piątek, 1 września 2017

Rozdział szósty

 Rozdział zawiera dużo wulgaryzmów.


Srebrna tarcza rzucała słaby blask na tętniące życiem miasto. Wieża Pryzmatu zajaśniała kolorami tęczy przyciągając turystów, którzy z oczekiwaniem czekali na pokaz świateł. Młodzi ludzie oblegali restauracje i kluby z dyskotekami chcąc porządnie zaszaleć. Dorośli spotykali się ze znajomymi przy mocniejszych napojach. Niektórzy wracali z pracy, młodsi trenerzy zmierzali do Centrum Pokemon, aby porządnie się wyspać przed kolejnym dniem pełnym przygód.
Z pomocą telefonu udało mi się dojść do klubu ,,Złote Lumiose". Dostałam się do niego po znajomości z ochroniarzem, któremu uratował kilka razy tyłek przed wujkiem. Teraz dorabiał sobie jako bodyguard eleganckich i drogich klubów. Poczułam na sobie ukradkowe spojrzenia wszystkich bogatych dzieciaków stojących w kolejce. Klub był dla osób z wyższych sfer. Drogie oświetlenie, puszysty dywan, kosmiczne ceny drinków, pusta, egoistyczna młodzież uważająca się za niesamowicie ważne osobistości. 
Usiadłam na czarnym, skórzanym siedzeniu barowym i zaczęłam obserwować ludzi. Na kilometr rozpoznam osoby, które zachowywały się podejrzanie lub odstawały od bogatego towarzystwa. Zamówiłam mojito i zerkałam na ludzi. Osoby, które szukałam mogły mnie zaprowadzić do sali, gdzie rozgrywały się nielegalne walki. Przez krótki moment zdawało mi się, że barman za ladą to Erick. Miałam ochotę porozmawiać z nim o moich przygodach w pracy i posłuchać o jego drętwych próbach podrywu. To były czasy.
Po paru minutach zauważyłam mojego znajomego, który wcześniej wręczył mi bilet. Dopiłam szybko drinka i normalnie za nim podążyłam. Weszłam przez drzwi dla pracowników, a później udałam się do piwnicy. Chłopak wślizgnął się za ogromne, czarne wrota. Zrobiłam coś podobnego, ale spotkałam małą przeszkodę na drodze. W sumie całkiem sporą. Kolejnego bodyguarda, któremu przybiłam piątkę. Poszłam w głąb korytarza. Piwnica była ogromna. Znajdował się tutaj prototyp boiska do walk zamknięty klatką. Wszędzie stały ławki ustawione jak trybuny na boisku. Publiczność stanowili młodzi ludzie będący zbuntowani, mający problemy z prawem oraz uwielbiających adrenalinę. Wrzeszczeli jak opętani. Widziałam, że większość z nich płaci spore sumki obstawiając najlepsze Pokemony. Niektóre wraz z trenerami prezentowali swoją siłę, a inne były zupełnie skazane na siebie. Po prostu złapane w dziczy. Takim wyjątkiem był mój Hawlucha, którego uwolniłam niedaleko Santalune, ale nigdy nie zniszczyłam jego Pokeballa. Prawnie należał do mnie.
Większość osób znałam lub kojarzyłam. Jak one mnie rozpoznały zaczęły szeptać pomiędzy sobą. W sumie się im nie dziwię. Znając życie powstało wiele plotek na mój temat tłumaczących moje nagłe zniknięcie z pracy oraz z domu wujka. Jak jest się siostrzenicą znanego właściciela ogromnej korporacji to zdobywa się pewien szacunek i respekt. Wiele osób nie wchodziło ze mną w konflikt w obawie przed gniewem wuja. Poza tym zdobyłam zasłużony szacunek w pracy, ponieważ potrafiłam wywiązać się z zadań i nikomu tak bardzo nie wchodziłam za skórę. Byłam takim śmieszkiem posiadającym większe przywileje i prawa.
Niepostrzeżenie weszłam do kolejnego pomieszczenia, gdzie znajdowały się uwięzione dzikie Pokemony. Serce mi zamarło. Stworki były zamknięte w ciasnych klatkach bez możliwości zobaczenia promieni słonecznych czy gwieździstego nieba. Co prawda posiadały świeżą wodę i duży zapas karmy, ale uznałam to za okropne warunki do życia.
Ogarnęła mnie ogromna fala poczucia winy. Niecały miesiąc temu zajmowałam się łapaniem Pokemonów, ale moje zadanie polegało głównie na namierzaniu danego gatunku jakiego zażyczył sobie klient oraz zajęcie się transportem. Brudną robotę wykonywali inni. Nie chciałam mieć styczności z żadnym stworkiem, ponieważ uważam się za okropną trenerkę, ale okazałam się jeszcze gorszym człowiekiem. Sprawiłam im cierpienie, ból oraz pogorszyłam na zawsze stan psychiczny.
Jaka jestem beznadziejna.
W kącikach oczu stanęły mi łzy. Szybko, jednak otrząsnęłam się ze stanu użalania się nad sobą. Byłam beznadziejna. To prawda. Nie mogły, jednak cierpieć przez to Pokemony. One nie były nikomu winne.
- Mysterio! - ucieszyłam się na widok mojego dobrego przyjaciela, który siedział w klatce.
Wiele razy wyobrażałam sobie spotkanie ze starymi podopiecznymi. Byłam gotowa na ignorancję, smutek czy zawód z ich strony. Po prostu zwykłą wściekłość, że miałam czelność po tylu latach po nich wrócić.
Hawlucha za pomocą Łamacza Murów przeciął żelazne kraty i dosłownie rzucił mi się w ramiona. Przewróciłam się i ze szczęścia mocno go przytuliłam.
- Co za wzruszająca scena. - rzucił sarkastycznie pewien chłopak. Wszędzie rozpoznam ten drwiący głos. Szybko pozbierałam się z ziemi. Obdarzyłam go złowrogim spojrzeniem. To samo uczynił Hawlucha. - To prawda. Wyruszyłaś w podróż.
- Nienawidzę cię! - wrzasnęłam. - Lodowa Pięść!
Hawlucha pobiegł szybko do nastolatka z wystawioną prawą pięścią, która była otoczona przez jasnoniebieską aurę tworzącą lodową pięść.
- Głupia. - uśmiechnął się pobłażliwie. - Niczego się nie nauczyłaś.
Z ciemności wyłonił się żółty Lucario z niezwykłą prędkością zmierzając w mojego podopiecznego.
- Gwiazda Rocka. - zażądałam. Na twarzy przeciwnika zniknęła pewność siebie. - Od dołu!
Lucario stanął przed swoim trenerem. Pies wyrzucił swoją kulę, którą zręcznie ominął Mysterio. Hawlucha wykorzystał idealnie moment, kiedy atak przeciwnika wybuchł wznosząc tumany kurzu. Zrobił ślizg po podłodze jak prawdziwa gwiazda rocka grająca solówkę na gitarze. W ten sposób przejechał pod Lucario zamrażają mu przy okazji prawą łapę. Stworek zawył z bólu. Mysterio szybko wstał. Miał zadać cios nastolatkowi, ale ten zamachnął się łomem i mój podopieczny poleciał w ścianę robiąc w niej nieźle wgniecenie.
- Mysterio!
Pokemon dzielnie wstał rozprostowując przy tym skrzydła. Był gotowy na dalszą walkę. Wyciągnęłam jego stary Pokeball i schowałam go. Rywal zrobił to samo ze swoim Lucario.
- Nieuczciwe zagranie. - wyznałam zirytowana.
- Przypominam tylko, że użyłaś Pokemona, aby skrzywdził bezbronną osobę. To tylko i wyłącznie twoja wina, że Hawlucha ucierpiał. Mogłaś to przewidzieć, a nie kierować się emocjami. Mój Lucario stanął w mojej obronie. Ty użyłaś swojego podopiecznego dla własnego pożytku. - wytłumaczył z ogromnym uśmiechem wyższości na twarzy.
Przewróciłam lekceważąco oczami.
- Przestań pieprzyć durne kazania. To ty uderzyłeś Pokemona. Tylko tchórze się tłumaczą. Poza tym zasłużyłeś sobie na poważny wpierdol. Osobiście powinnam ci go dostarczyć frajerze.
- Jesteś jak zwykle wyszczekana siostrzyczko.
- Przestań pierdzielić Dean. - zirytowałam się. - Nie jestem twoją siostrą od dobrych kilku lat. Nie chce mieć do czynienia z takim idiotą jak ty. Wstyd mi, że kiedyś nazywałam cię moim najlepszym przyjacielem oraz bratem. Przyrodnim bratem! - wrzasnęłam. - Kochałam cię. Byliśmy rodziną...
- Nadal nią jesteśmy. Geny...
- Nie! - wyszeptałam. - Odkąd mnie zostawiłeś straciłeś przywilej bycia członkiem mojej rodziny. Tyle razy dawałam ci szansę. Tak głęboko wierzyłam, że zawsze będziesz dla mnie wsparciem... tylko od wypadku stałeś się oziębły. Cholernie ciebie potrzebowałam. Zostałam sama. Znienawidzona przez matkę i własnego brata.
- To nie było takie proste.
- Wstydziłeś się mnie?
- Tak.
Wbił nóż w moje serce.
Dean był moim przyrodnim bratem. Kiedyś. Dużo razem przeszliśmy. Wspólne dzieciństwo. Wspólna podróż po Hoenn. Później odepchnął mnie. Problemy z prawem. Coraz częstsze kłótnie z matką, nieciekawe towarzystwo. Krzyczał na mnie, przezywał, stosował przemoc. Przelewał wszystkie negatywne emocje na mnie. Byłam młoda, uległa, strachliwa. Poza tym mocno go kochałam i za każdym razem mu wybaczałam. Tylko jego miałam. Na nim mi zależało. To był mój brat,
Teraz jest nikim.
Jak wykrzyczałam mu to w twarz poczułam ulgę. Nie obchodziło mnie, że moje słowa mogły go zranić. Miałam go po prostu dosyć. Chciałam, żeby poczuł jak cierpiałam. On widocznie się nie zmienił. Nadal był taki oschły.
- Powiedz mi tylko co się stało ze starym, kochanym Deanem. - powiedziałam spokojnie. Emocje opadły. Została tylko pogarda i czysta nienawiść.
- Umarł.
- Kiedy?
- Jak spotkałem naszego kochanego ojca.
- Twojego tatusia. - poprawiłam go. - Byłam twoją przyrodnią siostrą.
- On jest naszym ojcem. - powiedział pewnie.
- Mama nigdy tego nie potwierdziła ani zaprzeczyła. Nawet, jeśli jest moim ojcem jakoś nie śpieszyło mu się z zobaczeniem mnie.
- To podły człowiek.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni. - skomentowałam. - Najpierw zgrywał kochanego tatusia, ufałeś mu jak głupi, a później zostawił cię z masą problemów. Wszystko opowiedział mi wujek.
- To kłamstwo! - wrzasnął. - Nasze relacje są świetne.
- Rzeczywiście. - zauważyłam. Uśmiechnęłam się zwycięsko. - Wplątał cię w niezłe bagno. Team Flare poluje na ciebie od kilku miesięcy. Mam paru znajomych, którzy za twoją głowę daliby sobie rękę uciąć, abym przekazała im, gdzie się znajdujesz. - powiedziałam z cwaniackim błyskiem w oczach. - To, że nie pracuję już w spółce przestępczej nie znaczy, że nie jestem na bieżąco z ważnymi i tajnymi informacjami. W tej branży nie można mieć zaufania do ludzi. Myślisz, że dlaczego nie mam żadnych problemów. Zdecydowanie za dużo wiem.
- Znam twoją przeszłość.
- I co z tego. - machnęłam pobłażliwie dłonią. - Moja historia w porównaniu do twojej i większości znajomych to zwykły pryszcz. Masz więcej na sumieniu Dean. Czy może mam do ciebie mówić Dylan Jorson?
- Co? - zdziwił się. - Skąd wiesz o mojej drugiej tożsamości?
- Świat jest mały.
Dean ostatnio spieprzył swoje życie zawodowe. Zatrudnił się w siedzibie Team Flare, zdobył ich zaufanie oraz wykradł plany dotyczące broni. Wszystko odkryłam w dokumentach wuja. Przez co byłam na bieżąco z każdą sprawą.
Dean zmarszczył czoło. Jego ruda czupryna wyglądała niczym prawdziwy ogień. Szmaragdowe oczy lśniły mu od złości. Usta ułożyły się w grymas. Nastolatek miał na sobie jasnoniebieską koszulę, czarną kamizelkę, czarne spodnie oraz eleganckie buty.
- Co powiesz na mały pojedynek?
- Co chcesz osiągnąć? - zainteresowałam się.
- Dasz mi pewne informacje z branży wuja Harolda.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Nigdy w życiu. Jeśli wygrasz dam ci równy dzień, żebyś zniknął z mojego życia zanim poinformuję Team Flare o twojej działalności. Całkiem dużą sumkę dają za twoją głowę.
- Nie zrobisz tego.
- Czasy się zmieniają.
- Czego chcesz?
- Wszystkie Pokemony, które się tutaj znajdują. - wskazałam na pomieszczenie. - będą należeć do mnie.
Wybuchnął śmiechem.
- Nigdy ze mną nie wygrasz.
Niespodziewanie z ciemności wyłonił się tajemniczy chłopak w bluzie. Obezwładnił mnie paroma sprawnymi chwytami tak, że ręce miałam wygięte do tyłu i żadnej możliwości skrzywdzenia oprawcy.
- Miałaś swoją szansę Candy. - podszedł do mnie z chytrym uśmieszkiem wypisanym na twarzy.  - Coś za coś. Te Pokemony - wskazał na zamknięte w klatce stworki - należą do ciebie. W walce są całkowicie bezużyteczne. Okazałaś się być ich bohaterką. Prawdopodobnie za kilka godzin oddałyby ostatnie tchnienie. Natomiast twój Hawlucha - wyciągnął jego Pokeball.  - oraz inny kochany podopieczny z przyjemnością zobaczą cierpienie trenerki na żywo bez możliwości pomocy.
- Co ty pieprzysz?
- Jak zawsze niewyparzony język. - uśmiechnął się.
Zamknął Hawluchę w przeźroczystej klatce razem z czarnym szczeniakiem z jasnoniebieską fryzurą.
- Pamiętasz Zucco?
- Co mu zrobiłeś potworze? - wrzasnęłam.
- Nic złego. - pokazał na Zoruę próbującego uwolnić się z klatki. - Przywitaj się z twoimi dobrymi znajomymi.
Zobaczyłam Michelle i Lanę wyłaniające się zza pleców Deana z triumfującymi uśmieszkami na twarzy. Ale miałam przeje...
Pierwszy cios w brzuch został zadany przez Lanę na powitanie. Pokemony zareagowały agresywnie. Za wszelką cenę chciały wydostać się z więzienia i mi pomóc. Później było coraz gorzej. Policzkowanie, mocne uderzenia. Straciłam siłę, aby się bronić.
Czułam jak z ust oraz nosa powoli spływa świeża krew. Ręce miałam związane, brzuch oraz uda poobijane. Toffee okazał się być moim bohaterem. Wypuścił z klatki moich podopiecznych oraz namówił resztę towarzystwa na zemstę. W ten sposób czwórka moich oprawców wybiegła z pomieszczenia z głośnym wrzaskiem.
- Jak mnie znalazłeś? - zdziwiłam się. - Przecież zostawiłam cię u siostry Joy.
- Zaczęłam się martwić, kiedy po kilku godzinach nie odebrałaś mnie od pielęgniarki. - wyznał. - Sycamore i Angel zaczęli cię szukać. Postanowiłem to zrobić na własną łapę.
- Jesteście bohaterami. - pochwaliłam ich. - Tak bardzo was kocham. - przytuliłam trójkę moich Pokemonów. - Musimy uciekać. - oznajmiłam po miłym przywitaniu.
Pozostałe stworki wydostały się przez okno. Hawlucha zamknął drzwi od wewnątrz tak, że Dean nie mógł wejść do środka, jednak nadal czułam się zagrożona.
Z ogromny trudem wstałam. Na twarzy pojawił się grymas prawdziwego, nieopisanego bólu. Zacisnęłam mocno zęby na dolnej wardze, żeby uciec z tego piekła jak najszybciej. Ostatkiem sił wyszłam przez okno i wraz z eskortą z Pokemonów szłam w stronę laboratorium Sycamore. Znajdowało się ono bliżej niż Centrum Pokemon.
- Jeszcze jej nie znaleźliśmy. - usłyszałam stłumiony głos profesora. - Powiedz Angel, żeby wróciła do domu i poszła spać. Na pewno ... znalazłem ją. Siostro Joy przyjedź. Potrzebna będzie pomoc medyczna.

- Dziękuję. - wyszeptałam, kiedy profesor podał mi kubek gorącej herbaty. Przyłożyłam sobie go do policzka i poczułam przyjemne ciepło powoli rozchodzące się po ciele.
- Pójdę jeszcze zerknąć do twoich podopiecznych. - oznajmił.
- Dziękuję.
Ogarnęła mnie fala poczucia winy. Narzucałam się Sycamore z moimi problemami i zabierałam mu cenny czas. Byłam niczym irytujące dziecko uwieszone na ramieniu rodzica. Mogłam normalnie wślizgnąć się do centrum, ale siostra Joy narobiłaby większego szumu. Podejrzewam, że Erick o wszystkim już wie i z samego rana wyruszy w podróż. Angel zamartwiała się na śmierć co wywnioskowałam z opowieści profesora.
Jestem beznadziejna. Sprowadzam na ludzi same nieszczęścia i zawracam im głowy. Po cholerę wybrałam się w podróż. Mogłam zatrudnić się jako barmanka i wynająć mieszkanie lub prosić wujka o jeszcze jedną szansę. Tylko zachciało mi się podróżować. Szansa, że osiągnę sukces jest znikoma. Dlaczego jestem taka uciążliwa?
- Młoda. - zaczął niespodziewanie Sycamore. - Gdzie byłaś? Kto ci to zrobił?
- To tylko i wyłącznie moje sprawa. - oznajmiłam. - To są moje problemy, które sama rozwiążę w swoim czasie. Pan nigdy ich nie zrozumie. Mam kilka zatargów z przeszłości i tyle. Sama naważyłam sobie tego piwa i zamierzam je wypić.
- Dlaczego nie chcesz pomocy?
- Dlaczego pan tak chce mi pomóc? Jestem tylko kolejnym problemem. Nie musi się pan wysilać.
- Co ty wygadujesz? - zdziwił się. - Martwimy się o ciebie.
- Nie trzeba.! - wrzasnęłam. - Sama dam sobie radę w życiu. Tak było zawsze.
- Co masz na myśli?
- Nikt się o mnie nie martwił. - wyszeptałam. - Musiałam sobie sama radzić. Nie wiem jak mam zareagować na waszą troskę, ponieważ nigdy jej nie zaznałam. Przynajmniej zapomniałam jak to jest. Jak komuś na mnie zależy.
- Daphne. - powiedział łagodnie. - Jesteś dla nas naprawdę ważna. Chcemy, żebyś czuła się bezpieczna, kochana w naszym towarzystwie. Ja, Angel i twoje Pokemony... traktujemy cię jak poważnie.
Moje serce powoli zaczęło się uspokajać. Profesor powiedział to tak szczerze, że uwierzyłam mu na słowo. Jakby jego wyznanie płynęło z głębi duszy. Poczułam się o wiele lepiej. Przypomniałam sobie najważniejsze wartości w życiu: kochać i być kochanym. Właśnie doznałam prawdziwego szczęścia związanego z prawdziwym sensem życia.



Hej :3. Przepraszam za długą nieobecność. Ten rozdział długo pisałam i ciągle go zmieniałam, ale i tak jest średni. Przepraszam za błędy. Wyjeżdżam na weekend i muszę się jeszcze spakować. Poprawię w następnym tygodniu. 

5 komentarzy:

  1. Halo halo tu Lusia, piszę z konta chłopaka, bo tak się składa, że aktualnie u niego jestem :/
    Nie zmienia to jednak faktu, że nie mogłam sobie odmówić przyjemności przeczytania rozdziału 8)
    Zacznijmy od tego, że myślałam, że Dean to jakiś kochanek Daphne, a nie jej przyrodni brat. A co się zadziało z tym, że ona sama nie wie od którego rodzica ma krew, to ja nawet nie :o

    Podoba mi się, że Daphne ma Zoruę, jeden z niewielu Pokemonów z Vgen, które lubię XD"
    Ogółem jak myślałam o nielegalnych walkach, to nie spodziewałam się walki w klatkach, bardziej bitew na śmierć i życie w stylu nie wiem jakichś turniejów gdzei wygrywa ten Pokemon, który żyje, damn, whatever.
    Zaskoczył mnie tu Sycamore, zrobił się bardzo bliski tej Daphne, a jego empatia i pomoc miło mnie zaskoczyły.

    (Nadal próbuję się otrząsnąć po obecności Deana w tym rozdziale, naprawdę.)
    Aaaa, i wprowadziłaś Team Flare! Dużo osób grających w gry za nim nie przepada, a ja osobiście lubię zarówno ich, jak i ich dizajn.

    Buziaki, czekam na siódemkę!
    (i uzupełnienie podstrony z pokemonami bohaterki :/ )

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miły komentarz. Rozbawiło mnie to stwierdzenie o kochanku Daphne XD. Już się biorę za uzupełnienie podstrony.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadrabiam twojego bloga, w końcu się ruszyłam i stwierdziłam że powinnam doczytać najnowsze rozdziały.
    Mega się cieszę że Daphne ma Zoruę,kochany pokemon <3 przypomina mi o mojej fav postaci z 5 generacji xD
    Woah ten rozdział był ostry. Tyle wulgaryzmów i w ogóle. Widzę że Daphne ma problemy z bratem, ciężka sprawa. Współczuję jej.
    Do zobaczenia pod następnym i jak będziesz chciała to możesz zajrzeć do mnie bo w końcu skończyłam 11 rozdział xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. No Daphne trochę ma ciężko z bratem.

      Usuń
  4. Wydaje mi się, że wątki w tym rozdziale zostały potraktowane trochę po macoszemu. Mogło być nieźle, a wyszło tak jak sama mówisz średnio.

    OdpowiedzUsuń