmową ze swoim chłopakiem. Całkiem spoko z niego gościu. Oferuję żarcie za darmo. - przyznał. - Wydajesz się o wiele ciekawszym towarzyszem niż banda tamtych kretynów. Powiedzmy, że w minimalnym stopniu cię polubiłem. - tym wyznaniem to mnie zaskoczył. - Co nie oznacza, że będziemy partnerami. Mam naprawdę ambitne plany do zrealizowania. Chcę zdobyć Puchar Mistrza jako najsilniejszy Pokemon. Niestety potrzebna mi jest jakaś pierdoła, która by mnie reprezentowała. - na buzi pojawił mu się chytry uśmieszek. Czyli o mnie chodzi. - Co prawda mój idealny trener powinien być wysportowanym, ambitnym młodzieńcem wzbudzającym strach we swoich przeciwnikach. Na początku wystarczy mi, że jesteś wredna jak ja. No i chwilowo odstraszasz wszystkich.
- Yyyy... dziękuję. - nie wiedziałam czy miałam odebrać to jako kpinę czy komplement. - Sam też nie jesteś idealny. Wolałabym Pokemona, który wyglądałby jak twardziel, a nie małej, puchatej kulki nadającej się do pokazów. No to oświecisz mnie, dlaczego miałabym wyruszyć w podróż?
- Chce zostać mistrzem. - oznajmił. - Poza tym nie masz dachu nad głową, nikt cię nie lubi, pragniesz się stąd wyrwać i odnaleźć swoich podopiecznych.
- Skąd wiesz? - zdziwiłam się. - Jakim cudem znasz ludzką mowę?
- Zostańmy przy tym, że ja będę walczył, a ty będziesz moją głupią trenerką. Nie zamierzam się wdawać z tobą w bliższe kontakty. Zakaz głaskania, przytulania, chowania do Pokeballa. Inaczej mogę ugryźć.
- Wystarczy, że nie będziesz się odzywał. Nie mam ochoty rozmawiać z uroczą kulką. - sztucznie się nim zachwyciłam. - Jak się będziesz odzywał to zabiorą cię na bolesne eksperymenty czy wystawy.
- Będę milczał. - powiedział ponuro. - Jak będziemy sami to wtedy cię podenerwuje.
- Jak chcesz futrzaku.


- Jesteś jedną z najbardziej szalonych i głupich osób jakie niestety miałem przyjemność poznać. - wyznał ze skwaszoną miną mały Pokemon. - I do tego jesteś żałosna.
- Zaczynam żałować, że zgodziłam się zostać twoją trenerką. Jesteś wkurzającym bucem. Szkoda, że nie wywaliłam cię z koszyka w czasie jazdy. - spiorunowałam go wzrokiem. Bezceremonialnie popchałam go w krzaki jagód, kiedy przeskoczyłam przez niski płotek ogrodu Ericka. Posiadał on naprawdę uroczy domek bijący ciepłem, rodzinną atmosferą i pachnący różami, ciasteczkami i cynamonem. Ściany miały odcień kremowy, a dachówka była ciemnobrązowa. Na każdym parapecie oprócz prowadzącym do pokoju nastolatka znajdowały się doniczki z kolorowymi kwiatkami. Sam ogród robił olbrzymie wrażenie. Był mały, ale przepełniony grządkami warzywnymi, ziołami, jagodami oraz pachnącymi kwiatkami. Obok domku mieściło się Centrum Pokemon.
- Dlaczego nie możemy wejść jak cywilizowane istoty do mieszkania? Wystarczy, że zadzwonisz do drzwi. - powiedział z irytacją.
- Wyglądam jak niewyspany potwór. - pokazałam mu moją twarz. Rozmazany makijaż, rozczochrane włosy i zły stan psychiczny. - Nie może zobaczyć mnie w takim stanie.
- Rzeczywiście jesteś brzydka. - stwierdził, kiedy położyłam go na parapecie i ze złością wypisaną na buzi obdarzyłam srogim spojrzeniem. Dopiero jak byłam jedną nogą w pokoju Ericka a drugą w ogrodzie zdałam sobie sprawę, że chłopak przebywa w swoim królestwie.
- Aaaa! - pisnęłam, kiedy zobaczyłam go bez bluzki. Chłopak podskoczył gwałtownie z powodu nagłego krzyku i zaczerwienił się jak burak, kiedy mnie zobaczył. Chwyciłam Eeveego, aby zakryć oczy. Cholernie się zawstydziłam.
- Przepraszam. - zaczął się tłumaczyć próbując zakryć swoją klatkę piersiową czarną bluzką. Eevee był zdegustowany całą sytuacją.
- Walcz! - wrzasnęłam na Pokemona. - Stalowe Skrzydła! Leć!
- Co? - zdziwili się obaj równocześnie.
Rzuciłam liska, aby poleciał całkowicie zapominając, że nie jest ptakiem. Ten wpadł w ramiona Ericka.
Zaczerwieniłam się cała na twarzy. Zasłoniłam oczy. Zachowywałam się jak wstydliwa piętnastolatka, która dopiero zaczęła interesować się płcią przeciwną. Erick przeżywał podobne problemy. Zauważyłam, że posiada umięśniony brzuch, wyraźnie obrysowane ramiona i tatuaż.
Po krępującym zdarzeniu osiemnastolatek wybuchł śmiechem.
- Będziesz zawodową trenerką. - szybko założył na siebie bluzkę. - Latający Eevee?! Tego jeszcze nie widziałem. Czyżbyś odkryła nową formę ewolucji?
Jego śmiech był zaraźliwy.
- Twoja mina była lepsza. - stwierdziłam. - Nie spodziewałeś się takiego ataku?
- Nie wiedziałem w ogóle, że posiadasz Pokemona. - przyznał, kiedy nasze oddechy się uspokoiły. - Myślałem, że nie bawisz się w trenera.
- Ten uroczy maluch. - stworek posłał mi spojrzenie przepełnione nienawiścią.  - przyczepił się do mnie. Taki mały, wkurzający Pokemon. Nie wiem czy możemy nazwać się partnerami.
- Idealnie do siebie pasujecie. - stwierdził przybierając minę filozofa. - Tak samo się nienawidzicie, uwielbiacie się wkurzać nawzajem, macie humorki oraz za uroczym wyglądem kryje się wredny charakter. - wyznał. - Powiedz mi tylko, dlaczego weszłaś przez okno?

Zostałam zaproszona na obiad u rodzinki Ericka. Państwo Grayson byli niezwykle mili, ale pomimo rodzinnej i ciepłej atmosfery byłam lekko spięta. Siedząc z nim przy jednym stole zauważyłam jak osiemnastolatek jest podobny do rodziców i sióstr.
Widok na cały stół przysługiwał panu domu, czyli Henry'emu Grayson'owi. Był on wysokim, krzepkim mężczyzną z krótkimi blond włosami, wyraźnie zarysowaną żuchwą, kilkudniowym zarostem oraz szmaragdowymi oczami przepełnionymi troską i ojcowską dumą. Miał on bladą skórę, umięśnioną sylwetkę oraz mocny głos. Sprawiał wrażenie dobrego i zabawnego. Biła od niego pewność siebie i duma. Mógł mieć czterdzieści pięć lat lub więcej. Zawodowo pracuje w branży budowniczej. Był ubrany w czerwono-zieloną koszulę i ciemne jeansy.
Naprzeciwko niego siedziała żona. Byłam zdziwiona, kiedy zobaczyłam uśmiechniętą siostrę Joy. Ta miła kobieta całkowicie inaczej wyglądała w rozpuszczonych włosach, jednak nadal była tą samą wesołą osobą. Miała na sobie jasnoróżową bluzkę, białe spodnie oraz bordowe pantofle.
Po lewej stronie od pana Graysona siedziała jego dwudziestoletnia córka Anabell. Miała ona krótkie blond włosy, mocny makijaż, jasnoniebieskie oczy oraz opaloną cerę. Była to śmiała, wiecznie uśmiechnięta dziewczyna z ogromnym zapałem. Miała na sobie miętową bluzkę z cienkimi, białymi paskami, jasnoróżowe spodenki oraz oryginalne czarne rajstopy. Obecnie studiuje pielęgniarstwo, ale jej życiowym marzeniem, które powoli się spełnia jest trasa koncertowa z zespołem po Kalos. Posiada małego, muzycznego ptaka przypominającego drozda.
Obok Anabell siedziała Molly, czyli żywiołowa dwunastolatka pragnąca zostać księżniczką. Na swój sposób jest naprawdę uroczą dziewczynką. Jest uparta jak but i ambitna jak mało kto. Widocznie wszystkie pociechy odziedziczyły po ojcu blond włosy. Miała długie włosy, jasną cerę, prosty nosek i błękitne oczy. Jak na swój wiek była bardzo niska. Była ubrana w jasnoróżową sukienkę, a na głowie miała wianek z białych kwiatów.
Naprzeciwko Molly siedział uśmiechnięty Erick. Rozmawiał ze wszystkimi, śmiał się wniebogłosy i dokuczał siostrom. Wyglądał jak młodsza kopia swojego ojca. Te same szmaragdowe oczy, blond włosy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i wysoki wzrost. Chłopak miał na sobie czarną bluzkę z krótkim rękawem, luźne, jasnoniebieskie spodnie i sexy, żółte skarpetki.
Dana przygotowane przygotowane przez siostrę Joy były naprawdę apetyczne. Pyszna zupa krem z dyni z grzankami, stek, brokuły i ziemniaki piętrzyły się na stole, a ja nie mogłam przełknąć ani kęska. Czułam się, że nadużywam ich gościnności i po prostu przeszkadzam. Jeszcze dzisiaj zamierzałam opuścić Laverre i pociągiem udać się do Shalour w celu zamieszkania lub przynajmniej przechowania dobytku i udania się w samotną podróż.
- Skarbie, zjedz coś. - zachęciła mnie miłym uśmiechem siostra Joy., kiedy mieszałam łyżeczką w zupie. - Musisz naprać sił. Od wczoraj nic porządnego nie zjadłaś. Twój Pokemon ma większy apetyt niż ty. - wskazała na Eeveego siedzącego na dywanie i proszącego swoimi słodkimi oczkami o trzecią porcję. Obok niego siedziała Luna oraz mały drozd dziobiący ziarna.
- Daphne. - Erick podsunął mi talerz brokuł. - To twoje ulubione warzywo. Daj przykład Molly. Pokaż, że tylko prawdziwe twardzielki jedzą brokuły.
Najmłodsza osoba przy stole ostentacyjnie prychnęła.
- Nigdy nie zjem tego obrzydlistwa. - stwierdziła. Uśmiechnęłam się lekko. Nabiłam na widelec brokuła.
- Jestem prawdziwy dinozaurem. - oznajmiłam. - Uwielbiam zjadać drzewa.
Wtedy wszystko nabrało tempa. Pokonałam tą barierę i znacznie otworzyłam się na ludzi. Byłam miła, ze aż strach. Rozmawialiśmy głośno, śmialiśmy się głównie z ciekawych historii z dzieciństwa Ericka na co od zaczerwienił się ze wstydu.
Późnym po południem, kiedy pakowałam ciuchy tą czynność przerwał mi Erick. Stał opart o framugę drzwi trzymając ręce w kieszeniach.
- Powinnaś się wypakować, a nie pakować. - zażartował. Zmienił ton na poważniejszy, kiedy zignorowałam jego uwagę. - Dokąd się wybierasz?
- Do Shalour. - wyznałam. - Będę kilka dni u dziadków i wyruszam w podróż.
- Podjęłaś tą decyzję przez rozmowę z twoim wujkiem? Wręczył mi pudełko z twoimi pamiątkami z dzieciństwa. Odznaki z Hoenn rzuciły mi się w oczy. Podobnie jak zdjęcie z twoimi podopiecznymi.
- Kto pozwolił ci grzebać z moich rzeczach? - zdenerwowałam się.
- Wszystko opowiedział mi twój wujek. - powiedział spokojnie chłopak. - O tym, że boisz się Pokemonów, o relacji z matką. Wszystko oczywiście powierzchownie. - wyznał. - Dlatego jesteś taka?
- Jaka?
- Zamknięta w sobie, wredna, sarkastyczna, skryta.
- Tak. - oznajmiłam spuszczając głowę z zawstydzenia. - Zrobiłam wiele złego w przeszłości. Nie lubię o tym rozmawiać. Wszystko już pewnie wiesz.
- Nie. Nie wiem, ale chce się dowiedzieć. W swoim czasie. Przyjaciele sobie pomagają Daphne. - unieruchomił mi głowę i zaczął targać po włosach.
- Idiota. - wrzasnęłam pomiędzy wybuchami śmiechu.
Eevee patrzył na to wszystko z politowaniem.




Hej ;D
Jak się Wam podoba rozdział? Jak tam u Was?

wtorek, 4 lipca 2017

Rozdział pierwszy

- Podaj coś mocnego. - oznajmiłam zajmując swoje ulubione miejsce przy barowym blacie. Mój dobry znajomy podał mi wcześniej przygotowany drink. Łapczywie wypiłam napój wysokoprocentowy z wyraźną nutką limonki. Postawiłam prawie pustą szklankę na blacie tak, że kostki lodu nawet nie zdążyły się roztopić. - Miałam dzisiaj naprawdę ciężki dzień w pracy. Szef groził mi, że wywali mnie na zbity pysk, przez przypadek złamałam mojemu kochanemu partnerowi rękę oraz urządziłam zabawę mającą na celu zbliżenie wszystkich do siebie, a dostałam za to opieprz od wujka. A twoje życie miłosne ma się dobrze? - spytałam z prawdziwym zainteresowaniem.
- Ten tydzień był bardzo owocny. Piękna blondynka obdarzona przez matkę naturę prawie pobiła się z rudowłosą ślicznotką z ognistym temperamentem o mnie. W międzyczasie urocza szatynka kokietowała mnie i wręcz błagała, abym zabrał ją na randkę. Fantastycznie całuje. - oznajmił z uśmiechem na twarzy.
Wymieniliśmy pomiędzy sobą charakterystyczne spojrzenia i równocześnie wybuchnęliśmy niepohamowanym  śmiechem. Nasza szopka trwała dobrą, dłuższą chwilę.
- Nie powinnaś teraz sprzątać stołówki z resztek po wojnie na jedzenie? - spytał się z wypiekami na twarzy. - Niech zgadnę! Całą robotę odwala Barry! Co naskrobał sobie tym razem ten nieszczęśnik, że znowu dopadł go twój gniew?
- Wyobraź sobie, że wyjątkowo sam doprowadził się do takiego stanu. Nawet nie przypuszczałabym, że ktoś tak perfekcyjnie potrafi jeździć na plastikowej tacy. - wyznałam śmiejąc się wniebogłosy z komicznej sytuacji. - Później wylądowałam na dywaniku u wujka, który wygłosił swoje wyniosłe przemówienie o moim dziecinnym zachowaniu, dobrym imieniu jego organizacji i kolejnej groźbie, że wyrzuci mnie z pracy i pozbawi dachu nad głową. Podejrzewam, że te dwie laski były nieźle wstawione i pokłóciły się o jakiegoś chłopaka.
- Zgadłaś! - uśmiechnął się. - Natomiast ta urocza szatynka to dopiero przesadziła z alkoholem. Opowiadała o tym, że chce wrócić do byłego.
- Zdesperowana. - stwierdziłam. - Spadła na same dno, jeśli chciała, abyś udzielił jej rady.
- Wielkie dzięki. - odparł ironicznie.
- Mój drogi. - zaczęłam. - Nie oszukujmy się. Jesteś po prostu przegrywem, jeśli chodzi o życie miłosne.
- Oj Daphne. - przeciągnął moje imię. - Nigdy ci nie zależało na pracy. A swoim wujkiem w ogóle się nie przejmujesz. Koniec świata nastąpi, kiedy dobrowolnie wykażesz chęć współpracy.
- A ty jak jakaś laska zgodzi się z tobą umówić na randkę będąc trzeźwą.
Ponownie wybuchnęliśmy śmiechem. Uwielbialiśmy prowadzić ze sobą takiego typu rozmowy, które z czasem przerodziły się w cotygodniowy zwyczaj. W każdy piątkowy wieczór po godzinie ósmej przychodziłam do małego pubu w rodzinnym mieście Laverre, aby wymienić inteligentną konwersację z Erickiem. Przez ten rok poznaliśmy się dostatecznie dobrze, że barman doskonale wiedział, kiedy miałam dobry humor, a kiedy gorsze dni i potrafił podać odpowiedni drink zanim złożyłam zamówienie.
- Słyszałaś o gwieździe jaka odwiedziła nasze cudowne miasteczko? I nie mówię wcale o ślicznotkach szykujących się na pokaz najnowszej kolekcji letniej Valerie. - rozmarzył się czyszcząc kufel.
- Masz na myśli tego niezwykłego trenera na widok, którego wszystkie gimnazjalistki piszczą?
- Tak. - potwierdził. - Podobno w Hoenn zdobył olbrzymi sukces. Dostał się do ćwierćfinału i zaprezentował publiczności najbardziej epicką i emocjonującą walkę w całych rozgrywkach.
- Ale z niego cienias. Przegrał. - skomentowałam. Oglądałam tą rozgrywkę na Poketube. - Znając życie odwiedzi dzisiaj nasz ulubiony pub. Założymy się, że będzie chciał mnie poderwać?
- To jest tak pewne jak to, że Arceus stworzył świat. Każdy przejezdny chce cię poderwać. Tutejsi już się nauczyli, że nie mają u ciebie żadnych szans. - stwierdził opierając się o blat. - Jeśli chcesz się założyć to musi to być naprawdę coś!
- Załóżmy się o czterdzieści Pokedollarów, że uda mi się od niego wyłudzić najdroższy drink z waszego menu.
- Wysoko mierzysz. Musisz go mocno upić lub oczarować, aby zapłacił za drinka prawie dwie stówy. - stwierdził. Podaliśmy sobie dłonie i wymieniliśmy między sobą złowrogie spojrzenia.
- Te napiwki. - wskazałam na skarbonkę przedstawiającą dziwnego, wielkiego kociego Pokemona. - Nie starczą ci do spłaty długu.
Po dwudziestu minutach do pubu weszła moja ofiara na co płeć damska zareagowała szeptami oraz przesłodzonymi chichotami. Mój przyjemniaczek był tak wysoki, że prawie zarył głową o sufit. Najbardziej w oczy rzucał się jego irokez w wręcz złotym odcieniu i strój mówiący, że miałam do czynienia z prawdziwym bad boyem. Był ubrany w biały podkoszulek, czarną, skórzaną kurtkę, jeansy oraz glany. Jednak to inna część jego ubioru sprawiła, że zaczęłam chichotać.
- Co za frajer ubiera okulary przeciwsłoneczne w nocy? - zasłoniłam usta dłonią, aby nie wybuchnąć śmiechem. Na twarz Ericka wkradł się uśmieszek.
- Może myśli, że okulary dodadzą uroku jego szpetnemu ryjowi? - prawie zakrztusiłam się resztą drinka. Przybiliśmy sobie wzajemnie żółwika. - Działaj tygrysico.
Zgodnie z moim przypuszczeniami przyjemniaczek usiadł obok mnie całkowicie ignorując moją osobę. To jedna z taktyk opracowanych przez typowych podrywaczy. Sprawdzają czy ich obiekt westchnień ukradkiem na niego zerka, aby po chwili wdrążyć kolejny etap mający na celu przedstawienie podrywacza w jak najlepszym świetle tak, że jego ofiara traci rozum i za wszelką cenę chce przypodobać się temu idiocie. Zajęłam się przeglądaniem Pokeface, kiedy niespodziewanie wujek wysłał mi zdjęcie moich rzeczy spakowanych w ogromne walizki.
- Co do cholery? - zezłościłam się, kiedy zobaczyłam mój dobytek spakowany i stojący przed drzwiami willi mojego szefa i jednocześnie wujka. Nawet pościel ładnie poskładał i umieścił obok walizki w kwiatki. Wstałam gwałtownie prawie przewracając krzesło i doprowadzając do zawału idiotę, który chciał mnie poderwać. Położyłam na blacie kasę za drinka i przegraną sumę za zakład. Nie miałam ochoty na żadne podrywy. Erick uniósł charakterystycznie jedną brew. Z jego mimiki twarzy wyczytałam zainteresowanie moją nagłą reakcją. Przewróciłam teatralnie oczami. - Zdzwonimy się.
Laverre to miasto słynące z sali Valerie zajmującej się słodkimi Pokemonami na widok, których mnie mdli. Kolejną atrakcją sprowadzającą tutaj turystów, a głównie damy z grubymi portfelami czy nastolatki marzące o zostaniu modelkami to pokazy kolekcji wcześniej wspomnianej liderki sali. Ta atrakcja całkowicie mnie nie interesowała jak większość dziewczyn z rodzinnego miasta. Wszystkie te wydarzenia omijałam szerokim łukiem.
Miasto nocą było niezwykle urokliwe. Srebrny księżyc rzucał jasną poświatę na wiecznie kolorowe ulice. Gwiazdki błyszczały niczym male światełka na ciemnym niebie. Droga była oświetlona przez duże lampy rzucające biały blask oraz przed drzewa ozdobione kolorowymi światełkami choinkowymi. Spacerowałam po brukowej ścieżce w otoczeniu bardzo ładnych domów i sklepów. Zazwyczaj podziwiałam ten romantyczny nastój, ale nie tym razem.
Nie potrafiłam określić jakie emocje mną kierowały. Z jednej strony byłam zła na wujka, że miał czelność wejść do mojego królestwa bez mojej wiedzy i pozwolenia. I jeszcze odstawił taki cyrk ze spakowaniem moich rzeczy i zostawienie je przed domem. Z drugiej strony zdałam sobie sprawę, że mogłam doprowadzić wuja do takiego stanu, że naprawdę spełni swoją groźbę i pozbawi mnie dachu nad głową.
Długo rozmyślałam nad intencjami, gdy po jakimś czasie zorientowałam się, że ktoś mi towarzyszy albo raczej na mnie poluje. Odkryłam ten fakt, kiedy mały, czarny Pokemon ugryzł moją nogę. Zirytowałam się.
- Puść mnie! - wrzasnęłam. Pokemon rozluźnił swoje kły, aby po chwili odczepić się od mojej smakowitej nogi. Spuścił głowę w geście przepraszającym. Patrzyłam na niego z politowaniem. Stworkowi widocznie było głupio, że chciał zjeść moją nogę, więc zaczął głośno mruczeć ocierając się o nią. Odsunęłam go delikatnie ode mnie. - Lepiej spadaj. Nie jestem osobą, za którą mnie uważasz. Nienawidzę Pokemonów. Należę do organizacji, która zajmuję się handlem takimi jak ty. - stworek przechylił głowę. Jaka ze mnie idiotka. Zaczęłam rozmawiać z głupimi Pokemonami. Gorzej stoczyć się nie mogłam.
Schowałam ręce w ciemnoróżowej bluzie i szybkim krokiem opuściłam zdezorientowanego Pokemona.
W ciągu piętnastu minut dotarłam do willi wujka. Przy bramie znajdował się mój dobytek. Jednak to zdjęcie było prawdziwe, a mój szef stracił cierpliwość. Nacisnęłam guzik domofonu.
- Co? - zaczął chłodnym tonem.
- Wujku, to ja Daphne. - powiedziałam. Starałam się, aby mój głos brzmiał pewnie, ale w rzeczywistości próbowałam za wszelką cenę się nie rozpłakać. - Możesz wpuścić mnie do domu?
- To jest mój dom. - oznajmił. - Mam serdecznie dość twojego zachowania oraz świecenia oczami za dziecinne żarty. Moje imię powoli traci szacunek w oczach pracowników, a liczba klientów drastycznie maleję przez pyskatą dziewuchę. Nie mam już sił, aby ciągle znosić twoje głupie pomysły. Miarka się przebrała.
- Nie możesz mnie wyrzucić! - wrzasnęłam.
- Masz już osiemnaście lat. Musisz sama o siebie zadbać. Od dzisiaj nie mieszkasz ze mną. Jutro zgłoś się do mnie do pracy po resztę swoich gratów.
- Gdzie ja mam przenocować? - w kącikach oczu pojawiły się łzy. Zdałam sobie sprawę, że wujek tym razem nie żartuje.
- To nie mój problem. - odrzekł oschle. - Jesteś już duża. Zadbaj o siebie.
Rozłączył się. Pustym wzrokiem popatrzyłam na luksusową willę, w której spędziłam dobre dwa lata. Przepych bogactwa zaczął mnie mdlić. Usiadłam ze zrezygnowaniem za dużej walizce w różowe kwiatki. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Schowałam głowę i zaczęłam płakać z bezsilności. Łzy same leciały mi po policzkach. Rzadko zdarzało się, abym płakała, ale sama napracowała sobie na swój los. Mimo to nie chciałabym, by ktokolwiek dowiedział się o moim momencie słabości. Jestem Candy. Perfekcyjna dziewczyna z charakterem.
Po fali szoku i załamania, którym towarzyszyły akty ciągłego wydzwaniania domofonem, próba rozwalenia bramy czy wysyłanie wiadomości zaczęła się era kontaktowania ze znajomymi, aby przenocowali mnie na jedną noc.
Zostałam sama.
Większość znajomych. których uważała, za bardzo bliskie osoby odwrócili się ode mnie, gdy wspomniałam, że już nie mieszkam z szalenie bogatym wujkiem. Reszta była w podróży, inny byli po przygodzie z alkoholem, gdzie poznałam kilka przykrych informacji na mój temat. Usunęłam wszystkie numery. Na liście kontaktów został tylko wujek, dziadkowie od strony mamy mieszkający w Shalour, Erick oraz Melody. Ta ostatnia to przyjaciółka z najmłodszych lat, ale nie miałam szans, aby się z nią skontaktować. Tydzień temu wyruszyła w podróż, a Erick jeszcze pracował.
Szczelnie otuliłam się bluzą. Po godzinie stwierdziłam, że przejdę się do Centrum Pokemon. Niestety wszystkie pokoje były zajęte, a ja nie chciałam za bardzo narzucać się zmęczonej siostrze Joy. Wróciłam pod dom wujka.
Dochodziła północ.
Słaby blask oświetlał ulice. Księżyc wyglądał jak zawsze niesamowicie. Zaczęłam powoli zasypiać oparta o bramę.
- Daphne? - usłyszałam znajomy głos. Mrugnęłam kilka razy, aby przynajmniej rozpoznać osobę stojącą przede mną. - Co ty tutaj robisz?
- Erick? - zdziwiłam się. - Skończyłeś dzisiaj wcześniej?
Chłopak zazwyczaj wracał po piątej nad ranem do domu. Musiało się wydarzyć coś niezwykłego, że szef wypuścił go wcześniej. Pomógł mi wstać.
- Co ci się stało? - zaniepokoiłam się, kiedy poświeciłam mu telefonem po twarzy. Prawe oko miał spuchnięte, łuk brwiowy miał poturbowany, w kącikach ust znajdowała się jeszcze strużka krwi.
- Nic poważnego. - uśmiechnął się. - Co się z tobą działo? Daphne, którą znam nigdy nie rezygnuje z zakładów lub możliwości złamania serca przystojniakowi. Dlaczego nie jesteś w domu?
Zupełnie inaczej tłumaczyło mi się powód mojej sytuacji znajomym, a którymi imprezowałam, a inaczej Erickowi, z którym żartowałam i szczerze rozmawiałam. Obawiałam się, że mnie wyśmieje.
- Zostałam z własnej winy pozbawiona dachu nad głową. Wujek miał mnie dosyć, więc bez uprzedzenia wyrzucił z domu. - wyjaśniłam mu szybko.
- Tak nie można. - stwierdził. - Zostaniesz u mnie tak długo jak będziesz chciała.
- Nie chcę się narzucać. - wyznałam zakłopotana.
- Nie mów głupstw. Od tego ma się przyjaciół. - uśmiechnął się. - Jest dość chłodno. Weź Lunę, a zrobi ci się o wiele cieplej.
- Kogo?
- Zapomniałem ci ją przedstawić. - wyciągnął Pokeball, z którego wyskoczył uroczy, żółty lisek z dużymi uszami i puchatym ogonkiem. - To mój starter. Fennekin. Bardziej lubi jak się mówi na nią Luna. Śmiało. Uwielbia się przytulać. - Patrzyłam z przerażeniem na małego liska czekającego na pieszczoty. Nie miałam najmniejszej ochoty dotykać tego stworzenia. - Boisz się takiego słodziaka? - uśmiechnął się szczerze. Wziął Lunę na ręce i mocno przytulił. Ta zaczęła go lizać radosna jak nigdy, a jej futerko delikatnie zaczęło świecić. - Trzymaj. - podał mi startera. Nieśmiało ją zabrałam  trzymając jak najdalej od siebie. Erick patrzył na to z politowaniem. Rozpiął mi bluzę, wsadził liska i zapiął do połowy. Teraz wyglądałam jak kangur z małym dzieckiem.
- Czuję się idiotycznie. - skomentowałam to.
Nastolatek wybuchnął śmiechem. Zabrał moje pokaźne walizki oraz plecak. Ja prowadziłam rower ze stertą innych rupieci. Byłam tak bardzo zmęczona, że nie pamiętam dokładnie, kiedy dotarłam do domu Ericka...
Obudziły mnie ciepłe promienie słoneczne wdzierające się przez żaluzje. Przeciągnęłam się zadowolona. Spało mi się wyjątkowo dobrze. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że nie znajduję się w moim uroczym królestwie tylko w męskiej jaskini.
Pokój był malutki, ale przytulny. Ściany miały odcień zgniłej zieleni, podłodze leżał puchaty, czekoladowy dywan, łóżko było duże oraz wygodne. W kącie stało biurko zawalone książkami. W podobnym stanie znajdowała się jedna szafka i stolik nocny. Jednak największe moje zainteresowanie wzbudziła półka, na której znajdował się puchar oraz szesnaście odznak.
Podeszłam bliżej do półki z niezwykłymi nagrodami. Obok pucharu stało małe zdjęcie przedstawiające szesnastoletniego Ericka dumnie trzymającego trofeum w towarzystwie sześciu Pokemonów, w tym jednym z nich była Luna. Uśmiechnęłam się na widok szczęśliwego chłopaka. Na zdjęciu miał odrobinę dłuższe włosy, które związywał w kitkę, czekoladowe oczy lśniły mu nieopisaną radością.
- Daphne. - wszedł niespodziewanie. Zamarł, kiedy trzymałam jego zdjęcie. Zaczerwieniłam się z zawstydzenia. - Co chcesz na śniadanie?
- Przepraszam. - zaczęłam. - Nie chciałam...
- Nic się nie stało. - uśmiechnął się. - Chodźmy na śniadanie.
Erick pomimo moich próśb zrobił mi tosty z serem oraz herbatę. Czułam się trochę niezręcznie, kiedy siedzieliśmy naprzeciwko siebie konsumując wspólnie śniadanie.
- Nie smakuje ci? - zaniepokoił się. Spojrzałam na niego lekko wymuszonym uśmiechem. Miał podbite prawe oko, dużego plastra nad prawą brwią i lewym policzku. Postanowiłam się rozluźnić.
- O jaką laskę się biłeś? - wróciła stara Daphne. - I dlaczego nie pochwaliłeś się tym, że zostałeś Mistrzem Pokemon w Sinnoh? Stary to ogromne osiągnięcie.
- Nie mam się czym chwalić. Wygrałem Ligę i tyle. Nic wielkiego... - wyznał z zakłopotaniem. - Wczoraj... wdałem się w bójkę z jednym klientem. Nic poważnego.
- Jesteś cholernie skromny.
- A ty cholernie upierdliwa.
Wybuchnęliśmy szczerym śmiechem.  Wróciliśmy do obrażania siebie nawzajem i rzucania nietypowych komentarzy. Przybyła mi pewność siebie i niewyparzony język.
Wzięłam prysznic i ubrałam się w czarne, krótkie spodenki, bluzeczkę w kolorowe lizaki i jasnoniebieskie trampki. Włosy związałam w uroczego koka. Postanowiłam postawić na mocniejszy makijaż niż zazwyczaj.
Przed wyjściem do pracy spytałam się Ericka:
- Dlaczego nigdy nie powiedziałeś mi, że jesteś Mistrzem Sinnoh?
- Długa historia. - wyznał patrząc z zamyśleniem w niebo. - Może kiedyś podzielę się z tobą tą tajemnicą, ale na razie trudno mi o tym mówić.
- Rozumiem. - wyznałam. - Jeszcze raz dziękuję za nocleg. - przybiliśmy sobie żółwika.
- Wróć na obiad. I pokaż kto tutaj rządzi.

- Hej Barry. - przywitałam się z uroczym uśmieszkiem z moim partnerem. Chłopak wyglądał jakby spotkał się z lwem lub największym mięśniakiem na siłowni. Brązowe włosy były rozczochrane na wszystkie strony, w zielonych oczach zobaczyłam panikę, ciężko oddychał, twarz miał podrapaną, służbowy kombinezon był również rozszarpany. Prawą rękę miał w gipsie.
- O Candy. - jego postawa zmieniła się na pewną siebie. Jakby wszystko miał pod kontrolą.
- Spotkałeś się z chłopakiem swojej byłej? - spytałam go ironicznie.
- Zabawne. Karmiłem moje podopiecznego. - pochwalił się unosząc dumnie głowę. - Dostałem go dzisiaj od szefa, abym mógł wyruszyć w podróż i wygrać Ligę. Jest niezwykle groźnym i trudnym Pokemonem. Podobno miał kilku właścicieli, a ostatni sam nad go oddał. Jak się go dobrze wytrenuje to, wtedy będę mógł osiągnąć wszystko.
- Chętnie go zobaczę. - stwierdziłam kierując się do pomieszczenia, z którego przed chwilą wyszedł.
- To potwór. - oznajmił torując mi drogę. - Na twoim miejscu nie ryzykowałbym.
- Nie bądź śmieszny. - powiedziałam. - Pokemony na mój widok same uciekają.
Odepchnęłam go i weszłam do ciemnego pomieszczenia pełną skrzyń. Nigdzie nie widziałam tej bestii. Stanęłam obok jednej skrzyni i czekałam na tego potwora. Wiedziałam, że chce skoczyć na mnie. Po dłuższej chwili to uczynił. Byłam znacznie szybsza od niego, więc złapałam tą... uroczą kulkę za kark. Pokemon szarpał się, a ja powstrzymywałam się od śmiechu.
Stworek był małym liskiem z brązowym futerkiem. dużymi uszami. puszystym ogonkiem i beżowym kołnierzykiem.
- Jesteś prawdziwą bestią, że tak zalazłeś za skórę temu idiocie. Już cię lubię. - wyznałam.
- Gadasz od rzeczy. - uśmiechnął się. - Wyobraź sobie, że ten frajer chciał zostać moim trenerem. Ciekawe kto kogo by tu trenował.
- Gdybyś widział jego minę. - wybuchnęłam śmiechem. Położyłam stworka na ziemi. - ,,Jest niezwykle groźnym Pokemonem" - przedrzeźniałam Barrego. Malec tarzał się ze śmiechu. - Wyglądał jakby został napadnięty przez wściekłego goryla. Nie wiem jak to zrobiłeś, ale jesteś wielki. Co powiesz, aby nastraszyć tego idiotę jeszcze raz?
- Zamieniam się w słuch.

- Barry, Barry. - jęczałam.
- Sweetie? - zaniepokoił się. - Co się stało?
Wyszłam z pomieszczenia z upiornym wzrokiem. Całe ręce i nogi miałam w keczupie.
- Candy? - zapiszczał jak mała dziewczynka.
- Miałeś racje. ON jest potworem.
Lisek niespodziewanie wyskoczył z pokoju głośno szczekając. Na pysku miał bitą śmietanę, która symulowała wściekliznę. Chłopak uciekł krzycząc jak mała dziewczynka. Gdy już go nie było widać wybuchnęliśmy śmiechem.
- Widziałeś jego minę?
- Tak! Jesteś genialna!
Po kilki minutach uspokoiliśmy się.
- Nie wiedziałam, że Pokemony potrafią mówić...
- Nie potrafią. - odpowiedział. - Jestem wyjątkowy. Odzywam się do wybranych osób, które nie są idiotami.
Chciałam się zapytać jakim cudem jest to możliwe, aby Pokemon mógł mówić, kiedy usłyszałam komunikat.
- Candy. - mój wujek wydarł się przez radiowęzeł. - Do mojego gabinetu! Natychmiast!
Ale mam przerąbane...




Hej :D
Jak się Wam podoba rozdział. Za wszelkie błędy przepraszam, ale za chwilę znikam i jadę na zajęcia dodatkowe, więc wieczorem poprawię. Następny rozdział pojawi się za dwa tygodnie, ponieważ wyjeżdżam na wakacje, ale spokojnie będę miałam kontakt z internetem...jeśli nie skończy mi się pakiet XD. Jak się domyślacie tym gadającym Pokemonem jest Eevee. Jak myślicie w jaką formę ewoluuję? A jak jest Wasza ulubiona ewolucja Eevee?

sobota, 1 lipca 2017

Hej ;D

Powracam po dość długiej przerwie z dawką prawdziwej świeżości i weny. Chciałabym podzielić się z Wami moim nowym opowiadaniem. Moje ,,Gwiazdy Sinnoh" zawieszam na czas nieokreślony. Teraz zaprezentuję Wam całkowicie coś nowego. Oto mały przedsmak..

Daphne każdej napotkanej osobie przypomina słodką, uroczą dziewczynkę z dobrymi manierami. Pomaga jej również w tym fakt, że posiada burzę różowych włosów, ładną buzię oraz to, że najbliższe osoby wołają na nią ,,Candy" lub ,,Sweetie". W rzeczywistości Daphne to wredna, złośliwa, sarkastyczna osiemnastolatka, która pracuje jako młoda agentka dla tajnej organizacji Dark Side zajmującą się handlem Pokemonami. Nastolatka nawet tutaj jest pobłażliwie traktowana przez innych z powodu wuja, który jest jednocześnie głową organizacji oraz prawdziwą zmorą dla sierżant Jenny.  Dziewczyna postanawia przejąć jedną z najtrudniejszych misji polegających na  zdobyciu tytułu Mistrza Pokemon. Problem rozpoczyna się na samym starcie, ponieważ Daphne z szczerego serca nienawidzi tych małych, uroczych stworków...