poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Rozdział czwarty

- Cholerny telefon! - wkurzyłam się na komórkę, która wyłączyła się z powodu niskiego poziomu baterii w centrum Lumiose. Powoli zbliżała się godzina dziesiąta wieczór. Srebrna tarcza księżyca oświetlała tętniące życiem miasto, małe gwiazdki wesoło migotały, Wieża Pryzmatu zaświeciła się kolorami tęczy podobnie jak latarnie. Ludzie zaczynali prawdziwe nocne życie lub wracali do wygodnego łóżka. Zmęczona długą podróżą miałam ochotę znaleźć się w gronie szczęśliwców posiadających łóżko. Stałam oparta o most próbując uruchomić telefon i przeklinając się w myślach, że nie naładowałam go wcześniej u Ericka. Eevee przyglądał się mojej walce z komórką z obojętną miną. Ziewnął głośno i zwinął się w kłębek w koszyku. Przewróciłam teatralnie oczami. - Dziękuję za pomoc.
- Wyluzuj. - powiedział spokojnym głosem. - Mamy dużo czasu na znalezienie Centrum Pokemon.
Rzeczywiście. Byłam cholernie zmęczona kilkugodzinną wycieczką rowerową, spocona przez czerwcowy upał, rozkojarzona przez hałas. Nie znałam dobrze miasta, szczerze powiedziawszy byłam tutaj ostatnio osiem lat temu, a wiele się zmieniło.
- Zapytaj o drogę. Schowaj swoją dumę do kieszeni i zaczep tamtą dziewczynę. Wygląda na w miarę ogarniętą. - pokazał na nastolatkę w moim wieku siedzącą na ławce.
Z zrezygnowaniem wypisanym na twarzy podeszłam do dziewczyny zajętej przeglądaniem internetu w telefonie. Nieśmiało ją zagadałam:
- Przepraszam. - zaczęłam. Dziewczyna nie zwróciła na mnie uwagi. Poczułam się lekko zażenowana tą sytuacją. - Przepraszam. - powiedziałam o wiele głośniej. - Wiesz może, gdzie znajduje się Centrum Pokemon?
Kolejny raz mnie zignorowała. Położyłam jej dłoń na ramieniu. Nastolatka zareagowała bardzo gwałtownie. Odsunęła się ode mnie w mgnieniu oka i obdarzyła podenerwowanym spojrzeniem.
- Nasz aniołek znalazł sobie cukierkową przyjaciółkę. - wyrwał mnie z rozmyśleń ironiczny, żeński głos.
Spojrzałam wyzywającym wzrokiem na dziewczynę. Przede mną stała prawdziwa fanka punku. Nastolatka była znacznie wyższa ode mnie. Posiadała fioletowe tęczówki przepełnione pogardą, usta pomalowane na czarno, prosty nos, kolczyki na brwiach i jasną cerę. Prawy bok głowy miała wygolony, a pozostałą resztę zajmowały średniej długości czarne włosy. Miała na sobie biały podkoszulek, ramoneskę, spodnie w kolorze khaki oraz glany z ćwiekami.
Jej przyjaciółka obdarzyła mnie szyderczym uśmiechem. Nastolatka miała długie blond włosy z różowymi końcówkami, jasnoniebieskie oczy oraz kolczyk w wardze. Była ubrana w zieloną, neonową bluzkę z krótkim rękawem, czarne szorty oraz trampki wysokie po kolana.
- Pasujecie do siebie. - stwierdziła blondynka podchodząc do przestraszonej dziewczyny siedzącej na ławce. - Tak samo głupiutka, naiwna i niepotrzebna.
Spojrzałam na spanikowaną dziewczynę. Miała dość nietypową, ale ładną urodę. Posiadała krótko ścięte białe włosy wpadające w srebrny odcień, lawendowe tęczówki, jasną karnację, mały nosek, pełne i jasnoróżowe usta oraz delikatne rumieńce. Była dość drobna i chuda. Miała na sobie ciemnofioletową bluzkę z krótkim rękawem, czarne spodenki, białe trampki i jasnofioletowy plecak. - Coś wam nie pasuje? - opanowałam się przed rzuceniem wyzwisk. Od samego początku mnie wkurzyły. Mój poziom użerania się z głupimi dziewuchami już dawno został przekroczony. Sięgnął zenitu, kiedy blondynka wyrwała kolczyka z ucha przestraszonej białowłosej. Tamta trzymała się za obolałe ucho, a łzy stanęły jej w oczach.
Dostrzegłam pewien szczegół. Przed oczami stanęła mi postać mojego wiecznie uśmiechniętego dziadka, wspomnienie smaku ciastek z cynamonem oraz ogród różany. Później bardziej przygnębiająca część. Jak matka kpi z dziadzia.
Nie wiem jak do tego doszło. Wszystko wydarzyło się pod wpływem emocji i braku kontroli. Zafundowałam blondynce mocny cios w policzek. Nastolatka nie spodziewała się ataku z mojej strony, więc nie zdążyła zareagować. Upadła na ziemię trzymając się za obolały policzek.
- Co ty kurwa wyprawiasz? - wrzasnęła.
Nie odpowiedziałam jej, ponieważ dostałam prawym sierpowym od drugiej przyjaciółeczki prosto w nos. Uderzyła mnie tak mocno, że straciłam równowagę i przewróciłam się na rower. Miałam niewygodne lądowanie. Z nosa powoli spływała mi krew. Toffee w ostatniej chwili skoczył na ławkę unikając bolesnego spotkania z ziemią.
- Jakim prawem lalunio nam podskakujesz? - wkurzyła się czarnowłosa. Położyła swoją prawą nogę na moim brzuchu i mocno ją naprężyła sprawiając mi niewyobrażalne cierpienie. Z trudem ukrywałam ból.
Niespodziewanie skoczył na nią wkurzony Toffee. Ugryzł ją mocno w prawą dłoń i za wszelką cenę nie chciał rozluźnić uścisku. Nastolatka pociągnęła go mocno za ogon. Jak zawył z bólu, rzuciła nim o ziemię. Znajoma blondynka chciała podnieść rękę na mojego Pokemona i białowłosą. Coś we mnie pękło.
Wbiłam długie paznokcie w nogę rywalki i mocno odepchnęłam od siebie. Każdy ruch sprawiał mi trudność. Blondynka nie czekała na specjalne zaproszenie. Wymierzyła mi cios prosto w lewe oko. Zatoczyłam się, ale udało mi się utrzymać równowagę i wyzywającym wzrokiem obdarzyć głupie księżniczki. Co prawda moje poszkodowane oko było lekko przymrużone. To nie złamało ducha walki. Kopnęłam blondynkę w brzuch. Ta pisnęła i upadła na ziemię.
- Lepiej ze mną nie zadzierać. - wrzasnęłam. Musiało to wyglądać zabawnie z ich perspektywy, kiedy z przymrużonym okiem oraz ledwo trzymając się na nogach zapewniałam je o mojej sile.
- Za dużo sobie pozwoliłaś. - wyznała czarnowłosa z parszywym uśmieszkiem na twarzy. - My teraz pokażemy ci naszą prawdziwą potęgę.
- Ej! Laski się biją! - krzyknął jakiś młody trener napalony wizją bitwy dziewczyn. Białowłosa straciła cierpliwość. Mocno popchała moją rywalkę na blondynkę.
Toffee użył Podwójnego Zespołu tworząc kilkanaście kopii otaczając dwie bezradne dziewczyny. Przypadkowi ludzie mijali nas z obojętnością, a grupka chłopaków chciała nas nagrać, ale mój sprzymierzeniec wystarczająco mocno się zdenerwował, aby odgonić niechciane towarzystwo z miejsca zdarzenia. Eevee użył Tańcu Deszczu zsyłając olbrzymie, ciemne chmury na całe miasto. Zaczął padać intensywny deszcz.
Byłam cała mokra. Podałam białowłosej jej własność, która wcześniej wypadła blondynce. Aparat słuchowy. Zamigałam jej kilka razy, że nic się nie stało. Podniosłam rower.
- Jeszcze raz ją zaczepicie to bardziej skopię wam tyłki. - zagroziłam. - Toffee będzie mniej milszy.
Zawołałam mojego podopiecznego i szybko wsadziłam go do koszyka. Wskoczyłam na mój składak. Laski już nie były takie groźne, kiedy usłyszały policyjną syrenę. Szybko odjechałam. Unikałam sierżant Jenny jak ognia. Niczym błyskawica pomknęłam po nieznanych uliczkach.
- Toffee. - zaczęłam. Byłam bardzo zmęczona. Na policzki wkradły mi się rumieńce z powodu dużego wysiłku. - Nic ci nie jest? - wyciągnęłam mokrego Pokemona z koszyka, aby sprawdzić jego stan zdrowia.
- Candy. - wyszeptał. - To było niesamowite. Jesteś prawdziwą twardzielką z zawodowymi pięściami. Nawet nie sądziłem, że w tak chuderlawym ciele kryje się taka siła.
- Bardziej nazwałabym to głupotą. - oznajmiłam. - Mamy przerąbane. - oparłam rower o ścianę. Schowałam twarz w dłoniach i kucnęłam. Znowu nie kontrolowałam swoich emocji. - Stary. Mogę pójść do więzienia za pobicie. Jak jeszcze dowiedzą się o moich czarnych interesach to dostanę dożywocie.
- Nie jest tak źle..
- Toffee. - wyszeptałam. - Zaczęłam bójkę, uderzyłam dwie dziewczyny, uciekłam z miejsca zdarzenia i naraziłam tamtą dziewczynę na jeszcze większe cierpienie. Te pustaki tak łatwo nie odpuszczą. To tylko kwestia czasu zanim sierżant Jenny mnie znajdzie. - wyznałam ze łzami w oczach. - Znowu wyglądam jak potwór?
Popatrzyłam na Eevee. Miałam rozmazany makijaż, potargane włosy, spuchnięte oko, lekko krzywy nos, zaschniętą krew na białej bluzce w różowe kwiatki oraz byłam przemoczona do suchej nitki.
- Dla mnie jesteś najpiękniejsza. - oznajmił. Wślizgnął się w moje ramiona i mocno się do mnie przytulił. Kochany pieszczoch.
Zaczęło porządnie padać. Nie chciałam się, jednak nigdzie ruszać. Było mi wygodnie jak tuliłam ten mały kłębek, który sprawiał, że zaczęłam się uspokajać. Czułam jak pojedyncze krople spływają po moim ciele i ciuchy wchłaniają wodę. Przeszły mnie ciarki po plechach. Podniosłam lekko głowę i zobaczyłam mężczyznę z olbrzymim uśmiechem na twarzy.
Nasze spojrzenia się spotkały. Wpatrywaliśmy się w siebie jakbyśmy się wcześniej spotkali, ale nie mogliśmy sobie przypomnieć, kiedy to miało miejsce i w jakich okolicznościach. Mężczyzna przymrużył oczy.
- Kojarzę cię. Takiej cukierkowej twarzy się nie zapomina. - wyczułam ten sarkazm.
- Twój tyj wydaje się znajomy. - przyznałam. - Zawsze jak wyskakiwał mi w telewizji, zmieniałam kanał.
- Przypominam sobie. Jesteś tą denerwującą trenerka, która osiem lat temu przyszła po startera z tym wrednym dupkiem.
- Deanem. - dokończyłam. Już go polubiłam. Nazwał tego frajera dupkiem. - Ty jesteś tym nadwrażliwym profesorem, który nie dał nam pierwszych Pokemonów.
- Spóźniliście się na ich odebranie.
- Kilka godzin..
- Dwa tygodnie.
- Jako profesor nie powinieneś być milszy? - zauważyłam.
- Nie dla pyskatych i irytujących trenerek. - wyznał.
- Chodź młoda. - podał mi rękę i pomógł wstać. - Nie tylko ty miałaś dzisiaj cholernie beznadziejny dzień. Jestem profesor Sycamore. A ty jesteś...
- Daphne. - przedstawiłam się. - Pyskata i irytująca trenerka. Z tą różnicą, że mam osiemnaście lat. Komu podpadłeś stary?
Profesor był ode mnie wyższy o dobre dwadzieścia centymetrów. Długie włosy w kolorze kruczoczarnym były całe mokre i przykleiły mu się do twarzy, jasnoniebieskie oczy iskrzyły się smutkiem i rezygnacją, na cienkich ustach zobaczyłam strużkę krwi. Miał na sobie granatową koszulę, czarne spodnie, bordowe trampki oraz skórzaną kurtkę. Wyglądał całkowicie inaczej niż ten miły profesor w białym kitlu zapraszający do odebrania pierwszego Pokemona z jego laboratorium. Prowadził mój rower, a ja trzymałam Toffego i parasol.
- Szkoda gadać. Powiem tylko jedno. Kobiety to przebiegłe żmije. A tobie kto zaserwował tą piękną śliwkę na oku?
- Ludzie to paskudne istoty. Okrutne i w dodatku bez serca.
- Masz ochotę na ciepłą herbatę? Chciałbym usłyszeć kto tak zalazł ci za skórę.
- Pewnie stary. - wyznałam z uśmiechem na twarzy.
 Po kilku minutach spaceru dotarliśmy do olbrzymiego budynku będącego laboratorium Sycamore, ale jednocześnie pełniącego funkcję jego dużego domu. Często przyjmował gości, więc użyczył mi jeden z pokojów. Po godzinie byłam jak nowo narodzona.
Spotkaliśmy się w przytulnym salonie profesora. W kominku tańczyły wesoło płomyki ognia dając przyjemne ciepło. Bosymi stopami jeździłam po puszystym, jasnobrązowym dywanie. Siedziałam na ciemnobrązowej kanapie. Otaczały mnie półki z niezliczoną ilością książek. Nad kominkiem wisiał obraz przedstawiający małego Sycamore z rodzicami. Oboje z miłością patrzyli na swojego jedynego syna. Cholernie mu zazdrościłam.
- Jesteś, młoda. - uśmiechnął się. - Trzymaj. - podał mi kieliszek z białym winem. Podniosłam prawą brew.
- Spodziewałam się bardziej herbaty niż wina, ale nie będę narzekać. - popatrzyłam na butelkę i zaniemówiłam. - Alolańskie Harijo rocznik pięćdziesiąty siódmy. Stary, to jedno z najdroższych i najbardziej pożądanych trunków alkoholowych na całym świecie. Jak ci się udało zdobyć taką perełkę?
- Prawdziwa znawczyni.
- Mój wujek jest degustatorem win. Trzeba wiedzieć co jest naprawdę dobre. Poza tym na etykiecie wszystko pisze. Nie sądziłam, że jestem tak ważnym gościem.
- Jesteś. - przyznał profesor. Usiadł na miękkim, ciemnobrązowym fotelu, wziął łyk wina i z dużym uśmiechem na ustach rzekł: - Pechowcy trzymają się razem. Poza tym od razu jak cię spotkałem zyskałaś u mnie sympatię za twój dystans do świata. Wydajesz się o wiele bardziej otwartą i śmiałą osobą bez tego dupka.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Masz rację. - oznajmiłam. - Ten chłopak tylko mnie ograniczał. Byłam w niego zapatrzona. Młoda i głupia. Zrozumiałam to dopiero po pewnym czasie.
- Nienawidzę takich osób. - wyznał. - Na przykład przychodzi ci taki przemądrzały dziesięciolatek, myślący, że jest pępkiem świata i zaczyna swój wywód. Jaki on jest niezwykły, żąda najlepszego Pokemona, mówi, że zostanie mistrzem. Zero szacunku, zero wdzięczności. Musisz jeszcze zachować kamienną twarz i sztucznie się uśmiechać. Jednym z tych dzieciaków był Dean. Ty co prawda nie byłaś najgrzeczniejszą dziewczynką, ale nie zrobiłaś takiej awantury jak on. Jednak twój charakterek pozostał. - wskazał na podbite oko i dwa plastry na nosie.
- Miałam po prostu zły dzień. - wzruszyłam ramionami. - Sierżant Jenny pewnie mnie szuka za pobicie i ucieknięcie z miejsca zdarzenia. Tak poza tym to nie sądziłam, że profesorowie nienawidzą młodych trenerów.
- Czekaj, co?
Westchnęłam ze zrezygnowaniem. Opowiedziałam mu całą historię, a ten z poważną miną przysłuchiwał się.
- Słusznie postąpiłaś. - nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. - Te dwie przyjaciółki to Michelle i Lana. Mają już kilka spraw z Jenny i wątpię, aby zgłosiły się do niej. Wydałoby się to, że znęcają się nad Angel.
- Angel? - zdziwiłam się. - Pan zna tą niesłyszącą dziewczynę?
- Tak. - uśmiechnął się. - To naprawdę miła i uczciwa nastolatka. Zawsze taka pogodna. Jej ojciec jest moim dobrym przyjacielem i pracownikiem. - wytłumaczył. - Ostatnio zauważył, że jego córka jest podenerwowana i przygnębiona. Stanęłaś w jej obronie. Jestem z ciebie dumny. Co nie oznacza, że akceptuje przemoc jako rozwiązanie problemów. Następnym razem spróbuj rozwiązać to w mi
- Dobrze. - spuściłam głowę. Profesor Sycamore zyskał w moich oczach szacunek, więc wzięłam sobie do serca jego radę podobnie jak pochwałę. - Będę mogła spotkać Angel?
-  Oczywiście. - uśmiechnął się. - Jutro porozmawiam z jej ojcem i ten z pewnością pozwoli cię się z nią zobaczyć.
Przez kolejne dziesięć minut wpatrywaliśmy się w magiczne, wesoło tańczące płomyki w  ognisku. Powoli piłam słodkie wino delektując się jego niepowtarzalnym smakiem. Miałam na sobie kombinezon, w którym wyglądałam jak Pancham. Obok mnie leżał Toffee śpiąc w najlepsze. Profesor był ubrany w komplet złożony z czarnej koszuli nocnej i długich spodni. Na nogach miał kapcie.
- Jak to było z twoją loszką? - zaczęłam temat.
Mężczyzna westchnął.
- Marie była naprawdę uroczą, piękną i elegancką kobietą. Mógłbym rzec, ze to ta jedyna. - uśmiechnął się smutno. - W moim życiu pierwsze miejsce zajmowała nauka. Byłam zajęty studiami, najróżniejszymi pracami, badaniami, a później zdobyłem zaszczyt zostania profesorem. Ogromna odpowiedzialność i nawałnica pracy. Nauka hodowli Pokemonów, nie przespane noce w celu odkrycia działania Mega Ewolucji, pisanie książki, opieka nad stworkami. Oczywiście bardzo lubię to robić. Ba, sprawia mi to olbrzymią przyjemność, ale zbudziłem się pewnego dnia zupełnie sam w dużym łóżku. Nie słyszałem żadnych śmiechów, nie czułem zapachu spalonych tostów. Nic. Tylko głucha cisza. Zdałem sobie, że mam trzydzieści dziewięć lat i nigdy nie zaznałem prawdziwej miłości. Przez te wszystkie lata liczyły się badanie, że nie miałem czasu na coś ważniejszego. Rodzinę. Pragnę ją założyć. - wyznał. - Marie mogłaby zostać moją żoną. Spotykaliśmy się od pół roku. Umówiłem się z nią na randkę i niesiony na skrzydłach miłości przyszedłem w umówione miejsce. Moment, kiedy zobaczyłem ją całującą się z moim starym przyjacielem z liceum był jak nóż wbity w plecy. Jest on właścicielem siłowni, więc posiadał ciało kulturysty. Wyglądałem przy nim jak chuderlawy chłystek. Pierwsze co mu zrobiłem to przywaliłem mocno w twarz. Później doszło do małej bójki, dowiedziałem się, że ta dwójka spotykała się ze sobą od pewnego czasu, padło kilka nie miłych słów od Marie. Resztę już znasz. Wracałem do domu w totalnej ulewie i spotkałem ciebie. I teraz siedzimy, pijemy wino i opowiadamy sobie jak beznadziejny mieliśmy dzień.
Patrzyłam na profesora. Nie wyglądał na załamanego, ani wkurzonego. Był po prostu smutny. Zawiódł się na dwóch ważnych osobach w swoim życiu i starał się to ukryć za sztucznym uśmiechem. Widziałam wszystko w jego oczach. W przygnębionym wzroku.
Byłam beznadziejna w pocieszaniu ludzi, więc milczałam przez dłuższą chwilę zastanawiając się co sensownego mogę powiedzieć. Nie wyobrażałam sobie jaki ból musiał przeżywać w sercu. Stracił dziewczynę i kumpla. Jest on takim fajnym mężczyzną. Zasłużył na kogoś wyjątkowego.
Wstałam gwałtownie.
- Jest pan naprawdę świetnym facetem. - powiedziałam.
- Dziękuję, młoda.
- Czemu się boisz? - zaniepokoił się.
- W drzwiach stoi olbrzymi Pokemon.
- Garchomp. - uśmiechnął się do dużego smoka. - Taka kochana. Prawdziwy pieszczoch. Nic ci nie zrobi.
Zesztywniała ze strachu czekałam na obrót wydarzeń. Stwór podszedł do mnie i obwąchał. Po czym przytulił ogromną głowę do mojego sparaliżowanego ramienia. Toffee zawarczał ostrzegawczo.
- A nie mówiłem. Uwielbia się przytulać. - przyznał Sycamore. Wstał z miejsca, pogłaskał swoją podopieczną i skierował się w stronę drzwi. - Co powiesz na maraton filmowy?
- To brzmi ciekawie. - uśmiechnęłam się. - Co proponujesz?
- Co powiesz na prawdziwy klasyk kina strachu. Phunstein w wersji biało-czarnej, a później niezwykły thiller z Amelią Julie?
- Jestem za!
- Lecę po popcorn.

- Erick. Przestań mnie całować. - mówiłam przez sen. - To łaskocze.
Otworzyłam powoli powieki, kiedy przed sobą zobaczyłam Toffee liżącego moją twarz. Byłam zażenowana.
- Co ty robisz?
- Zlizuję z twojej twarzy lody śmietankowe. Powinnaś być mi wdzięczna. Zaoszczędzę ci czasu przy porannej toalecie. - odparł z obrażoną miną. Przewróciłam teatralnie oczami.
Olbrzymi telewizor był ukryty za obrazem rodzinnym profesora Sycamore. Wszędzie walały się opakowania po kalorycznych przekąskach. Nigdzie nie widziałam profesora. Chwyciłam telefon i doznałam szoku. Już wiedziałam, dlaczego buzię miałam w lodach śmietankowych. Zasnęłam z twarzą w opakowaniu, a Sycamore ustawił mi to jako tapetę. Zabiję.
- Czekaj! Nie skończyłem! - wrzasnął Eevee.
Zawiązała się między nami mała walka. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że przygląda się nam Angel. Nastolatka uśmiechnęła się promiennie. Miała na sobie czarne spodenki, ciemnofioletową bluzkę z krótkim rękawem i białe trampki.
- Tsękuję. - powiedziała.
Mignęłam jej, że nie ma za co. Jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Złożyła kilka ukłonów przez co wpadłam w zakłopotanie. W końcu mocno mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk.
Tak zaczęła się moja przyjaźń z Angel.



Hej :D
Jak się Wam podoba rozdział? Przepraszam za długie pisanie tego rozdziału, ale zaczynałam go z kilka razy, aby dostać efekt, który mi się spodobał. Zapraszam do komentowania. Przepraszam za błędy.

1 komentarz:

  1. No kurde, to naprawdę było dobre. Jestem zaskoczony, że aż tak mi się spodobało. Należą ci się brawa. *klaszcze* ;)

    OdpowiedzUsuń